Dodany: 16.10.2012 20:46|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

O Kevinie trzeba rozmawiać


UWAGA!
W czytatce zdradzam sporo szczegółów dotyczących treści, ale są mi one niezbędne do rozważań, więc zamiast "zapaplować" kawałek prawie każdego zdania, uprzedzam o tym na wstępie.

Czytanie o krzywdzie, jaką człowiek może wyrządzić drugiemu człowiekowi, nigdy nie jest przyjemne. Ale mało tego, są książki, których czytanie boli i napełnia przerażeniem. Do tej kategorii należy Musimy porozmawiać o Kevinie (Shriver Lionel).

„Musimy porozmawiać” to zwrot tak strasznie wytarty przez nadużycie w najróżniejszych mydlanych operach – kiedy to bohaterowie z braku lepszego pomysłu na wypełnienie czasu powtarzają go po kilka razy w odcinku, czasem wzbogacając go różnymi modyfikacjami w rodzaju „musimy wreszcie porozmawiać” albo „musimy porozmawiać o...” – że chyba nikt go już nie bierze na poważnie. Albo bierze, ale za późno. Tak jak tutaj, kiedy ta rozmowa o Kevinie – synu Evy Khatchadourian (biorąc poprawkę na anglosaską transkrypcję, to ormiańskie nazwisko wymawia się prawie jak „Chaczaturian”) i Franklina Plasketta
– jest już tylko przysłowiową musztardą po obiedzie. I w dodatku nie jest rozmową, lecz monologiem; co prawda monologiem podzielonym na części, z których każda stanowi treść listu, ale przecież do samego końca nie wiemy, czy Franklin w ogóle otrzymuje te listy, a jeśli tak – czy na nie odpowiada. A może to tylko forma autoterapii?

Eva rozpoczyna pisanie w jakiś czas po wydarzeniu, które ostatecznie przypieczętowało rozpad rodziny – strasznym Czwartku [pisownia oryg.], kiedy to jej piętnastoletni syn dokonał masowego mordu; na początku nie znamy jeszcze szczegółów zbrodni, dopiero potem powoli poznajemy liczbę ofiar i ich tożsamość. W kolejnych listach rozbiera na czynniki pierwsze całe swoje dotychczasowe życie, próbując zrozumieć, jak doszło do tej tragedii.

Najpierw rzuca się w oczy fakt, że Eva i Franklin w zasadzie do siebie nie pasują. Ona – naznaczona historyczną traumą swojego narodu i osobistą traumą wojny, która odebrała jej ojca, nim zdążyła go zobaczyć; inteligentna, introwertyczna, od dzieciństwa obarczana przez matkę zadaniami ponad wiek, w konsekwencji ambitna, przebojowa, dążąca do perfekcji.
On – typowy amerykański chłopak, wychowany w typowej amerykańskiej rodzinie, nieskomplikowany wewnętrznie i uwielbiający proste rozrywki, a przy tym zadowolony z siebie i wszystkie swoje poglądy uznający za jedynie słuszne.
Para skojarzona na mocy chwilowego impulsu, niemająca nawet wspólnego pomysłu na życie. Ale przecież wiele było i jest niedobranych małżeństw, których dzieci wyrastają na normalnych ludzi!

Idźmy dalej. Może wszystkiemu winna jest Eva? Bo przecież cały czas miała wątpliwości, czy chce mieć dzieci, a w końcu zdecydowała się na to głównie dla dogodzenia mężowi – przecież trzeba przedłużyć ród, i „jeśli nam się coś stanie, pozostawimy po sobie więcej niż skarpetki”[62]. Bo ciążę odczuwała nie jako akt niebiańskiego błogosławieństwa, tylko jako fizyczne ograniczenie. Bo opierając się na bzdurnym poglądzie, że ból porodowy da się zmienić w jakieś ekstatyczne przeżycie za pomocą oddychania i „pozytywnego myślenia”, i że idealnej matce nie wolno prosić o znieczulenie, niewyobrażalnie udręczyła siebie (a może i dziecko? Co prawda w tekście nie ma o tym wzmianek, ale czy na pewno Kevin nie doznał niedotlenienia?). Bo macierzyństwo okazało się nie gruchaniem wokół słodkiego dzidziusia, lecz udręką nabrzmiałych i obolałych piersi, od których dziecko odwracało się ze wstrętem, koszmarem dni wypełnionych na przemian wrzaskiem i ponurą obojętnością niemowlęcia. Bo wokół nie znalazła się ani jedna osoba, która by wiedziała i rozumiała, że uczucie kompletnej bezradności i awersja do dziecka nie da się przegonić kilkoma rozmowami o depresji poporodowej. Bo ona sama nie umiała sobie poradzić z narastającą wrogością chłopca i obwiniała się za rosnącą w sobie wrogość do dziecka.

A Franklin? Nastawiony na tradycyjne „tatusiostwo”, które składa się najpierw z pobujania na rękach zaspanego niemowlaka przez jakiś kwadrans dziennie i ewentualnie wetknięcia mu w buzię smoczka, potem z kupowania dziecku niezliczonych zabawek i frykasów oraz przymykania oczu na wybryki, jeszcze później z niedzielnych „męskich rozrywek” – ale na pewno nie ze wspierania udręczonej i cierpiącej żony (zwróćmy uwagę na tę spektakularną scenę, gdy posądza Evę, że ta celowo „nabija” termometr, by udawać chorą i nie zajmować się dzieckiem, i dopiero gdy kobieta prawie mdleje z gorączki, zawozi ją do szpitala!), nie z mycia, excusez le mot, zafajdanej pupy, nie z usuwania śladów destrukcyjnych zachowań syna. Wszystkie niepowodzenia wychowawcze zwalający na żonę, odsuwający od siebie każde przypuszczenie, każdy sygnał, że z chłopcem jest coś nie tak, bo to przecież JEGO WŁASNY doskonały amerykański dzieciak. Dwulatek godzinami wyje jak syrena strażacka? No, nie, żona i opiekunki stanowczo przesadzają, przecież po południu jest grzeczny! Robi złośliwe psoty obcym ludziom, bezustannie przedrzeźnia matkę? No, przecież tak się przy tym dobrze bawi, niech się mamusia odczepi! W wieku sześciu lat notorycznie załatwia się w pampersy? To na pewno jakiś błąd małżonki!

A więc toksyczni rodzice i błędy wychowawcze? Czyżby to było takie proste? Więc jeszcze raz przeanalizujmy to, co wiemy o samym Kevinie. Niechęć do ssania i brak uspokojenia w kontakcie fizycznym z matką (nie wierzmy, że kilkugodzinny czy kilkudniowy noworodek do tego stopnia odczuwa ambiwalentne emocje matki i „odpowiada” jej tym samym; to nadejdzie, ale za kilka tygodni – a na razie, podobnie jak noworodek psi, koci albo małpi, jest istotą instynktowną, reagującą na ciepło ciała i na pierś pełną pokarmu. Brak takiej reakcji to pierwszy sygnał, że z jego mózgiem może być coś nie w porządku). Brak kontaktu wzrokowego – obojętne, zimne, „szklane” spojrzenie – i brak uśmiechu. Nieartykułowane dźwięki zamiast gaworzenia, monotonne wycie zamiast płaczu. Brak zainteresowania zabawkami lub ich metodyczne niszczenie. Później kompletny brak empatii, umiejętności zabawy w grupie, zainteresowania się czymkolwiek, co przyciąga uwagę zwykłego przedszkolaka; wszystko jest „durne”, wszystkiego „nie lubiem”. Brak emocji typowych dla kilkulatka – rozbawienia, wstydu, strachu. Brak kontroli nad oddawaniem moczu i stolca. Widzą to rodzice, dziadkowie, opiekunki, przedszkolanki, rodzice innych dzieci w przedszkolu – i nikt, NIKT prócz Evy (która jednak podchodzi do tego z niezrozumiałą bezwolnością, jakby uważała, że to rodzaj kary zesłanej na nią za nie dość entuzjastyczne podejście do macierzyństwa) nie dochodzi do wniosku, że Kevin rozwija się nieprawidłowo, nikt nie sugeruje badania psychiatrycznego albo chociaż psychologicznego! A to przecież nie jakiś ciemnogród, to najbardziej rozwinięty kraj świata w II połowie XX wieku!

W końcu po jakimś czasie – a dokładnie rzecz biorąc, po dramatycznym incydencie, podczas którego Eva po raz pierwszy i ostatni używa przemocy fizycznej wobec chłopca - sytuacja się uspakaja. Kevin idzie do szkoły i radzi sobie w niej całkiem dobrze (choć przytoczone przez Evę teksty jego zadań pisemnych chybaby nie usatysfakcjonowały polskiego nauczyciela), ogląda telewizję, odbywa z ojcem weekendowe spacery, jakoś toleruje nowo narodzoną siostrę. Wobec matki nadal jest zimny, odpychający i bezlitośnie szydzi z podejmowanych przez nią nieudolnych prób nawiązania jakiegoś porozumienia. Tylko podczas jedynej w życiu obłożnej choroby traci swój drwiący ton, ba, nawet godzi się na czytanie mu książki i wydaje się nią zaabsorbowany! Ale gorączka ustępuje, dawny Kevin wraca. Franklin znów usprawiedliwia każdy jego wybryk – choć w pewnym momencie staje się oczywiste, że to już nie zwykłe dziecięce psoty – ba, jeszcze każe Evie przepraszać syna za posądzenia! Oprócz matki tylko nauczycielka angielskiego niepokoi się zachowaniem Kevina, ale na cóż się to zda, jeśli „do psychologa idzie się tylko po to, by zerwać się z lekcji, a wszystko, co jej mówisz, to bzdury”[374]?

Dzięki retrospektywnej naturze narracji wiemy, że Kevin zrobił to, co zrobił (choć dopiero w ostatnim liście poznamy wszystkie szczegóły). I możemy się zastanawiać, czy niemal obsesyjne zwracanie przez Evę uwagi na podawane w mediach wiadomości o morderstwach popełnianych przez nastolatków – w ciągu jakichś dwóch lat wydarza się ich kilkanaście, a mowa tylko o tych, których ofiarą pada więcej niż dwie osoby! – to jakieś upiorne przeczucie? A jeśli tak, czy nie powinna była podzielić się z kimś myślą, że się boi?

No właśnie, w jaki sposób można zapobiec podobnemu koszmarowi? Chłód emocjonalny matki to doprawdy nie jedyna ani nawet główna przyczyna przestępczości – wszakże na ludzi wychodzą nawet dzieci zdegenerowanych alkoholiczek, chowające się nieomal na ulicy, niemogące liczyć na nawet wymuszone odruchy serdeczności ze strony matki. Głupota i pobłażliwość ojca – owszem, utwierdzają w przekonaniu o bezkarności, ale przecież nie determinują rodzaju dokonywanych wykroczeń. Szkodliwe programy telewizyjne i gry komputerowe – w tym przypadku wyjaśnienie również wydaje się mocno naciągane, bo pierwsze wykraczające poza normę zachowania Kevina miały miejsce jeszcze zanim zrozumiał, co to telewizor i komputer. Sama osobowość psychopatyczna? I to chyba nie, bo przecież masowych morderstw jest o wiele mniej, niż psychopatów.
A gdyby po wypadku Celii matka wbrew naciskom męża zgłosiła lekarzom swoje podejrzenia? A gdyby po incydencie drogowym powtórzyła policjantom podsłuchaną rozmowę Kevina i Lenny’ego? Można tylko spekulować, co by było, gdyby...
Ja jednak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że przede wszystkim należało się udać z chłopcem do psychiatry, może zaraz po tym, jak pediatra uznał zaniepokojoną Evę za „jedną z tych neurotycznych matek, które pragną wyróżnienia swego dziecka” [137], a jeśli nie, to już na pewno wtedy, gdy Evę wzywano po kilka razy dziennie do przedszkola, by pięciolatkowi zmieniła pampersy. Czy to by czemuś zapobiegło? Też nie wiem. Ale może świadomość, że z Kevinem naprawdę jest coś nie w porządku, uczuliłaby całą resztę otoczenia na sygnały zapowiadające tragedię?
A może jeszcze inaczej… Może po prostu Eva powinna była pójść za głosem instynktu i nie decydować się na posiadanie dzieci? Nie miałaby wówczas powodu wyrzucać sobie, że jej niechętne nastawienie do macierzyństwa jednak w jakiś sposób wpłynęło na kształtowanie się destrukcyjnej osobowości Kevina (czy to uznamy za prawdę, czy nie). Jako bezdzietna rozwódka - bo Franklina pewnie by się jej nie udało zatrzymać przy sobie - miałaby szansę jeszcze kiedyś być szczęśliwa; a z niezmywalnym odium matki mordercy, z nieustającym bólem po stracie tych, których naprawdę kochała?

Czytam i myślę, myślę i czytam, i dalej nie wiem, co o tym sądzić. Lecz czyż nie po to są te straszne, bolesne książki, żeby zmuszać do myślenia? Myślenia, dzięki któremu pewnie nie zapobiegniemy wszelkiemu złu tworzonemu przez kolejnych Kevinów, ale nawet gdyby dało się uniknąć tylko jednego takiego przypadku na wszystkich czytelników tej powieści, i tak byłoby warto. A jeśli nie? To może będziemy rozważniej ferować wyroki w rodzaju „wszystkiemu winna matka/ szkoła/ telewizja/sam dzieciak (niepotrzebne skreślić)”?…

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 6063
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 14
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 29.05.2014 14:55 napisał(a):
Odpowiedź na: UWAGA! W czytatce zdrad... | dot59Opiekun BiblioNETki
Brawo! W końcu odczytanie książki inne od "to na pewno wina matki", z którym Eva przez wszystkie listy stara się zmierzyć. Jest jasne, że jej relacja jest skrajnie subiektywna, ale myślę, że nawet gdyby była w 90% nieprawdziwa i tendencyjna (negatywna wobec Kevina), to i tak na koniec okazuje się, że efekt jest ten sam. Gdyby Kevin był dzieckiem odpowiadającym choćby także w tylko 10% wyidealizowanemu obrazowi obecnemu w mniemaniu swego ojca, to na pewno nie zostałby wielokrotnym, psychopatycznym mordercą. I myślę, że właśnie taki efekt starała się stworzyć Shriver - dziecko, które jest z gruntu do szpiku złe, cyniczne i niereformowalne - niezależnie od wychowania! Cała ta powieść jest zaprzeczeniem (błędnej) idei "tabula rasa".
Co do samej opowieści - psychologowie od dawna już wiedzą, że rzadko kiedy potrafimy przypomnieć sobie rzeczywisty bieg zdarzeń. Jeżeli minęło już parę miesięcy (nie mówiąc o latach - jak jest w przypadku Evy), to siłą rzeczy wyobrażenia o przebiegu wydarzeń zajmują miejsce wspomnień odpowiadających realnemu zajściu. Dlatego Evie może teraz wydawać się, że Kevin zawsze był niemiły wobec niej a fałszywie ujmujący wobec Franklina; że co i raz przewijały się historie o innych szkolnych masakrach; że nigdy nie potrafiła wykrzesać z siebie pozytywnych emocji wobec syna; a wszystko dlatego, bo po tragedii to właśnie tego typu wspomnienia pasują do jej historii - inne tworzą dysonans poznawczy i powodują zagubienie, które wywołane jest niemożnością znalezienia odpowiedzi na pytanie "dlaczego?".

Co do samych psychologów - jak jest wyłożone w Zakazana psychologia: Pomiędzy nauką a szarlatanerią (Witkowski Tomasz), psychologowie nie mają monopolu ani nawet rzetelnych metod na określenie, co właściwie ktoś ma w głowie i jakie są jego motywy, źródła zaburzeń, itp. - zresztą, Kevin zauważa to w wywiadzie telewizyjnym, oburzając się na imputowanie jego relacji z matką wpływu na jego czyn. Dlatego nawet diagnoza depresji poporodowej, zaburzeń psychicznych u Kevina (założę się, że umiałby wykręcić kota ogonem, tak by jeszcze komuś zaszkodzić), toksycznych relacji rodzinnych i kokluszu mogłaby wcale nie pomóc niczemu ani nikomu.

