Dodany: 24.09.2012 14:59|Autor: bezon

Recenzja nagrodzona!

Książka: Słodko-gorzka ojczyzna: Raport z serca Turcji
Kelek Necla

1 osoba poleca ten tekst.

Zbyt gorzko?


Każdy kraj ma do zaoferowania swoim obywatelom i odwiedzającym go turystom całą gamę pozytywnych zjawisk, tradycji i wrażeń. Przy krótkim pobycie skupiamy się zazwyczaj niemal wyłącznie na zaletach (jeśli jesteśmy przyjaźnie nastawieni do świata) lub niemal wyłącznie na wadach (jeśli wszelka odmienność od tego, co znamy z własnego podwórka jest dla nas jednoznaczna z cywilizacyjnym zapóźnieniem). Podczas dłuższej wizyty nasze spojrzenie staje się bardziej obiektywne, głębiej możemy niektóre rzeczy poznać i zrozumieć.

Zacząłem od banałów, owszem, bo i banalny jest tytuł zbioru reportaży socjolożki Necli Kelek. Któż bowiem nie mógłby nazwać swojej ojczyzny „słodko-gorzką”? Niezbędny jest więc podtytuł: „Raport z serca Turcji”. Turcja jest tą słodko-gorzką ojczyzną. Banalne, ale… w odniesieniu do tego konkretnego kraju określenie to nie razi, jego banalność nie wywołuje sprzeciwu. Pasuje jak ulał.

„Raport” po raz pierwszy ukazał się w 2008 roku. Od tego czasu wiele się na świecie i w samej Turcji zmieniło. Dziś widać, iż niektóre diagnozy Autorki były błędne, inne zaś nic nie straciły na aktualności.

Po reportaż sięgnąłem po powrocie z dwumiesięcznego stypendium w Republice Turcji, aby na świeżo skonfrontować z nim własne obserwacje i wrażenia. Mając w pamięci zarówno niedawną podróż, jak i przeczytane wcześniej tureckie reportaże Maxa Cegielskiego i Witolda Szabłowskiego, przystąpiłem do lektury.

O ile „Oko świata” i „Zabójca z miasta moreli” były napisane z bliższej nam, polskiej perspektywy, tu mamy do czynienia ze spojrzeniem niejako z wewnątrz. Niejako, ponieważ urodzona w Stambule Autorka w wieku dziesięciu lat przeprowadziła się z rodzicami do Niemiec, gdzie zdobyła wykształcenie i spędziła całe swe dorosłe życie. Ze „starą ojczyzną”, jak nazywa Turcję, utrzymuje stały kontakt. Patrzy więc na nią z zewnątrz, ale jakby ze środka, co pozwala jej na zajęcie krytycznej pozycji wobec swego kraju. Zaryzykuję stwierdzenie, że gdyby Autorka nie wychowała się w Niemczech, jej książka byłaby pierwiastka krytycyzmu pozbawiona, Turcy są bowiem niesłychanie mało krytyczni, jeśli chodzi o ich kraj, naród i religię. Chwalić (a jest co) możemy do woli, będzie to dla nich czymś naturalnym, nawet się nie zdziwią i nie poczują przyjemnie połechtani. Ale nie daj Boże skrytykować coś tureckiego (a jakże, jest za co krytykować!). Krytyczne spojrzenie Turczynki na Turcję jest więc czymś cennym i oryginalnym, stanowiącym o wartości tej pozycji.

Krytyczny powinien być jednak również i jej czytelnik, pani Kelek nie zachowuje bowiem zasygnalizowanej w tytule równowagi. Z jej reportaży wyłania się gorzki obraz Turcji, zdecydowanie za mało w nim obiecanej słodyczy - w tekście zarezerwowana jest ona niemal wyłącznie dla wspomnień z dzieciństwa. Jako istota przekorna i lubiąca słodycze, zacznę od słodkich aspektów „Słodko-gorzkiej ojczyzny”.

W „Raporcie z serca Turcji” możemy przeczytać o postępującej islamizacji kraju i wszechwładzy Diyanetu, czyli urzędu do spraw religii. Niezwykle przejmująco i głęboko potraktowany został także problem zabójstw honorowych na wschodzie kraju, znany już polskiemu czytelnikowi z „Zabójcy z miasta moreli”. Nie zabrakło rozdziałów o sytuacji kobiet, mniejszościach narodowych, republikanizmie, gospodarce i historii. Na szczególną uwagę zasługuje cykl reportaży pod wspólnym tytułem „Słodko jeść, słodko mówić”, z którego dowiadujemy się kilku ciekawych rzeczy o kuchni tureckiej i który wyczerpująco przedstawia „kwestię wieprzową” w islamie. Wbrew pozorom, jest to sprawa jak najbardziej poważna, o czym sam miałem niedawno wielokrotnie okazję się przekonać podczas dyskusji z Turkami, zbiorowo cierpiącymi na „świniofobię”. Trzeba wiedzieć, iż za swój święty obowiązek uważają oni informować nas, głupich giaurów, o szkodliwym wpływie tego mięsa na wszystkie aspekty naszego zdrowia. Początkowo jest to zabawne, na dłuższą metę prowadzi do irytacji, wywierając efekt przeciwny do zamierzonego przez muzułmańskich przyjaciół - wzmaga tęsknotę za mięsem wieprzowym, szczególnie w trakcie dłuższego pobytu. Dowiemy się o przyczynach tego koranicznego zakazu, a także o jego wpływie na współczesną politykę i telewizję.

Prawdziwą wisienkę na „słodkościach” z książki pani Kelek stanowi rozdział pt. „Ślub trzeba przesunąć”. Ślubna metafora odnosi się rzecz jasna do negocjacji w sprawie przystąpienia Turcji do UE. Czy według Was Turcja powinna przystąpić do Unii? Jeśli, podobnie jak ja, odpowiadacie TAK – przeczytajcie. Jeśli bez najmniejszych wątpliwości odpowiadacie NIE – również przeczytajcie. Zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy akcesji Turcji znajdą tutaj coś dla siebie, dostrzegając zarazem niepozbawione racji argumenty drugiej strony. Słodko-gorzko będzie więc wszystkim.

Niestety, moim zdaniem - Autorka nie poradziła sobie z dwoma wyjątkowo „śliskimi” (dla każdej społeczności) tematami, a mianowicie z religią i historią. Nie udało jej się osiągnąć obiektywizmu, w rezultacie prywatny stosunek do religii przebija z większości reportaży. Czytelnik, bombardowany na co dzień złowieszczymi informacjami o islamie z telewizora, po lekturze „Słodko-gorzkiej ojczyzny” ma prawo otoczyć się skorupą jeszcze większej nieufności i niechęci – widać bowiem, że Necla Kelek za islamem nie przepada. A nie taka jest chyba rola reportażu, który ma pokazywać rzeczywistość i walczyć ze stereotypowymi wyobrażeniami. Islam, podobnie jak Turcja, jak każdy inny kraj czy naród – jest nie tylko gorzki.

Jeszcze gorzej rzecz ma się z historycznymi partiami książki. Autorka w sposób jednoznaczny przedstawiła sporne kwestie historyczne, ani słowem nie wspominając o toczących się wokół nich dyskusjach. Chodzi oczywiście o tak zwaną rzeź Ormian z 1915 roku, którą pani Kelek ukazała w dużym uproszczeniu. „Turcy wzięli i zabili” – takie przekonanie możemy wynieść z lektury. A tymczasem sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana. Autorka wchodzi w rolę adwokata Ormian, podając wyłącznie ormiańską wersję zdarzeń i szacowaną przez nich liczbę ofiar, którą nawet naukowcy zachodni coraz częściej uważają za zawyżoną. Ani słowa o ormiańskich zbrodniach na ludności tureckiej (ten temat w dyskursie międzynarodowym praktycznie nie istnieje, ambasadorzy państw zachodnich odmawiają zaproszeń na ekshumacje zbiorowych tureckich mogił, ciągle odnajdywanych we wschodniej Anatolii); ani słowa o prężnie działającym ormiańskim lobby, które skutecznie tępi (uciekając się przy tym do przemocy) naukowców starających się pisać na ten temat obiektywnie; ani słowa o tym, że archiwa tureckie z tego okresu stoją otworem przed naukowcami z całego świata, podczas gdy uzyskanie dostępu do archiwów ormiańskich graniczy z cudem… Nie staram się rozgrzeszać Turków, bez wątpienia mają swoje za uszami, podobnie jak stawiający się w roli nieskazitelnych ofiar Ormianie. Kelek bez mrugnięcia okiem przyjmuje obowiązującą z zachodnim świecie wersję. Szkoda.

Z perspektywy czasu wydaje się, że zbyt demonicznie odmalowane zostały również rządy AKP, Partii Sprawiedliwości i Rozwoju. Ugrupowanie premiera Erdoğana i prezydenta Güla na kartach omawianej pozycji jawi nam się jako partia ksenofobiczna i fanatycznie islamska. Od roku 2008, to jest od pierwszego wydania książki, AKP samodzielnie wygrała wybory już po raz trzeci z rzędu, a rychła radykalna islamizacja kraju, wieszczona w „Słodko-gorzkiej ojczyźnie”, jakoś dotąd jeszcze nie nastąpiła. Inny przykład - mniejszość kurdyjska, o którą tak troszczy się Autorka, po raz pierwszy w historii otrzymała od tureckiego rządu tak daleko idące przywileje, które wywołały zresztą fale protestów ze strony Turków z jednej strony i wyrazy wdzięczności w postaci wznowienia działalności terrorystycznej przez Kurdów z drugiej...

Po czterech latach od publikacji okazuje się więc, że nie taki diabeł straszny, jak go w „Raporcie z serca Turcji” odmalowano.

Mimo to zachęcam do uważnej, krytycznej lektury „Słodko-gorzkiej ojczyzny”. Książek traktujących o Turcji jest na naszym rynku jak na lekarstwo, z każdej pozycji powinniśmy więc nauczyć się wyławiać wszystko, co najlepsze. A tych cennych rzeczy, jak wykazałem, w omawianym tomie reportaży nie brakuje. Jeśli ktoś dopiero przymierza się do tematyki tureckiej, przed lekturą Kelek radziłbym sięgnąć po wspomniane wyżej tytuły polskich autorów. Warto dowiedzieć się czegoś o kraju, któremu analitycy wieszczą w przyszłości drugą po Niemczech pozycję w Europie, tym bardziej że stan naszej wiedzy nie jest najlepszy.

Podczas mojego pobytu w Turcji moi tureccy przyjaciele żalili się, że Zachód nie widzi żadnej różnicy między nimi a Arabami. Zapewniałem ich, że w Polsce tak ich nie postrzegamy, że doskonale pamiętamy o postawie Imperium Osmańskiego wobec rozbiorów Polski, o „pośle z Lechistanu”, Adampolu. Po powrocie do Polski przyszło mi jednak zrewidować swą opinię o zbiorowej wiedzy Polaków. „Byłeś w Turcji? I nie bałeś się tak sam jechać, masakra. Ja jak słyszę słowo Allah, to ciarki przebiegają mi po plecach. Jakie oni mają w ogóle pismo, arabskie?” – mniej więcej takie rzeczy mogłem usłyszeć podczas rozmów ze znajomymi krótko po powrocie z Turcji. I nie ma się co dziwić, bo trudno z naszych szkół wynieść jakąkolwiek wiedzę o dzisiejszej Turcji. Sam z czasów liceum pamiętam, że na lekcjach historii nie padło nigdy słowo o rozbiorach Imperium Osmańskiego czy o reformach Atatürka, a więc sprawach dla dzisiejszej Republiki fundamentalnych.

Przeglądając ostatnio nowy podręcznik do historii dla liceum natrafiłem, ku swemu zaskoczeniu i radości, na biogram Mustafy Kemala. Powoli zaczyna się coś zmieniać.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 5639
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 5
Użytkownik: imarba 24.09.2012 22:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Każdy kraj ma do zaoferow... | bezon
Bardzo ciekawa recenzja. Nie wiem, czy książkę przeczytam, ale z pewnością się postaram.Nie wiem tylko, czy dla mnie, osoby, która o Turcji wie bardzo niewiele nie będzie ona zbyt "naukowa". Czy się nie "utopię" w zbyt dużej ilości zupełnie obcych mi i nieznanych faktów.
Użytkownik: bezon 25.09.2012 10:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo ciekawa recenzja. ... | imarba
Bez obaw, książka nie jest przeładowana faktami, o utopieniu się w nich nie może być mowy ;)
Użytkownik: magawa 05.10.2012 13:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Każdy kraj ma do zaoferow... | bezon
No cóż... Książki nie czytałam, więc nie mam zamiaru się tutaj "wymądrzać" na jej temat. Skupię się na recenzji, a dokładnie na jej części, która dotyczy "rzezi Ormian". Zastanawia mnie, co chcesz udowodnić, używając (dla mnie eufemistycznego) sformułowania, że i owszem Turcy mają "swoje za uszami", ale nie była to klasyczna "rzeż niewiniątek", bo i Ormianie "swoje za uszami" mieli. No tak... W ten sposób moglibyśmy tłumaczyć wszystkie akty ludobójstwa (na marginesie: wyobrażam sobie reakcję opinii publicznej danego kraju, gdyby stosowano podobnego typu argumentację).Rzez Ormian jest faktem, niezależnie od tego, czy liczba ofiar była większa, czy mniejsza (swoją drogą, opierając się na Twoim stwierdzeniu, dziwię się, że dla historyków stanowi problem ustalenie liczby ofiar, bo przecież "archiwa tureckie z tego okresu stoją otworem przed naukowcami z całego świata". Czyżby zatem informacje na ten temat były zakłamane?). Z tego, co zrozumiałam chciałbyś, aby w recenzowanej przez Ciebie książce autorka napisała, iż odwet jest usprawiedliwiony, skoro oni mordowali nas, my mamy prawo zamordować ich, czyli niech żyją "prawa Hammurabiego". Zapominasz jednak, że pisała je rdzenna Turczynka. Nacisk opinii publicznej w jej kraju jest pewnie tożsamy z naciskiem, jaki występuje w Niemczech, czyli kolokwialnie mówiąc: winny w tej sprawie nie zabiera głosu, a jeśli zabiera, to z punktu widzenia pokrzywdzonych. Podobną argumentację do Ciebie stosuje współcześnie Rosja, by usprawiedliwić zbrodnie na narodzie polskim podczas drugiej wojny światowej, ogólnie występujące pod słowem "Katyń". Ba, nawet powołano całe sztaby pseudohistoryków, którzy zaczęli poszukiwać"grzechów", "grzeszków" Polaków z czasów wojny polsko-bolszewickiej. Szukanie, a raczej przeniesienie ciężaru winy "z kata" na "ofiarę" budzi nie tylko niesmak, ale jest niebezpieczne. Zbrodnia sama w sobie jest złem, powinna być ujawniona i napiętnowana. Przerzucanie się odpowiedzialnością do niczego nie prowadzi.

Ponadto narzekasz, że wiedza Polaków na temat Turcji jest "nie najlepsza"? A jaka niby ma być, skoro - za sprawą USA i jej poddańczych wyznawców - wszystkich, którzy wypowiedzą słowo "Allah"wrzuca się do wspólnego kotła z nalepką "terroryści". Niezglebiona jest siła propagandy.Co do historii w szkolnictwie polskim, to pominę to milczeniem. Warto jedynie dodać, że brak informacji lub nieliczne wzmianki na temat Turcji nie stanowią tutaj największego problemu. Historia jako przedmiot po prostu zamiera. Zazdroszczę optymizmu w tej sprawie.

PS Gratuluję wyróżnienia!!!




Użytkownik: bezon 08.10.2012 22:34 napisał(a):
Odpowiedź na: No cóż... Książki nie czy... | magawa
Zgadzam się, że zbrodnia pozostaje zbrodnią i w żaden sposób nie staram się jej usprawiedliwiać, pisząc o „dokonaniach” Ormian. Zaprotestowałem jedynie przeciwko jednowymiarowemu ukazywaniu tej sprawy na Zachodzie, który dostrzega tylko jedną stronę medalu. Jeśli chcemy być uczciwi, powinniśmy mówić głośno o tym, co się tam działo zarówno w wykonaniu Ormian, jak i Turków.
Ustalanie liczby ofiar nigdy nie jest łatwe, czy to jeśli chodzi o wojny, powstania czy bombardowania. „Rzeź Ormian” była de facto przesiedleniem ludności ormiańskiej, która w warunkach wojennych kolaborowała z rosyjskim najeźdźcą (na utrzymanie takiego kreta na tyłach nie mógłby sobie pozwolić żaden kraj), a nie zaplanowanym unicestwieniem całego narodu, tak jak to miało miejsce w przypadku Holokaustu. Jak zauważył francuski pisarz Pierre Loti, liczba ofiar podawana przez Ormian była dwukrotnie wyższa niż liczba zarejestrowanych w ormiańskich księgach parafialnych..
Postawiłaś pytanie tylko w odniesieniu do archiwów tureckich.. A dlaczego by nie zapytać, czego z kolei boją się Ormianie? Skoro są jedynie niewinnymi ofiarami, dlaczego ich archiwa są niedostępne? Sposób sformułowania tego pytania doskonale pokazuje tą zachodnią jednostronność, o której pisałem wyżej.
Raz jeszcze podkreślam, że nie jest moim celem usprawiedliwienie jednych ofiar innymi, nie chodzi o wyszukiwanie, jak piszesz, „grzeszków”. Chodzi mi o próbę obiektywnego spojrzenia, przełamanie obiegowych opinii i postawienie sobie pytania, jak to wygląda od tej drugiej strony? Bo ormiańską wersję zdarzeń, podtrzymywaną na Zachodzie, znają wszyscy. I nie musi być ona wcale prawdziwa, podobnie jak wspomniana przez Ciebie propaganda utożsamiająca islam z terroryzmem…

PS Dziękuję za przytoczenie przykładu wojny polsko-bolszewickiej, pasuje on tutaj bowiem idealnie. Przywykliśmy jako naród do patrzenia na siebie przez pryzmat szlachetnych, prześladowanych ofiar-męczenników. W głowach nam się nie mieści, że Polacy też mogli popełniać jakieś zbrodnie, że też mają swoje za uszami. Czy wyciągnięcie tych grzechów na jaw w jakikolwiek sposób uchybia prawdzie i narodowym cierpieniom? Przecież wszyscy – również Polacy i Ormianie! – są tylko ludźmi.

PPS Dziękuję :)
Użytkownik: nnbobak 10.04.2013 09:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Każdy kraj ma do zaoferow... | bezon
No właśnie dzięki tej recenzji jednak książki nie przeczytam, nie dlatego że jest słaba, ale dlatego że pokazuje że ten raport jest słaby. Lepiej nie zapychać sobie głowy nie dopracowanymi książkami gdzie autorce nie udaje się pokazać całości tego co chciała. Może lepiej było okroić nieco temat tego raportu z serca słodko gorzkiej Turcji.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: