Dodany: 27.08.2012 09:14|Autor: polter

Opuszczamy tunele


Uniwersum Metra 2033 to bezprecedensowy projekt, którego celem jest rozwój wizji postapokaliptycznego świata tworzonego przez mieszkańców rosyjskich stacji metra. Co ciekawe, realizuje go nie tylko Dimitrij Głuchowski, twórca pierwszej powieści z cyklu, ale również inni pisarze. Jednym z nich jest Andrzej Diakow, autor "Do światła".

Gleb to młody chłopiec ze stacji Moskiewskiej petersburskiego metra, który na jej terenie zajmuje się sprzątaniem odchodów. Jak wszystkie inne dzieciaki bawi się w stalkera i tryska entuzjazmem, kiedy uda mu się dostrzec prawdziwego zwiadowcę. Nie wie jeszcze, że kolejne takie spotkanie okaże się dla niego prawdziwą rewolucją – Taran, jeden z wojowników, dostrzeże w nim hardość i postanowi zabrać go ze sobą. Gleb z zagubionego sieroty przemieni się w prawdziwego stalkera. Tego wymaga misja, którą jego mentor ma do wypełnienia.

Każdy miłośnik powieści przygodowych lub awanturniczych (szczególnie tych fantastycznych) z pewnością skrzywi się, kiedy dostrzeże banalne zawiązanie akcji, które wybrał Diakow. Oschły, pewny siebie mężczyzna właściwie bez powodu wybiera chłopca na swojego ucznia i postanawia zrobić z niego prawdziwego wojownika – schemat tak popularny, że nie da się go od razu nie zauważyć. To jednak jedno z niewielu fabularnych potknięć Andrieja Diakowa. Kolejnym jest wyjęty wprost z horrorów klasy B zabieg stopniowego uszczuplania grupy bohaterów – kiedy ginie drugi członek grupy Tarana, natychmiast można się zorientować, że do celu wędrówki dotrze jedna czy dwie spośród dziesięciu postaci. Przewidywalność tego rozwiązania zdecydowanie zmniejsza przyjemność z lektury. Mimo to, należy docenić fakt, że Diakow zaskakuje czytelnika na każdym kroku, a zwroty akcji pojawiają się właściwie co stronę. Fabuła "Do światła" to swego rodzaju mieszanka, na którą składają się liczne schematy rodem z literatury akcji (grupa bohaterów wykonująca misję na terenie wroga, starcia wynikające z konfliktu interesów, niespodziewane przeszkody na drodze do celu) i zdarzenia wynikające z tajemnic intrygującego uniwersum. Powieść czyta się błyskawicznie, historia wciąga i zapewnia naprawdę dobrą rozrywkę.

Z drugiej strony mieszane uczucia budzą bohaterowie powieści. Taran to właściwie drugi Hunter z "Metra 2033", który również jest realizacją schematu twardego, nieczułego mężczyzny ze skomplikowaną przeszłością. Jeśli tak dalej pójdzie, to tego typu postacie będą jednym ze sztandarowych produktów tekstów umieszczonych w postapokaliptycznym świecie Głuchowskiego. Uczeń Tarana, Gleb, jest bohaterem nieco ciekawszym, ale jego zachowania można by wrzucić do dwóch oddzielnych worków: agresji wynikającej z zaszczucia oraz wątpliwości związanych z brutalnością otaczającego go świata. Przeplatając te dwa modele Diakow opisuje jego poszczególne reakcje w sposób niezwykle przekonujący – mimo że czasami ociera się o granice banału. Towarzysze dwóch protagonistów to teoretycznie barwne grono, ale znowu – pisarz średnio radzi sobie z uczynieniem ich wystarczająco charakterystycznymi, aby zapisali się na stałe w pamięci czytelnika. Farid śmiesznie mówi, Dym ma zieloną skórę, Szaman grzebie w mechanicznych zabawkach, a Kondor próbuje rządzić – to by było na tyle, a przecież są jeszcze Belg, Nata, Iszkarij i Okoń.

