W zapomnieniu
W komentarzach pojawiających się w anglojęzycznym Internecie, zwłaszcza w serwisie You Tube, często można się natknąć na frazę: „something brought me here” (coś mnie tu przyprowadziło). Można interpretować ten zwrot jak sygnał wskazujący, w jaki sposób poszukuje się dziś nowych muzycznych brzmień. Podobny manewr możliwy jest w przypadku książek. O dziele Adama Hochschilda „Duch króla Leopolda”, mogę swobodnie powiedzieć: „Mario Vargas Llosa brought me here”. Częściowo również odpowiedzialny jest Joseph Conrad, który jako pierwszy w literaturze opisał Wolne Państwo Kongo w „Jądrze ciemności”.
Wykorzystując zręcznie polityczne manewry, król Belgów Leopold II lawiruje, mataczy, kręci i omamia. Bezlitośnie wykorzystuje ludzi, mając na uwadze tylko jeden cel – znalezienie kolonii, która mogłaby mu przynosić krociowe zyski. Leopold jest jednak znacznie bardziej wyrafinowany w swych poszukiwaniach niż królowa Wiktoria czy cesarz Wilhelm II. Przez myśl mu nie przechodzi, by uczynić Kongo kolonią belgijską. Na ogromnym terytorium chce stworzyć prywatne państwo, eksploatowane do granic możliwości. Do realizacji swoich celów wykorzystuje Henry’ego Mortona Stanleya – człowieka, który odnalazł Davida Livingstone’a – i setki mniej znanych negatywnych bohaterów. Doprowadzając do ludobójstwa na szeroką skalę, budzi najgorsze instynkty zwyczajnych ludzi. „Duch króla Leopolda” to przerażająca relacja o zbrodni statystycznie porównywalnej do Holocaustu. Przemilczanej zbrodni.
Niemożliwe jest określenie, która forma pisarstwa bardziej przekonywająco opowiada historię okrutnej eksploatacji Wolnego Państwa Kongo. Nie da się zdecydowanie powiedzieć, czy to Hochschild, czy też Vargas Llosa bardziej zapisuje się w pamięci i każe nam się dłużej zastanowić nad ciemnymi stronami ludzkiej duszy. Z jednej strony mamy piękne literackie opisy Vargasa Llosy, zdecydowane zagłębienie się w psychologię postaci, analizę motywów i zrozumiałe oburzenie, pełne emocji. Z drugiej – bardzo dobrze udokumentowaną pracę naukowo-reporterską, mocno oparte na faktach skrupulatne opisy i społeczno-polityczny kontekst. Nie ma stratyfikacji, jest komplementarność.
Czytelnik biorący „Ducha króla Leopolda” do ręki może się skupić na trzech poziomach, trzech rodzajach narracji. Trzy motywy stanowią dla Hochschilda podstawę do opowiadania o Kongu. Trzy poziomy historii, niezależne, ale wzajemnie się uzupełniające, dopiero jednak rozpatrywane razem mogące przedstawić obraz powodów i rezultatów nieokiełznanej chciwości i pożądliwości.
Pierwszy poziom to Historia zapisywana dużą literą H. Historia wielkich sloganów, działań i długofalowych wydarzeń. Zwyczajowy szkolny podział na epoki nie jest już nic wart. Historię należy rozpatrywać przez pryzmat haseł i przełomów, jak u Foucault. Wiek XVIII regulowała opozycja haseł Rewolucja – Restauracja, czego najbardziej jaskrawym wyrazem była Rewolucja Francuska. Wiek XX to czas hasła Ideologia, czas dwóch wojen światowych i zimnej wojny. Wiek XXI to Demokracja i Prawa Człowieka, na razie widziany przez pryzmat przebudzenia ludów i zrzucania oków zniewolenia autorytaryzmami. Dla wieku XIX najważniejszymi ideami były Postęp i Równość – czego najczystszym wyrazem okazał się kolonializm. Hochschild próbuje zrozumieć wydarzenia w Kongu z przełomu wieków za pomocą Historii, przytaczając przykłady daleko idącego zaślepienia, którego symbolem jest Konferencja Berlińska z 1885 roku. Dokładnie ukazuje hipokryzję mocarstw nieczułych na tragedię Konga i niereagujących na chore ambicje króla Belgów. Podkreśla, do jak wielkich wypaczeń może prowadzić realizacja wielkich idei.
Drugi poziom to swoista historia kultury, historia stereotypów i źle wyważonych sądów. To historia wartości i przekonań, kształtujących Europę przełomu wieków. Autor analizuje społeczne sądy, piętnując przekonania bezwiednie prowadzące do tragedii. Rasizm, zaściankowość, wielkomocarstwowe ambicje. Z naukową precyzją odkrywa przed czytelnikiem pozbawiony ideałów pragmatyzm polityczny oparty na uprzedzeniu, jednocześnie boleśnie przypominając o społecznej znieczulicy. Najbardziej jaskrawym przykładem jest postawa belgijskiego społeczeństwa, które odważyło się piętnować Leopolda nie za doprowadzenie do śmierci sześciu milionów Kongijczyków, ale za romans z byłą prostytutką, którego dopuścił się pod koniec życia.
Trzeci poziom wydaje się najciekawszy. To poziom mikrohistorii, historii jednostek. Na kartach swojego dzieła Hochschild wielokrotnie przypomina, że o Kongu, bazując tylko na tradycyjnych źródłach pisanych, mówić bardzo trudno. Większość ofiar była niepiśmienna, jeśli zdarzały się wyjątki, jest to promil w stosunku do relacji przychylnych Leopoldowi. Hochschild mógł przedstawić tragedię Konga tylko dzięki tytanicznej pracy kilku charyzmatycznych postaci, które odważyły się stanąć twarzą w twarz z realiami państwa Leopolda. Autor opisuje heroiczną walkę prasową i wydawniczą Edmunda Morela, który zauważył nieprawidłowości obserwując statki z Konga cumujące w Antwerpii, przypomina Rogera Casementa, który w nieludzkich warunkach otwierał swą wrażliwą duszę na nieludzki żywot Kongijczyków, upamiętnia George’a Washingtona Williamsa, amerykańskiego podróżnika, jego rodaka, misjonarza Williama Shepparda, nigeryjskiego współpracownika Morela – Hezekiah Andrew Shanu, walecznych wodzów – Nzansu czy Yamba-Yamba. Jednak wszystkich wymienionych i tysiące anonimowych łączy nie tylko opór i wrażliwość na niesprawiedliwość, ale także wspólny los wykluczonych. To nie przypadek, zdaje się mówić Hochschild, że do wspólnej walki stanęli Morel – człowiek z klasy średniej, pół-Anglik, bez szans na społeczny awans w wiktoriańskiej Anglii, Casement – irlandzki patriota i homoseksualista, dyskryminowany ze względu na pochodzenie, zmuszany do ukrywania swojej seksualności, czarnoskórzy – Williams, Sheppard i Shanu, oraz kolonizowani. Ta mikrohistoria pokazuje, że wykluczenie może być narzędziem odzierającym ze stereotypów i pozwalającym patrzeć szerzej, bardziej perspektywicznie.
Hochschild opisuje jeden z wielu Holocaustów, takich, o których niewiele wiemy ze względu na ciągle silną pespektywę europocentryczną. Dlaczego zapomnieliśmy o Kongu? Shoah jest nasze własne, wydarzyło się na naszym podwórku, pod naszymm czujnym okiem. Mogliśmy dokładnie zdefiniować oprawcę i ofiarę. Wielu jest naocznych świadków, wielu jest tych, którzy z rozmaitych pozycji dbają, byśmy nie zapomnieli, byśmy drugi raz nie popełnili takiego samego błędu. Pomimo faktu, że „wszyscy byli odwróceni”. W przypadku Konga, ale też Afryki (Hotentoci), Peru (Indianie) i dziesiątek miejsc na świecie, których jeszcze nie odkryliśmy, panuje milczenie, gdyż nie ma świadków. Jedyne, co nam zostało, to pojedyncze zdjęcia z pionierskich czasów fotografii i determinacja ludzi takich jak Hochschild, których praca nam nie pozwala zapomnieć, a ofiarom daje wreszcie możliwość spokojnego Snu. Przypomina też, że jedną z najpoważniejszych zbrodni przeciw ludzkości jest grzech zaniechania.
[Recenzję opublikowałem także na blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.