Ogród, w którym rośnie szczęście
Książka Elizabeth von Arnim „Elizabeth i jej ogród” zaciekawiła mnie już kilka miesięcy temu, kiedy przeczytałam wzmiankę o niej w drugim tomie pamiętników Lucy Maud Montgomery, autorki m.in. słynnej „Ani z Zielonego Wzgórza”. „Okazała się zachwycająca – cała. Elizabeth musi być moją »duchową bliźniaczką«, przynajmniej, gdy mowa o ogrodach. Sto razy wypowiada uwagi, które ja zawsze chciałam wygłosić. Teraz już nie muszę nic mówić – Elizabeth wyraziła to lepiej”[1], chwali pisarka. Kiedy pewnego dnia zobaczyłam na bibliotecznej półce ową powieść, zdecydowałam się ją przeczytać. Teraz w pełni rozumiem, dlaczego Montgomery tak bardzo przypadł do gustu utwór Elizabeth von Arnim – obie pisarki łączy niezwykła miłość do natury, uwielbienie piękna i niechęć do konwenansów. Ale zacznijmy od początku.
A na początku książki umieszczony jest wstęp przybliżający biografię autorki, niezmiernie ważny w zrozumieniu powieści, bowiem jest to autobiografia – właściwie pamiętnik. Elizabeth, urodzona w 1866 roku w Nowej Zelandii, a wychowująca się w Londynie, „miała 25 lat (...), gdy poznała starszego o piętnaście lat wdowca, byłego oficera pruskiej kawalerii Henninga von Arnima”[2] – czytamy. Ku radości rodziców, obawiających się, że córka zostanie starą panną, von Arnim oświadcza się Elizabeth. Późniejsza pisarka zostaje hrabiną i ze zdziwieniem odkrywa, że po ślubie nic już nie jest takie samo. Niemiecka żona ma być posłuszna mężowi, niemądra, cicha i nienarzekająca na swój los. W Berlinie, otoczona rodziną męża, hrabina czuje się samotna i nieszczęśliwa.
18 marca 1896 roku małżeństwo przyjeżdża do wsi Nassenheide na Pomorzu – wraz z przyległymi ziemiami i jeziorem Świdwie do 1945 roku należącej do rodziny von Arnim, dziś noszącej nazwę Rzędziny – by hrabina, jak to było w zwyczaju, otworzyła nową szkołę. Elizabeth od pierwszego wejrzenia zakochuje się w starym, zapomnianym, zapuszczonym ogrodzie niedaleko posiadłości. „Nie wiem, czy to zapach mokrej ziemi, a może zbutwiałych liści przypomniał mi nagle dzieciństwo i wszystkie szczęśliwe dni, które przeżyłam w ogrodzie”[3] – napisze później. Pani von Arnim postanawia zostać na niemieckiej wsi i przywrócić ogrodowi dawną świetność. Z zapałem i wiarą bierze się do pracy, a ponad rok potem, 7 maja 1897, zapisuje pierwsze zdanie swej debiutanckiej powieści, równie proste, szczere i ujmujące, jak reszta książki: „Kocham mój ogród”[4].
Rzeczywiście, jest to opowieść o niezwykłej miłości do ogrodu; komuś tak mało obeznanemu z ogrodnictwem, jak ja, liczne nazwy kwiatów niewiele mówią, lecz nie przeszkodziło mi to rozkoszować się każdym zdaniem. Von Arnim pisze o pięknie, ale czyni to w sposób subtelny i bezpretensjonalny. Opisuje swoje ulubione róże, tulipany, będące „ucieleśnieniem rześkiej wesołości”[5] i wiele innych kwiatów, a w każdym jej słowie widać, jak uwielbia to zajęcie, jak ważna jest dla niej jej pasja. Elizabeth wertuje stosy niemieckich poradników – w których, jak na złość, nie ma tego, co powinno być; wybiera z katalogów nasiona i nawozy – jej mąż, w książce zwany Gniewnym (początkowo powieść została wydana anonimowo, autorka podpisała się Elizabeth – jak bowiem wyglądałoby, gdyby nazwisko hrabiny widniało na czymś takim jak książka?), nie zamierza finansować jej ogrodu, więc von Arnim płaci z własnych pieniędzy, przedkładając kwiaty nad piękne suknie; wreszcie młoda, niedoświadczona ogrodniczka popełnia wiele błędów, ponieważ nie ma przy niej nikogo, kto mógłby jej doradzić i pomóc. A jednak nie poddaje się i pisze: „Przeżyłam liczne rozczarowania, ale chyba się już dużo nauczyłam. Pokora i upór są prawie tak samo konieczne w ogrodnictwie jak deszcz i słońce, a każde niepowodzenie musi być odskocznią do uzyskania pożądanych rezultatów”[6]. Dodam, że nie tylko w ogrodnictwie; są to cechy bardzo ważne w każdej innej dziedzinie, a przytoczony fragment uważam za bardzo inspirujący.
Ale Elizabeth pisze nie tylko o swoim ogrodzie; jej książka jest również dowcipną, błyskotliwą satyrą na współczesne obyczaje, codzienność pomorskiej wsi i szacowne damy, które bardzo współczują biednej Elizabeth, że musi żyć na jakimś odludziu, odcięta od wszelkich rozrywek – napisaną bardzo zręcznie, ciekawie i wnikliwie. Hrabina nie boi się wyśmiewać ani wad i śmiesznostek osób z jej otoczenia, ani irytujących zwyczajów, przeciw którym nikt inny nie odważa się protestować... choć zapewne niejednej pani domu nie podoba się, gdy kilku niezapowiedzianych gości przyjeżdża nagle do jej domu, planując parotygodniowy pobyt. Elizabeth robi to jednak z wdziękiem, klasą i polotem; a kiedy narzeka na dzień swoich urodzin, gdy zjeżdżają się wszyscy krewni i „dłonie ma się obolałe od uścisków (...), a kiedy nikt nie patrzy, ona [pastorowa] liczy świeczki na torcie”[7], czytelnik uśmiecha się i szczerze współczuje autorce, również wiedząc co nieco o licznych urokach rodzinnych uroczystości.
Von Arnim pisze też o kobietach. Broni ich i domaga się dla nich równych praw z mężczyznami, szacunku, sprawiedliwości i łatwiejszego życia – w czasach, kiedy w Niemczech prawo stawia kobiety tuż obok dzieci i osób chorych umysłowo. Już na pierwszej stronie „Elizabeth i jej ogrodu” autorka mówi: „a jego [sowy] partnerka (...) odpowiada [tutaj pojawiają się nuty; Elizabeth ukończyła studia muzyczne – choroba nie pozwoliła jej zdać na studia w Cambridge], pięknie uzupełniając to, co rzekł jej pan i władca, tak jak wypada zacnej niemieckiej pani sowie”[8]. Lekkie i zabawne, ale jakże gorzkie. „Gdybym była mężczyzną” – pisze – „oczywiście pierwszą rzeczą, jaką bym zrobiła, byłoby kupienie łopaty i wtedy czerpałabym przyjemność z własnoręcznego robienia wszystkiego dla moich kwiatów”[9] – jednak Niemce nie wypada pracować w ogrodzie i zapalona miłośniczka zieleni musi próbować wytłumaczyć swoje wyjątkowe wizje zatrudnianemu w posiadłości ogrodnikowi, nieposiadającemu ani zbytnich umiejętności, ani wyobraźni.
W czasach, kiedy płeć piękna miała być po prostu piękna i stanowić uległy i pozbawiony własnego zdania dodatek do mężczyzny, Elizabeth postanawia wykorzystać życie najlepiej, jak może, nie zważając na konwenanse, i nie boi się pisać tego, co myśli naprawdę. Dziewięć lat po wydarzeniach opisanych w książce hrabina wraz z dziećmi odchodzi od męża, co również nie jest ogólnie przyjęte. Odwaga Elizabeth, jej determinacja i siła są imponujące. Wyzwolona spod brzemienia cudzych opinii, pisarka robi to, na co ma ochotę. Świat plotek i blichtru przeciwstawia swojej potrzebie samotności, spokoju i ciszy, zachwytu nad pięknem świata, miłości do książek i do natury.
Styl von Arnim jest bardzo współczesny – krytycy chwalili go za to tuż po wydaniu powieści i nadal swej „współczesności” nie zatracił. Kiedy zaczęłam czytać, nie mogłam się oderwać.
Gdy książka ukazała się w Anglii w 1898 roku, „Daily Mail” określił ją mianem „małej komety na literackim niebie Londynu”[10]. Ktoś żartował, że po jej lekturze Angielki „chwytały za szpadel i biegły do ogrodu, bez względu na to, czy znały się na ogrodnictwie, czy nie”[11]. Kometa nadal nie gaśnie: powieść „Elizabeth i jej ogród” jest ciągle wznawiana i ciągle uwielbiana. Prostota stylu i myśli, niesamowity urok, szczerość, odwaga i kwiaty – wciąż zachwycają, ponieważ są absolutnie ponadczasowe.
---
[1] Lucy Maud Montgomery, „Uwięziona dusza”, tł. Ewa Horodyska, Nasza Księgarnia, 1996, s. 139.
[2] Elżbieta Bruska i Berenika Lemańczyk, „Wstęp”, w: Elizabeth von Arnim, „Elizabeth i jej ogród”, tł. Elżbieta Burska i Berenika Marta Lemańczyk, Wydawnictwo MG, 2011, s. 8.
[3] Elizabeth von Arnim, „Elizabeth i jej ogród”, tł. Elżbieta Burska i Berenika Marta Lemańczyk, Wydawnictwo MG, 2011, s. 19.
[4] Tamże, s. 15.
[5] Tamże, s. 64.
[6] Tamże, s. 60.
[7] Tamże, s. 140.
[8] Tamże, s. 15.
[9] Tamże, s. 82.
[10] Elżbieta Bruska i Berenika Lemańczyk, „Wstęp”, dz. cyt., s. 7.
[11] Tamże, s. 9-10.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.