Na "Do światła" warto spojrzeć przez pryzmat tego, co ta powieść wnosi do Uniwersum Metra 2033. Akcja poprzednich książek osadzonych w tym świecie (zarówno tych autorstwa twórcy całego projektu Dymitra Głuchowskiego, jak i Szymuna Wroczka) umieszczona była w podziemnych tunelach. Bohaterowie opuszczali moskiewskie i petersburskie metro dosłownie na chwilę, a wizje powierzchni po atomowej apokalipsie były raczej pobieżne. W "Do światła" sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Diakow wysyła grupę stalkerów na samobójczą misję i szeroko opisuje zniszczony Petersburg. Do obszernego bestiariusza z poprzednich części dorzuca kolejnych mutantów. W końcówce szkicuje jednak coś znacznie większego i dużo ciekawszego, niż wszystkie potwory, które mógłby wykreować. Wbrew wszelkim obawom okazuje się, że zewnętrzny świat wcale nie uległ ostatecznej zagładzie. Co to oznacza dla całego Uniwersum Metra 2033? Swoiste przesunięcie akcentów: książki w stylu pierwszych trzech powieści - urzekające mrocznym i dusznym klimatem - ustąpią miejsca nowszym dziełom stawiającym na świeżość tekstów, w których najważniejsza będzie porywająca wizja. Początek tego procesu widać już w "Do światła": metro rozumiane jako ojczyzna rezonuje gdzieś w charakterach głównych bohaterów. Jednak Diakow jako główny cel stawia sobie zademonstrowanie czytelnikowi czegoś nowego; czegoś, czego w Uniwersum Metra 2033 jeszcze nie było.

Mimo kilku sporych wad "Do światła" to całkiem ciekawa powieść akcji, którą przyjemnie się czyta. Jej wciągająca fabuła doskonale rekompensuje niektóre banalne rozwiązania, bądź niezbyt interesujących i mało charakterystycznych bohaterów. Książka powinna cieszyć się szczególnym powodzeniem zwłaszcza wśród miłośników Uniwersum Metra 2033, ponieważ wprowadza do niego spore zmiany – jeżeli czuliście się nieco przytłoczeni atmosferą mrocznych tuneli, to koniecznie zapoznajcie się z wizją Andrieja Diakowa.



[Autorem recenzji jest Zicocu.
Tekst pierwotnie opublikowany w serwisie Poltergeist: http://ksiazki.polter.pl]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1670
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: Eaunanisme 05.11.2012 16:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Uniwersum Metra 2033 to b... | polter
Czytając książkę miałem bardzo podobne wrażenie, co autor recenzji. Mnie natomiast ten "świeży powiew" nie do końca przekonał. Końcówka bardzo stara się ratować "Do światła". Poniekąd udaje się to, zwłaszcza w kwestii dotyczącej rozwiązania Exodusu. Mimo wszystko jednak sposób skonstruowania powieści, do bólu przewidywalna fabuła, czy wreszcie wcale nie tak obszerny opis zrujnowanej Wenecji Północy, jakiego można by oczekiwać po tytule, w którym 90% akcji dzieje się wprost między ruinami miasta, sprawia, że na dziele Diakowa można się srodze zawieść. Zwłaszcza gdy oba tomy "Metra" spod pióra Glukhovsky'ego dosłownie wciskały w fotel podczas czytania i oczekuje się tego samego po kolejnych pozycjach osadzonych w uniwersum.
Użytkownik: JFR1st 24.08.2013 11:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Uniwersum Metra 2033 to b... | polter
Jestem świeżo po lekturze "Do światła" i niestety moje przypuszczenia co do tego, że stworzenie cyklu w uniwersum Metra doprowadzi do degrengolady okazały się słuszne.

Recenzent wyciska chyba więcej z tej książki niż mnie się udało z niej uzyskać, ale w wielu punktach zgadzamy się w ocenie.

Od początku wieje nudą i niewiarygodnymi, czasem bezsensownymi, sytuacjami. Mało wyraziste postacie dopełniają dzieła zniszczenia. Żadna z postaci mnie nie zainteresowała na tyle, żeby było mi jej żal czy nawet żebym ją polubił, włącznie z głównymi bohaterami.

Diakow od początku rzuca małego chłopca w wir wydarzeń opierających się głównie na walce i zabijaniu. Malec strzela z pistoletów i automatów niczym urodzony morderca. Nieźle, zważywszy na to, że chłopiec do tej pory sprzątał nieczystości i nie odstawał od rówieśników. Uczy go tego w piorunującym tempie inny urodzony morderca, chyba komandos i filozof, esteta i romantyk tęskniący za dawnymi czasami i przy tym chodząca encyklopedia wiedzy na temat czasów minionych. Rodzące się między chłopcem a stalkerem synowsko-ojcowskie uczucie zostało ukazane w mało wylewny sposób, wobec tego wszystkie zapisku mówiące o gorącej miłości kwitowałem uśmieszkiem, bo ja tego uczucia nie widziałem. Wierzę więc - z przymusu - w zapewnienia autora, że chłopiec z mężczyzną bardzo się do siebie przywiązali. Ot, taki pewnik, nad którym się nie trzeba rozwodzić, bo tak jest i już.

Diakow nie dodaje nic od siebie do Uniwersum Metra 2033 umieszczając fabułę po prostu w innym metrze. Uważa, że i w Petersburgu społeczność metra musiała podzielić się na określone frakcje, z których każda pilnuje swojego terenu. Niemal "kopiuj i wklej". U Głuchowskiego to było świeże i ciekawe, u Diakowa jest kalką podstawowego założenia, więc z marszu wieje nudą. Owszem, frakcje mają inne nazwy, ale interesy podobne.

Diakow próbuje ukazać za to zrujnowaną powierzchnię miasta, ale uważam, że i tutaj efekt końcowy jest marny. Oprócz tego, że miasto jest zrujnowane nie wyniosłem żadnej informacji więcej. Na podstawie opisów nie zbudowałem w wyobraźni żadnego godnego zapamiętania obrazu, który by mnie ujął. Ot, bohaterowie idą tędy, coś ich atakuje z powietrza, skręcają tam, znowu coś wypełza tym razem z ziemi, itd. Na lewo gruzy, na prawo zniszczony budynek, kawałek dalej dziura w murze... Cała ta podróż przy dźwiękach kanonady karabinów maszynowych i pistoletów, brakuje tylko ładunków wybuchowych i RPG (ale już szczegóły lektury zaczęły się ulatniać z mojej głowy, więc nie mogę jej dać, że z RPG nikt nie wygarnął ani razu). Zastanawiam się skąd ta mini armia miała takie zasoby amunicji, ale właściwie nie warto drążyć tematu, bo książka nie jest tego warta.

U Głuchowskiego wyprawa Artema na powierzchnię oznaczała dla czytelnika uchylenie rąbka wielkiej tajemnicy. Wreszcie, po kilkuset stronach książki, na których bohater był rzucany po całym metrze i pakowany w sytuacje, z których każda była dla niego nowa i niosła ryzyko śmiertelnego niebezpieczeństwa, wreszcie wychyli głowę z tunelu i znajdzie się na otwartej przestrzeni, gdzie na każdym kroku czyhają nowe zagrożenia. Jak tam będzie? Jak to wszystko wygląda? Nawet żal, że Głuchowski nie postanowił odrobinę więcej dać czytelnikom w tej materii.

A u Diakowa amerykańska strzelanina, szybka akcja, śmieszni bohaterowie, których nawet nie jest żal, bo zostali sprowadzeni do roli mięsa armatniego. Chwilę o nich czytamy, potem zaraz giną (czasem w idiotyczny sposób). Szkoda czasu na roztrząsanie, bo już coś wyskakuje zza rogu i trzeba strzelać, a nad kompanami minuta ciszy zredukowana do kilku sekund i biegniemy dalej, bo amunicja ciąży, a świat jest wielki.

Reasumując: "Do światła" to marna przygodówka, która nijak ma się do "Metro 2033", nie sięga też poziomu słabszego sequela "Metro 2034". Nie ma tu ani klimatu, który stworzył Głuchowski, ani wyrazistych bohaterów, ani fabuły, po której poznaniu człowiek nasycony ciekawymi wrażeniami odłożyłby książkę na półkę z zadowoleniem, że przeżył kawał fajnej historii. Czytadło, ale nie do poduchy, bo mnie momentami irytowało, a człowiek zirytowany ma problem z zaśnięciem. Książka powstała w dwa miesiące, więc tempo akcji odpowiada tempu powstawania książki. Ja zaś męczyłem się dwa miesiące z książką o objętości, którą zwykle przerabiam w kilka dni. Po prostu szkoda mi było wolnego czasu, ale skoro już kupiłem... Za znęcanie się czytelnika nad sobą samym wydawca powinien udzielać rabatu.

Nie polecam tego tytułu, bo z klimatem "Metra..." nie on nic wspólnego.

p.s. - najlepsze są te pseudofilozoficzne rozważania autora na temat ludzkiej natury, którymi raczy nas czasem na początku rozdziału. Bezcenne przeżycie.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: