Dodany: 31.08.2012 08:33|Autor: mastrangelo

Nadwrażliwość boli


Jonathan Safran Foer jest „literackim celebrytą”. Kiedy wpisałem tę frazę w niezatapialny microsoftowy edytor tekstów - korektor tekstu, jego równie niezawodne narzędzie, grubą czerwoną falowaną kreską, będącą przekleństwem dyslektyków i grafomanów, wskazał mi błąd. Czyżbym się mylił i musiał przyznać, opuszczając przyłbicę, że takiego połączenia nie ma? Czyżby spadający odsetek czytających powodował, że nie występuje w szerszym kulturowym kontekście? Czy potrzeba istnienia poza własnym kręgiem nie dotyczy pisarzy? Nachalna i obrzydliwa okładka „Strasznie głośno, niesamowicie blisko” (wyd. W.A.B, 2007), potworek stworzony przez polskiego wydawcę, będący niewybredną reklamą ekranizacji, zdaje się wskazywać, że Word ma rację. Celebrytyą literackim zostaje się nie dzięki samemu słowu pisanemu, ale dzięki temu, co dołączone doń w dialogu sztuk – chociażby adaptacje powieści. Zresztą gdzież tu wina autora, że tak go okrutnie książkowy biznes potraktował, zwłaszcza że anglojęzyczne wydania Foera to wydawniczy majstersztyk. Mam jednak powody, by tak uważać. Od czasów głośnego debiutu wszystko, co stworzone ręką Safrana Foera, zamienia się w bestseller - rozchodzi się w tysiącach egzemplarzy, natychmiast rozchwytane jest przez żądnych zysku decydentów w Hollywood, tłumaczone na egzotyczne języki lub też - jak w przypadku „Eating Animals”, książki niewydanej jeszcze po polsku - staje się biblią alternatywy i offu. Pisarz okazuje się także artystą łączącym rzeźbę z literaturą – wykorzystał swoje ulubione dzieło, „Sklepy cynamonowe” Bruno Schulza, tnąc je nożyczkami w przedziwnych konsturkacjach, stwarzając nowe konteksty i zmieniając korelacje słów, by stworzyć kawałek sztuki. Oczywiście za oceanem pozycja rozeszła się szybciej niż lunchowa nawałnica Big Maców w lokalu przy Times Square. Nie inaczej rzecz się ma ze „Strasznie głośno, niesamowicie blisko”.

Oscar Schell to człowiek pełen pasji. Frankofil, wynalazca, odkrywca, aktor szekspirowski, poszukiwacz, fan astrofizyki, niedoszły asystent Stephena Hawkinga. Wykorzystuje swoje życie najintensywniej jak potrafi. I ma dziewięć lat.

Oscar mieszka z mamą. Po drugiej stronie ulicy samotnie żyje babcia – niemiecka imigrantka, która przeżyła aliancie naloty na Drezno w 1945 roku. Dziadek też się uratował, ale potem zniknął z życia. Pewnego dnia tatuś Oscara wyszedł na ważne spotkanie i wówczas w bliźniacze nowojorskie wieże uderzyły samoloty terrorystów. Dzięki temu Oscar miał okazję pierwszy raz jechać limuzyną na cmentarz, gdzie do ziemi spuszczono pustą trumnę. Jednak tatuś pozostawił Oscarowi tajemnicę do rozwiązania – klucz niepasujący do żadnego zamka w domu, umieszczony w tajemniczej kopercie z jednym słowem – „Black”. Chłopiec wyrusza w podróż po metropolii, by dowiedzieć się więcej o ojcu; na swojej drodze spotyka osobników, z których każdy dotknięty jest lekką paranoją. Bardzo ludzką paranoją.

Safran Foer w wywiadach często przypomina, że obok Schulza jego literacką inspiracją są dzieła Franza Kafki. W wędrówce nad wiek rozwiniętego, choć typowo zagubionego w nieprzychylnym świecie Oscara można bez trudu odnaleźć odniesienia do niedokończonego dzieła wielkiego prażanina - „Ameryki”. Podobnie jak Karl, Oscar poszukuje odpowiedzi na pytania przynależne tylko jego wnętrzu, gdy zewnętrzny świat w najmniejszym stopniu nie chce mu pomóc. I podobnie jak Kafka, Safran Foer poprzez indywidualną historię rozpaczy stara się przekazać większe tragedie ludzkości. Odwołanie się do zamachów na World Trade Center to tylko konieczność osadzenia akcji w kontekście, historia Oscara mogłaby się bowiem wydarzyć wszędzie. Na co wskazuje dramat jego dziadków.

Pisarz wykorzystał pewien literacki zabieg, niezwykle trudny – narratorem swojej opowieści uczynił dziecko, łącząc w nim typową naiwność oraz zrozumienie procesów, które właściwe są dorosłym. Tym celowym zabiegiem autor przygotował czytelnika na przekazanie skrajnych emocji, których ładunek momentami przytłacza nawet gruboskórnych jak nosorożec. Kolejnym elementem konstytuującym „Strasznie głośno, niesamowicie blisko” jest fakt, że powieść wydaje się momentami zbyt zagmatwana i nierówna. Narracja traci rytm, zmiana opowiadających w kolejnych rozdziałach jest denerwująca. I tu można doszukiwać się wszechobecnej ręki autor - to zabieg celowy, Oscar z założenia jest znacznie lepszym narratorem, bo wszystko, co mówi przesycone jest chaosem buzujących uczuć, w przeciwieństwie do wypowiedzi pozostałych, którzy wraz z dorastaniem i eksploracją świata, tę zdolność niestety zatracili na rzecz racjonalności. I właśnie ten strasznie głośny i niesamowicie bliski poziom emocji, daleki jednocześnie od tandetnej gry na uczuciach, wyróżnia Safrana Foera wśród twórców nowoczesnej prozy amerykańskiej. Szczerość i ambicja pozostania dzieckiem przebijają z każdego zdania.

Safran Foer chce, jak się wydaje, pokazać nam, że rodzimy się niewinni, nieskalani, niezależnie od tego, czy jesteśmy efektem boskiego działania, czy biologicznego procesu, niezależnie od tego, w co wierzymy. To dopiero Okrucieństwo Świata, paradoksalnie, bo przecież to my ten świat tworzymy, odziera nas z niewinności. Zawsze pozostaje jednak odrobina złudzeń, więc gdy wzruszeni kończyć będziecie, zrozumiecie, czemu tak bardzo warto naśladować dzieci.


[Recenzja opublikowana również na blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1750
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: