Dodany: 19.08.2012 14:28|Autor: zsiaduemleko

Książka: Biały kruk
Stasiuk Andrzej

1 osoba poleca ten tekst.

O pistolecie na Marsjan


Odważne to posunięcie z nadaniem własnej powieści takiego wiele obiecującego tytułu. Nawet nieco karkołomne, bo przy okazji podsuwa złośliwym krytykom pomysły na zgryźliwe bon moty w rodzaju "ta książka to żaden biały kruk, co najwyżej zmokła kura, niech będzie, że biała, na otarcie łez". Oczywiście, przy wyborze potencjalnej lektury odradzam sugerowanie się tytułem czy okładką, choć sam czasami tak robię. Zachowuję się wtedy w księgarni jak szpak, co wpadł w wiśni krzak (nawiązując rymem do ornitologicznej tematyki). Ładuję pod pachę książki, o których do tej pory nie słyszałem, a same nazwiska autorów jedynie przewinęły się w jakiejś śledzonej przeze mnie dyskusji i w ogóle trudno wskazać kryteria, którymi się kieruję przy wyborze. Na bok jednak prywatne zboczenia. Wspomniałem o tym po pierwsze dlatego, by nakreślić okolicznościa, w jakich powieść Stasiuka do mnie trafiła. Drugim, istotniejszym powodem jest usprawiedliwienie moich przyszłych napadów obłąkania, bo okazuje się, że przynoszą one wymierne korzyści w postaci udanej lektury. I choć nie okrzyknę "Białego kruka" białym krukiem wśród powieści, to lepszy wróbel w garści niż kruk (biały) na dachu. Słowem: i tak jest dobrze.

Dwóch mężczyzn brnie przez sięgający łydek, trzeszczący pod stopami śnieg. Jeden z nich jest pomysłodawcą ekscytującego wypadu w Bieszczady, chyba nie do końca jednak przekonanym o celowości tej wyprawy (och, przygodo!). Wkrótce poznajemy pozostałą trójkę przyjaciół. W wyniku pewnych komplikacji i żądzy adrenaliny jednego z nich, cała piątka musi uciekać. Dokąd? No, tego jeszcze nie ustalili w swoim spontanicznym i improwizowanym na bieżąco planie wycieczki. Jedynie Bandurko wydaje się mieć jakiekolwiek rozeznanie w bezludnym terenie i pewną znajomość punktów, w których stronę powinni zmierzać. Z kolei Kostek jest zarazem motorem napędowym całej wyprawy i jej zagrożeniem, a wynika to ze skłonności tego pana do szaleństwa i okrucieństwa. Ekipę uzupełniają wielki jak niedźwiedź, ale opanowany i jakby zobojętniały Mały, rozłożony gorączką Gąsior i główny bohater, jednocześnie narrator powieści. Zabijcie mnie, ale nie pamiętam, czy w treści w ogóle pada jego pseudonim. Nieważne jednak. Kolejne wydarzenia przewijają w pamięci bohatera powieści kliszę z przeszłości. Wracamy do czasów szkolnych, kiedy zaczęły się splatać nitki przyjaźni między nim a pozostałymi uczestnikami wyprawy. Poznamy wiele odcieni tego koleżeństwa, wybierzemy się na melancholijny spacer po minionych latach PRL-u, kiedy chłopcy rozmarzeni cyckami niejakiej Gżanki próbowali swoich sił w pierwszych podrywach, kiedy ukryci w krzakach pili tanie wina oraz rozczarowani inicjacją seksualną opowiadali wrażenia kamratom. Trudno oprzeć się złudzeniu, że to właśnie wątki z przeszłości stanowią istotniejszy element powieści, a bieżące wydarzenia są jedynie dodatkiem.

Andrzej Stasiuk potrafi zachwycić. Udało mu się w "Białym kruku" oddać tempo, napięcie i zaszczucie towarzyszące ucieczce przyjaciół przez zatrzymane w czasie Bieszczady. Niczym w najlepszym thrillerze, nawet fragmenty pozornie spokojne, mające miejsce w kolejnych schronieniach, aż drżą od stresu. Nad całą eskapadą wciąż wiszą opary spirytusu wypitego dla kurażu i zawiesisty dym z papierosów palonych dla uspokojenia nerwów. Atmosfera jest wręcz namacalnie gęsta, iście pegeerowska, przywołująca skojarzenia z filmem Wojtka Smarzowskiego "Dom zły", ale też mająca indywidualne cechy. Naturalne, niekoniecznie wyszukane porównania i metafory Stasiuka tworzą niecodziennie spójną całość z surową resztą tekstu. Dostrzeże to każdy, kto dotrze czy to do opisu targowiska, czy choćby literackiego oddania takiej błahostki, jaką jest wstający dzień, kiedy ciemność pokornie robi miejsce dla posuwającego się noża światła. Takich fragmentów jest więcej, ale to nie miejsce na wyliczanki.

"Biały kruk" to jednak przede wszystkim powieść o przyjaźni. Bezwarunkowej i przywodzącej na myśl słowa przysięgi małżeńskiej "póki śmierć nas nie rozłączy". Trudno powiedzieć, ile w tym wszystkim autobiografizmu, ile młodzieńczego Stasiuka, ale zakładam, że sporo. Każdy z nas ma w pamięci tego rodzaju obrazy z dzieciństwa i każdy z nas, gdyby był wystarczająco zdolny literacko, mógłby je przenieść na papier. Stasiuk to zrobił i udało mu się nad wyraz dobrze. To niezwykle krzepiąca lektura, wbrew przytłaczająco surowej atmosferze, gdzie nie ma miejsca na optymizm i gdzie wszystko spowijają opary bimbru, dym papierosowy oraz aromat kawy z garści śniegu zaparzonej na ognisku. Dla zabicia smaku zagryzanej słoniną.


[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2487
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: