Dodany: 09.09.2007 22:49|Autor: hburdon

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Lwy Al-Rassanu
Kay Guy Gavriel

2 osoby polecają ten tekst.

O znaczeniach i wartościach fantasy


Guy Gavriel Kay jest pisarzem fantasy, ale nie jest to fantasy spod znaku smoków, elfów i krasnoludów. Akcja jego książek dzieje się w świecie mniej lub bardziej przypominającym historyczną Europę, a wybór tego właśnie gatunku daje autorowi większą niż w przypadku powieści historycznej dowolność w operowaniu faktami. "Lwy Al-Rassanu" opowiadają o rekonkwiście, procesie wypierania Maurów z Półwyspu Iberyjskiego, który w rzeczywistości trwał siedemset lat; wypieranie Aszarytów z Al-Rassanu, od upadku ostatniego kalifatu do ostatecznego zwycięstwa Dżadytów, udało się zamknąć na przestrzeni życia bohaterów. Fantastyczność wymusza też na czytelniku dostrzeżenie uniwersalności przesłania powieści, której nie można odczytać wyłącznie jako opisu wydarzeń z przeszłości, pozbawionych odniesień do naszego tu i teraz.

"Lwy" inspirowane są w dużym stopniu "Pieśnią o Cydzie", dwunastowiecznym eposem o kastylijskim rycerzu, którego prawdziwe imię brzmiało Rodrigo – nosi je również wzorowany na Cydzie bohater "Lwów", analogie nie są więc zbyt skrupulatnie zawoalowane. Historyczny Cyd był chrześcijaninem wygnanym ze swej ojczyzny i jako najemnik walczącym zarówno po stronie chrześcijan, jak i Maurów; identyczny los spotyka Rodriga Belmonte, Dżadytę, który jako najemnik na dworze króla Ragosy nawiązuje bliską przyjaźń z Aszarytą Ammarem ibn Khairanem i kandathską lekarką Dżehaną bet Iszak. Ci troje reprezentują trzy odmienne religie – odpowiednio kult słońca, kult gwiazd i kult dwóch księżyców – oraz trzy bardzo odmienne kultury.

Cyd jest symbolem waleczności, lojalności, patriotyzmu. Takimi symbolami są też bohaterowie "Lwów". Nie są to dla mnie pełnokrwiste postaci obdarzone psychologiczną głębią, ale idealne ikony. Nie każdemu przypadnie to do gustu. Trzeba jednak przyznać, że sprawdzają się w roli archetypu. Co ważniejsze jednak, ich osobiste charaktery i perypetie nie są w gruncie rzeczy w "Lwach" najistotniejsze. Jest to bowiem przede wszystkim rzecz o starciu trzech kultur, z którego żadna nie wychodzi – nie może wyjść – bez szwanku; niezwykle smutna ballada o nieuchronnym odchodzeniu w przeszłość pewnego świata, po którym zostanie tylko nostalgia. Osnucie opowieści wokół bohaterów pozytywnych pozwoliło autorowi ukazać z dużą wyrazistością tragedię wojny toczącej się nie pomiędzy złymi a dobrymi, jak na przykład u Tolkiena, ale pomiędzy dobrymi a dobrymi – jak to zbyt często bywa w rzeczywistości.

Wspomniałam o Tolkienie... Muszę wyznać, że bardzo lubię u Kaya to, co "Władca pierścieni" pomija: po pierwsze dworską politykę, kształtującą losy świata poprzez intrygi i skrytobójstwa, a po drugie opisy życia erotycznego bohaterów (nietrudno się zresztą domyślić, że pierwsze wiąże się z drugim). Seks na planecie pod dwoma księżycami jest piękny, witalny i czuły, burzliwy i pełen inwencji, pozbawiony skrępowania i wstydu, wolny, bo nie wiążący się automatycznie ze zobowiązaniami. Nasi bohaterowie są w tej sferze życia dokładnie tak samo perfekcyjni, jak w innych – ogólnie rzecz biorąc, zazdrość bierze.

Nie wszystko jednak jest perfekcyjne. Kay lubi bawić się w budowanie napięcia, zwodzenie czytelnika, sugerowanie, że coś się wydarzyło, żeby parę stron dalej wyjawić, że w gruncie rzeczy wydarzyło się co innego. Brzmi zachęcająco? W rzeczy samej. Jednak nie wtedy, kiedy się tę samą technikę stosuje do opisu każdego ważniejszego wydarzenia. Wtedy nie jest to już technika, tylko irytująca maniera. Dowiadując się o śmierci bohatera czytelnik – zamiast sięgać po chusteczkę – zaczyna się zastanawiać, w jaki sposób autor go za chwilę ożywi. A ja nie lubię, jak posyła się bohatera na łoże śmierci tylko po to, by go na następnej stronie niemal cudownie wskrzesić. Jeśli sztuka ma imitować życie, to ktoś przecież zginąć powinien.

Najbardziej chyba mam Kayowi za złe zakończenie – choć w dużej mierze jest to wynik mojego osobistego upodobania do zakończeń choć trochę otwartych. "Fantastyczne!" – chciałam krzyczeć pod koniec sceny pojedynku, na kilkanaście stron przed końcem; "świetne!" Niestety, potem nastąpił epilog; i zamiast genialnego dostałam zakończenie banalne.

Mimo wszystkich wad nie potrafię jednak Kaya nie lubić. W jego fantasy nie ma wiele magii, ale jest coś magicznego w sposobie, w jaki jego książki wciągają czytelnika w swój świat. Wciągają i już nie chcą wypuścić.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4076
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: krasnal 28.10.2015 00:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Guy Gavriel Kay jest pisa... | hburdon
Najlepszy moment tej książki był rzeczywiście jeszcze przed zakończeniem, ale nie wydało mi się, mimo wszystko, banalne. Tchnie jakoś tą nostalgią, odchodzeniem dotychczasowego świata, co jest u Kaya motywem częstym i świetnie się u niego sprawdzającym (ma chłopak dryg do tego klimatu).

Ujęło mnie osadzenie akcji w "tej samej wersji Europy", co w "Pożeglować do Sarancjum", tylko kilkaset lat później. Nie pamiętam, jak było z "Tiganą", to chyba też te same realia. Podoba mi się takie tworzenie świata - tacy nasi-nie-nasi, z równie długą, szeroko pokazaną historią, gdzie w kolejnych, fabularnie niepowiązanych książkach, napotyka się na znajome motywy czy kultury, na różnych etapach ich rozwoju. Dodaje to temu światu posmaku wiarygodności, prawdziwości, uroku. I potęguje wrażenie nostalgii, jaka towarzyszy książkom Kaya.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: