Dodany: 07.10.2012 16:26|Autor: Pok

Lekcja wrażliwości


Nie wiem, czy to kwestia genów, czy wychowania, ale u niektórych ludzi rodzi się z wiekiem wielka wrażliwość na cierpienie innych. Czasem jest to kwestia całych dekad, a czasem zaledwie kilku lat. U pewnych osób rośnie ogromne poczucie zrozumienia dla krzywd i trosk tego świata. Wraz ze zrozumieniem budzą się ukryte głęboko w sercu pokłady współczucia. Współczucia dla tych, którzy żyją i tych, którzy dawno przeminęli. To może irracjonalne, bo jaki jest sens żalić się nad potencjalnym losem jakieś biednej rodziny czy samotnego, niekochanego dziecka z innej epoki? Może żaden. Ale ta potrzeba jest niekiedy tak wielka, że łzy same cisną się do oczu.

Tak się akurat składa, że mam w sobie coś z takich wrażliwców. Potrafię podchodzić z zupełną obojętnością do codziennych trosk i drobnych zmartwień, ale trudno mi przejść obok strasznego bólu czyjejś umęczonej duszy. Bertrand Russell pięknie ujął ten stan w swej „Autobiografii”:

„Miłość i wiedza, o tyle, o ile były możliwe, wiodły w górę, ku niebu. Ale zawsze współczucie sprowadzało mnie z powrotem na ziemię. Krzyki bólu odzywały się echem w moim sercu. Wygłodzone dzieci, ofiary torturowane przez ciemiężców, niedołężni starcy będący cierpieniem dla swoich synów, wreszcie cały świat samotności, nędzy i cierpienia są szyderstwem z tego, czym winno być życie ludzkie. Usilnie pragnę usunąć zło, ale nie mogę, więc także cierpię”*.

Po co ten przydługawy wstęp? Dlaczego tyle o tym piszę? Dlaczego to takie ważne? Dlatego, że aby należycie zrozumieć powieść Vasconcelosa, trzeba mieć odpowiednie nastawienie. Trzeba wczuć się w nastrój biedy i nędzy. Trzeba sobie wyobrazić, jak by to było znaleźć się na miejscu małego, samotnego dziecka, które nigdy nie zaznało prawdziwego szczęścia i troskliwej opieki. Dziecka, które z nadzwyczajną wrażliwością odczuwa brak miłości. Zarówno wobec siebie, jak i innych.

Bohaterem powieści jest Zezé – pięcioletni chłopiec. Wyjątkowo inteligentny i nad wiek rozwinięty umysłowo. W mig łapie każde nowo posłyszane słowo, nieważne, jak jest długie i trudne. Samodzielnie uczy się czytać, a „sprawy dorosłych” często rozumie lepiej niż oni sami. Pochodzi z bardzo ubogiej, wielodzietnej brazylijskiej rodziny. Ojca wyrzucili z pracy, więc utrzymaniem domu zajmuje się głównie matka chłopca, harująca sześć dni w tygodniu od rana do wieczora. W tak nieprzyjaznym środowisku dochodzi do rozmaitych patologii. Ojciec całe dnie szuka jakiegoś płatnego zajęcia lub siedzi przygnębiony, izolując się od reszty rodziny. Matka nie ma sił na nic poza pracą i zamiast opiekować się dziećmi, myśli tylko o tym, by paść bezwładnie na łóżko. Głód, liczenie się z każdym groszem i brak przyjemności rodzi w domownikach frustracje. Dzieci z pociech zamieniają się w gęby do wykarmienia.

Zezé, jak każdy chłopiec w jego wieku, szuka zabaw i pragnie się wyszaleć. Brak zabawek, prawdziwych przyjaciół i opieki pcha go w stronę psot. Dręczony nudą, malec nie może się powstrzymać i mimo licznych ostrzeżeń ze strony starszych wymyśla coraz to nowe figle. Rodzina nie rozumie tych dziecięcych potrzeb i uważa Zezé za diabelskie dziecko, opętane manią wybryków. Sądzi, że jedynym skutecznym sposobem na wybicie mu z głowy tych wszystkich głupot jest porządne lanie. Zezé jest bity często i mocno. Z czasem ten rudy, malutki, chudy pięciolatek staje się workiem treningowym, na którym zmęczeni domownicy coraz częściej wyładowują swoje rozgoryczenie.

W końcu Zezé zaczyna uciekać w świat fantazji. Jego najwspanialszym przyjacielem zostaje Maluszek – małe drzewko pomarańczowe. Maluszek ma zawsze dla niego czas, zawsze go wysłucha, doradzi, nigdy nie zgani, nie zbije ani się nie obrazi. Niekiedy nawet razem pędzą po dzikich preriach w asyście wielkich kinowych gwiazd z westernów. Tylko siedząc na Maluszku Zezé czuje się naprawdę zadowolony. Jednak pewnego dnia poznaje inne drzewo, dużo realniejsze i o wiele wspanialsze...

W „Moim drzewku pomarańczowym” występują też pozytywne postacie, takie jak młodszy brat - „Król” Louis, trzynastoletnia siostra Gloria czy nauczycielka ze szkoły. Nie jest to świat skrajnie pesymistyczny. Niektóre rozterki i przygody małego Zezé potrafią rozbawić i sprawić, że na naszych ustach pojawi się lekki uśmiech. Lecz, paradoksalnie, właśnie to sprawia, że opowieść staje się jeszcze bardziej przygnębiająca. Ukazanie dobrych stron dodaje wszystkiemu autentyczności. Zezé nie tylko zachowuje się jak małe dziecko, ale rzeczywiście nim jest. Nie czuje się ani grama sztuczności w jego postępowaniu. Zresztą powieść stanowi spójną całość, pełną drobnych zależności i typowo ludzkich motywów.

Czytając tę książkę, odczuwałem ją całym ciałem i duszą. Szczególnie od połowy było ciężko. Twarz wykrzywiała mi się w grymasie rozpaczy, z oczu coraz to obficiej płynęły łzy, a pod koniec lektury bolała mnie głowa. Aż dziw bierze, że zwykła książka potrafi tak poruszyć człowieka. Jest to coś niezwykłego. Bardzo smutnego i przygnębiającego, ale jednak niezwykłego. Prawdziwe katharsis.

Z tego powodu „Moje drzewko pomarańczowe” należy czytać w spokoju, ciszy i samotności. Tylko tak można z całym namaszczeniem przeżyć historię biednego Zezé.

Mimo powszechnie krążącej opinii, nie zaliczyłbym tego arcydzieła (trzeba nazywać rzeczy po imieniu) do literatury dziecięcej czy młodzieżowej. I nawet nie chodzi o to, że dzieci wszystkiego nie zrozumieją czy że uchwycą tylko jedną warstwę utworu. Dzieci są często bystrzejsze, niż sądzimy i świetnie pojmują, co to znaczy rozpacz, ból, tęsknota (często nawet dużo lepiej niż dorośli). Po prostu opowiedziana historia bywa bardzo brutalna i bardzo dorosła. Zezé też często przeklina. Czasem, bo mu się zwyczajnie wymsknie, a czasem dlatego, że wyzwiska to jedyna zemsta, jaką jest w stanie odpłacić za otaczającą go niesprawiedliwość.

Nad „Moim drzewkiem pomarańczowym” można by rozwodzić się długo – analizować psychologię postaci, badać symbolikę, zestawiać dzieciństwo Zezé z własnymi przeżyciami z tego okresu – ale chyba nie o to chodzi. Lektura ma nas skłonić do samodzielnej refleksji nad ludzką niedolą. Ma nas uwrażliwić.

Ból fizyczny czy bieda nie są złe same w sobie. Złe są niesprawiedliwość, obojętność i bezduszność. Głównym problemem Zezé nie było ani ubóstwo, ani solidne lanie, jakie dostawał z powodu jakiejś psoty. Na to się godził. Nie godził się jednak na panującą w domu atmosferę, na niedostatek miłości, na brak opieki i czułości. Nie godził się na bycie kolejną gębą do wykarmienia.

Trudno polecić książkę w tym rodzaju. Jest to lektura ciężka (nie objętościowo), smutna i przygnębiająca. A mimo to ją polecam. Polecam ją z całego serca, bo to kawałek wielkiej literatury, ukryty pod – zdawałoby się – prostą, niemal naiwną formą. Polecam ją również dlatego, że każdemu przyda się mała lekcja wrażliwości.



---
* Bertrand Russell, „Autobiografia. 1872 – 1914”, przeł. Bronisław Zieliński, wyd. Czytelnik, 1971, s. 17-18.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2178
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: olina 29.11.2016 22:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie wiem, czy to kwestia ... | Pok
Mądra recenzja wyjątkowej książki. Historia Zezé (oparta na wątku autobiograficznym - nawet data urodzin się zgadza) pomaga spojrzeć głębiej na sprawę wychowywania dzieci, a właściwie towarzyszenia im w rozwoju. No nie ma niedobrych dzieci! Czasem zachowują się niegrzecznie, ale nie można im mówić, że SĄ niedobre. Czy kochane dziecko, któremu poświęca się czas, będzie strasznie psocić? Słyszałam ostatnio, jak dziewczynka prosiła mamę, żeby jej coś kupiła (nieważne co, załóżmy, że coś niepotrzebnego lub coś, na co matkę nie było stać). "Zamknij się. Mówiłam, że ci już nic nie kupię! Głucha jesteś?!" Autentyk. A można było spokojnie, np. "Myślisz, że to dobry pomysł?" [tu wystarczy argument, dlaczego nie można sobie na coś pozwolić. Dziecko zrozumie; podobnie jak Ty uważam, że dzieci są bystrzejsze niż myślą niektórzy dorośli.].

W rodzinie Vasconcelosów nie ma rozmowy, jest agresja. I nie można tego tłumaczyć biedą, pośpiechem, zmartwieniami. Mnie się wydało, że intencją autora nie było wyciskać łzy. Może chciał przypomnieć dorosłym, jak rozumują dzieci, a może wstrząsnąć rodzicami: "Hej, zobacz, czy nieświadomie/niechcący nie robisz krzywdy swojemu dziecku?" Jakikolwiek cel mu przyświecał, książkę warto przeczytać... I masz rację. Lepiej czytać w samotności.

Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: