Dodany: 26.09.2012 15:38|Autor: norge
Podoba mi się tylko tytuł
Zdarza się, chociaż nie tak znowu często, że książka okrzyknięta dziełem wybitnym wydaje mi się nudna, źle napisana, irytująca. Zawsze wtedy zadaję sobie pytanie, czy to ze mną jest coś nie tak, czy też cała reszta świata nie dostrzega tego, co dla mnie oczywiste. Pół biedy, kiedy dotyczy to beletrystyki, bo wtedy rozbieżności w ocenie mogę sobie wytłumaczyć moim ewentualnym brakiem wrażliwości na literaturę piękną wysokich lotów. Trudniej jednak znaleźć przyczynę tak wielkich różnic w odbiorze, gdy – jak w tym przypadku - mam do czynienia z reportażem.
Gdziekolwiek bym się obejrzała, wszędzie same "ochy, achy" i zachwyty nad pisarstwem Jacka Hugo-Badera; nad jego talentem, kunsztem, mistrzostwem, oryginalnością. Niektórzy twierdzą, że to najwybitniejszy reporter ostatnich lat. Od jego książek nie można się oderwać, tak są odkrywcze, mądre, porywające, no, po prostu arcydzieła. Pierwszych wątpliwości nabrałam przy lekturze "Białej gorączki". Pewnie czegoś nie dostrzegłam albo nie miałam odpowiedniego nastroju, pomyślałam i sięgnęłam po następną pozycję tego autora, wydaną w 2010 roku "W rajskiej dolinie, pośród zielska".
Wychwalona pod niebiosa w licznych recenzjach, wspaniale oceniona przez kilkuset biblioNETkowiczów, okazała się niczym innym, jak zbiorem siedemnastu esejów z lat 1991–2001, w których Hugo-Bader relacjonuje swoje spotkania z Rosją i Rosjanami. Dla mnie było to niemiłe zaskoczenie, bo myślałam, że książka jest "nowa". A tu nie dość, że poruszane problemy już się w jakimś stopniu zdezaktualizowały (wiadomo, współczesny świat pędzi do przodu), to mam również zastrzeżenia co do języka i stylu. Wydał mi się on zimny, bezosobowy i pozbawiony emocji. Raziła mnie powierzchowność i prześlizgiwanie się po poszczególnych tematach. Na próżno szukałam choćby cienia polotu, erudycji, czyli tego, co kojarzy mi się z dobrą literaturą.
Trzon książki tworzą dziesiątki, a może setki krótszych lub dłuższych dialogów-wywiadów z najróżniejszymi ludźmi – od profesorów uniwersytetów, naukowców, ludzi władzy do prostych robotników, drwali, bezdomnych, narkomanów, niepiśmiennych kobiet. Strona po stronie byłam zasypywana lawiną imion i nazw własnych, czego nie znoszę. Przedstawiane problemy - nadużywanie władzy, "pranie mózgu" obywatelom, tęsknoty za dawnymi, dobrymi czasami, brak szacunku dla jednostki, bieda, pijaństwo, chamstwo, przemoc, złodziejstwo - po wielokroć już omawiano i opisywano. Owszem, można się wszystkim tym nieszczęściom ponownie poprzypatrywać, posłuchać, co mówią ludzie, ale niewiele z tego wynika. Mnie taki obraz Rosji napełnił jedynie niechęcią pomieszaną ze współczuciem, a co najgorsze, szybko zaczął nudzić. Oczywiście doceniam, że autor przemierzył ten kraj wzdłuż i wszerz i wykonał ogromną pracę. Podziwiam, że znalazł tak licznych rozmówców (choć nasuwa mi się pytanie o autentyczność tych wszystkich dialogów), jednak zdecydowanie wolałabym, żeby skupił się na mniejszej liczbie osób, odwiedził kilka arcyciekawych miejsc i na tej podstawie stworzył piękną, literacko dopracowaną, porywającą i poruszającą książkę. No, bo ile razy można czytać, że: "W kołchozowych osiedlach panuje nędza i beznadzieja. Ludzie nie mają pracy. Są głodni, ale piją coraz więcej. Straszliwie. Są osiedla, w których wszyscy dorośli pija nałogowo. Wąchają klej i benzynę. Przybywa porzuconych dzieci. Nie ma roku, żeby w maleńkim Gornokniazieńsku nie powiesił się jakiś pijak. Tak jest wszędzie. U Nieńców, Chantów, Mansów, Korni, Dołganów, Ewenków, Selkupów, Czukczów, Koriaków, Udygejów, Jukagirów, Engensanów, Niegidalców, Ulczian... Wszędzie - od Uralu po Pacyfik. Niektórzy nazywają to miękkim holokaustem"*.
Rosja sprzed i po upadku komunizmu – to temat rzeka, o którym chętnie i dużo czytuję, a nawet przyznaję się do pewnej nim fascynacji. Uwielbiam styl Ryszarda Kapuścińskiego i jego "Imperium". Lubię wszystkie książki Wojciecha Jagielskiego, zawsze nasycone historią, obrazami miejsc, przemyśleniami i osobistą analizą, co pozwala mi lepiej zrozumieć problematykę danego kraju, regionu, narodu. Z przyjemnością zapoznawałam się z "Wilczym notesem" Mariusza Wilka, który osiedlił się nad jeziorem Oniega i twierdzi, że aby poznać Rosję i ją opisać, wcale nie trzeba docierać do jej krańców, bo wystarczy dobrze się przyjrzeć jednemu, charakterystycznemu miejscu. Bardzo cenię i głęboko przeżywam książki Krystyny Kurczab-Redlich. Do głębi wstrząsnął mną "Krzyk Czarnobyla". Fascynujące były podróże z Colinem Thubronem w "Po Syberii". Ostatnio poluję na "Myśli o Rosji" A.D. Rotfelda. Natomiast twórczość Jacka Hugo-Badera zupełnie, ale to zupełnie do mnie nie przemawia.
---
* Jacek Hugo-Bader, "W rajskiej dolinie, pośród zielska", wyd. Prószyński i S-ka, 2003, s. 179.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.