Dodam jeszcze jedno - mało kto chyba zwrócił uwagę na, moim zdaniem, jeden z najważniejszych momentów opowieści - wywiad telewizyjny z Kevinem, w którym broni swej matki, oraz podkreśla swą dumę z niej oraz wzajemne podobieństwo. A to daje prawdziwie do myślenia...
Użytkownik: carmaniola 02.06.2014 18:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Brawo! W końcu odczytanie... | LouriOpiekun BiblioNETki
Trafiłam tu śladem Twojej czytatki. Mógłbyś rozwinąć ostatnie zdanie? Ciekawa jestem... Książki nie czytałam i nie jestem pewna czy jestem w stanie przez taką pozycję przebrnąć chociaż czytam inne okropieństwa.
Użytkownik: Marylek 02.06.2014 18:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Trafiłam tu śladem Twojej... | carmaniola
Jesteś w stanie przebrnąć, nawet nie zauważysz kiedy. Spróbuj.
Użytkownik: carmaniola 03.06.2014 08:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Jesteś w stanie przebrnąć... | Marylek
Spróbuję, Marylku. Nie odczuwam przymusów doczytywania wszystkiego, co wezmę w dłonie więc... ;)
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 03.06.2014 00:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Trafiłam tu śladem Twojej... | carmaniola
Wydaje mi się, że nic nie zdradzę odpowiedzią na Twe pytanie - o ile tylko będzie ona zrozumiała bez wcześniejszego przeczytania książki...

Będą to tylko (a może "aż") moje niektóre przemyślenia po lekturze - daleko nie wszystkie, ta powieść zostanie we mnie na długo, będę ją dyskutował ze sobą i z innymi, którym ją poleciłem - bo jest genialna także przez swoje wezwanie do dyskusji. No i tak naprawdę to o pewnych aspektach (na przykład właśnie o tym wywiadzie) do końca nie wiem, co myśleć... Ale do rzeczy!

W całej książce (pisana jest w pierwszoosobowej narracji matki Kevina) odczuwam napięcie między Kevinem a Evą, jego matką. (jak to zauważyła Padma - Eva: pierwsza kobieta; Kevin - podobieństwo do Kaina). Wydawać by się mogło, że chłopak od samego początku życia (odtrącenie piersi) występuje przeciw niej. Występuje także przeciw wszystkiemu, co dla niej ważne - tak ona to odczuwa. Nie chcę zdradzać za wiele, dlatego w szczegóły nie wejdę, ale są mocne! Dlatego paradoksem jest scena, gdy Kevin zamknięty w celi, daje wywiad telewizyjny, w którym pogardliwie wyraża się o swoim ojcu, a w zasadzie to o wszystkich, lecz swą matkę bierze w obronę (sic!). Nie tylko nie pozwala powiedzieć o niej złego słowa, oburza się na nieeleganckie aluzje dziennikarza, sprzeciwia się obwinianiu ją za "zło" tkwiące w Kevinie - także wypowiada słowa, świadczące o tym, że jest DUMNY ze swej matki, że ją autentycznie podziwia [nie czytaj, jeśli choć trochę Cię zachęciłem] Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu i tak naprawdę uważa, że są do siebie podobni Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu.

Dało mi to wiele do myślenia: czy tak naprawdę Kevin nie robi tego wszystkiego DLA swej matki? Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu A może inaczej - może przewrotnie chce ją wciągnąć jeszcze głębiej do swego piekła? A może te morderstwa były jak martwe myszy, które kot przynosi nam w zębach - bo dlań to największy dar, jaki może nam dać? I idę dalej tym tropem: kot nie myśli "jestem kotem tych ludzi", tylko "to są moi ludzie" - może Kevin myśli tak samo, i w tym wywiadzie daje temu wyraz, starając się chronić swą matkę, ale wiedząc, że zawsze będzie mógł do niej wrócić...?

Wiele, oo wiele przemyśleń mógłbym jeszcze snuć o tej książce. I dlatego uznaję ją za najwspanialszą rzecz, jaką czytałem. To nie są okropieństwa w stylu Łaskawe (Littell Jonathan), Wielki marsz (King Stephen (pseud. Bachman Richard, Evans Beryl)) albo de Sade'a, prędzej już Zło (Guillou Jan). Dlatego moja sugestia - nie bój się tej książki, raczej pędź już teraz (no dobra, może być rano) do biblioteki ;) Bo ta powieść na pewno zmieni Twoje życie - przynajmniej czytelnicze - na o wiele głębsze, pełniejsze.
Użytkownik: carmaniola 03.06.2014 08:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Wydaje mi się, że nic nie... | LouriOpiekun BiblioNETki
Bardzo Ci dziękuję... Chyba rozumiem teraz o co Ci chodziło i w jakimś sensie to mnie zaspakaja. Podejrzewam, że teraz będzie mnie samą korcić by spojrzeć na to własnymi oczyma i porównać swoje wrażenia. Dziękuję.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 03.07.2014 12:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo Ci dziękuję... Chy... | carmaniola
Zauważyłem, że masz już "Kevina" przeczytanego - czy mogę więc prosić o podzielenie się wrażeniami z lektury i Twoją weryfikację tez powyższej dyskusji? To bardzo interesujące :)
Użytkownik: carmaniola 03.07.2014 14:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Zauważyłem, że masz już "... | LouriOpiekun BiblioNETki
Oj, powiem Ci... to było ciężkie przeżycie. I pod koniec przeżyłam szok, ogromny. Katastrofa była oczywista, ale nie takiego rozmiaru!

Czytając listy Evy cały czas coś się we mnie gotowało, kiedy opisywała zachowania ojca Kevina. Przecież on uniemożliwiał wręcz skorygowanie (jeśli to było możliwe, bo chyba Dot ma rację i z umysłem tego dziecka nie wszystko było w porządku) niewłaściwych zachowań syna. I, moim zdaniem, w swojej niefrasobliwości znacznie przekraczał on granice zakochanego w męskim potomku ojca. Jakże rozumiem Evę, która robiła, co mogła, ale tak naprawdę pewnych rzeczy nie da się przekazać innym. I pozostała sama z przerażającym wewnętrznym przekonaniem, że jej własne dziecko jest... jakby to powiedzieć... złem wcielonym. A przecież... przecież nie była jedyną, która to zło widziała! I nikt, ani opiekunki, ani nauczyciele nie potrafili określić ani opisać tego, co w Kevinie było złem, bo każdy, poza Evą, bał się zebrać te drobiazgi razem i zinterpretować.

Też zwróciłam uwagę na wywiad z Kevinem, przy czym moją uwagę bardziej przykuł ten fragment:

"Bzdura - powiedział Kevin. - Chcą wiedzieć, że coś się dzieje. Dokładnie to zbadałem. W większości chodzi o to, aby działo się coś złego. Według mnie świat dzieli się na tych, co oglądają i na tych, którzy są oglądani. Jest coraz większa rzesza publiczności, a coraz mniej do zobaczenia. Ci, którzy chcą coś zrobić, są przeklętym wymierającym gatunkiem". (s. 399.)

W jakiś przewrotny sposób Kevin ma sporo racji. I chociaż każde jego słowo jest grą, to jednak za tą zabawą kryje się chyba nieco prawdy... Pewnie spora część tych strzelających dzieciaków chce na siebie zwrócić uwagę. A my, społeczeństwo, rzeczywiście uważniej przykuwamy wzrok do telewizora/gazety/radia, kiedy dzieje się coś złego.

Nie oceniałabym Kevina jako "kota przynoszącego zdobycz" matce... Niemniej jednak on, na swój wypaczony sposób, cały czas pragnął zwrócić na siebie jej uwagę, zagarnąć ją dla siebie. Powiadają, że nienawiść dzieli tylko cienka granica od miłości; wtedy obiekt miłości staje się obiektem zniszczenia. Cały czas walczył z nią, nie ze światem; nie mogąc zagarnąć wyłącznie dla siebie niszczył mściwie to, co kochała. Nie uznając żadnych granic, poświęcając wszystkich i... siebie.

Może to śmieszne, może to wina Faulknera, który za każdym razem potrafił okazać zrozumienie swojemu najohydniejszemu bohaterowi, bo chociaż nie potrafię zrozumieć skali okrucieństwa (dla mnie jest to chore), to wydaje mi się, że Kevin, który osiągnął swój cel - Eva zrozumiała (myślę, że o zrozumienie chodzi), że go kocha - wróci na łono społeczeństwa odmieniony.

Napisałam to i wszystko we mnie zgrzyta. Tak sobie dumam, że to było zamierzeniem autorki. To, co w powieści możliwe, w życiu nie ma miejsca. To kolejna fantazja o wrażliwym i czułym Frankesteinie - istnieje on tylko w bajkach. Potwory niestety nie.
Użytkownik: carmaniola 03.06.2014 08:54 napisał(a):
Odpowiedź na: UWAGA! W czytatce zdrad... | dot59Opiekun BiblioNETki
Dot, przepraszam, że przy Twojej czytatce nie wspomniałam o tym, co Ty napisałaś tylko podpytuję Louriego, ale Twój wywód wydał mi się jasny i niewymagający dopowiedzeń. A że tekst mądry i pięknie napisany to już jest taką normą, że czytelnikowi wydaje się to oczywiste i zapomina, że warto czasami zostawić swój ślad. Dobrze, że jest "polecam" i kiedy braknie słów wystarczy kliknąć. :)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 03.07.2014 17:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Dot, przepraszam, że przy... | carmaniola
:-)
Ja sama do końca nie wiem, czy na pewno dobrze tę historię zinterpretowałam - bo przecież to, co my znajdujemy w literaturze, jest jednak w dużym stopniu subiektywne, uwarunkowane tym, co wcześniej widzieliśmy w życiu i w innych tekstach...
Użytkownik: carmaniola 03.07.2014 18:51 napisał(a):
Odpowiedź na: :-) Ja sama do końca nie... | dot59Opiekun BiblioNETki
Tak, wiem, oczywiście. Każdy odbiorca dokłada swoją cegiełkę i powstaje coś jeszcze innego niż autor zamyślił. Patrząc na wydarzenia, których echa do nas docierają trudno sobie powiedzieć, że przecież to tylko literacka fikcja. Niestety.

To trudna książka, bardzo trudna, bo "normalnemu" człowiekowi trudno sobie wyobrazić taki ogrom zaplanowanego z całą perfidią okrucieństwa. Tylko, no właśnie, gdzie leży granica normalności?
Użytkownik: misiak297 10.12.2014 15:57 napisał(a):
Odpowiedź na: UWAGA! W czytatce zdrad... | dot59Opiekun BiblioNETki
To jest jedna z tych wstrząsających książek, które mówią o sprawach koszmarnych i codziennych zarazem, które prowokują pytania, a nie dają gotowej odpowiedzi... Wielka to siła tej powieści.
Użytkownik: arachne 09.02.2015 13:11 napisał(a):
Odpowiedź na: UWAGA! W czytatce zdrad... | dot59Opiekun BiblioNETki
Mnie realnie dziwi, że wszyscy analizują chłód Evy, a nikt nie zwraca uwagi na to, jakim mężem i ojcem jest Franklin (choć ona sama go wybiela). Wobec samej Evy jest absurdalnie nielojalny, gra z nią w dobrego i złego rodzica, wiecznie ustawia ją na gorszej pozycji, nie liczy się z nią (pomysł, że przy infekcji celowo ogrzała termometr!). Druga rzecz to jego jawna niechęć do posiadania córki, która wychodzi już w czasie pierwszej ciąży. I stosunek do drugiego dziecka od początku - jeżeli ktoś twierdzi, że Eva nie akceptowała pierwszej ciąży, to jak nazwać to, jak zachowuje się Franklin przy drugiej? Potem jest dużo gorszym rodzicem dla Celii, niż Eva jest dla Kevina.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 10.02.2015 10:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Mnie realnie dziwi, że ws... | arachne
O, przepraszam, zwróciłam, zwróciłam, nawet ten sam termometr mnie zbulwersował...
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: