O ile moje pierwsze zetknięcie z audiobookami było bardzo zachęcające (
Przyjemna bezsenność...), następne dotknęło niemal drugiego bieguna. "Kwiaty na poddaszu" to zupełnie nie moja bajka, choć nie mogę powiedzieć, że poświęcony im czas był całkowicie stracony.
Mój główny zarzut jest taki, że autorka wzięła wzory powieści pewnie dickensowskiej (powiedzmy, w podobnym duchu, jak
Przygody Oliwera Twista (
Dickens Charles (Dickens Karol))
), a w każdym razie ewidentnie XIX-wiecznej, i spróbowała je przepisać na nowo. Niestety, staroświecki podkład fabularny przebija bez przerwy spod warstwy współczesnego stylu pisania i - przysięgam! - okropnie śmierdzi naftaliną.
Tak naprawdę czas i miejsce akcji są praktycznie bez znaczenia. Oto czwórka dzieci, dwoje starszych i młodsze bliźnięta, traci ojca i cała rodzina zmuszona jest poszukać nowego domu. Matka, osoba piękna, ale rozrzutna i pozbawiona zmysłu praktycznego, w akcie desperacji zabiera je do domu swoich bogatych rodziców, aby odzyskać łaskę ojca i na powrót stać się dziedziczką jego fortuny. Tymczasem jednak (za zgodą swojej matki) ukrywa dzieci na poddaszu, aby zdewociały patriarcha nie miał się do czego przyczepić, a sama stara się podporządkować jego woli. W ten sposób zaczyna się gehenna dzieci, odciętych od świata i otwartej przestrzeni, za jedyny kontakt z ludźmi mających tylko rzadkie odwiedziny babki (okrutnej, jędzowatej świętoszki) oraz matki. Muszą więc same o siebie zadbać, zorganizować tymczasowy pobyt w tych żałosnych warunkach, w jakich się nagle znalazły.
Logika powieści jest taka, że stopniowo pojawiają się kolejne elementy, więc nie jest całkiem nudno. Kłopot w tym, że rozwój wydarzeń jest mimo wszystko przerażająco przewidywalny: w miarę rozwoju akcji robi się coraz gorzej. Dało się to wywnioskować już ze wstępu, gdy narratorka, Cathy Dollanganger, praktycznie ogłasza swoją opowieść bronią wykutą przeciw swoim (nie nazwanym wówczas jeszcze) krzywdzicielom. Niestety, autorka wręcz pedantycznie zadbała o realizację tej obietnicy...
Przy tym klisza goni kliszę. Matka jest jak panna Izabela Łęcka z "Lalki" - posągowo piękna (co jest namolnie przywoływane w powieści, gdy tylko o niej mowa), a zarazem niefrasobliwa i niezdolna do realizmu oraz odpowiedzialności. Ojciec za to był oczywiście doskonały; do pewnego stopnia można to tłumaczyć optyką kochającej córki, ale nigdzie nie widać próby pogłębienia jego postaci. Dzieci uwięzione na poddaszu to uciśniona niewinność, babcia jest zimną, mściwą suką, obrzydliwe bogactwo domu kontrastuje z podłym traktowaniem i zatęchłymi pomieszczeniami, gdzie mieszkają dzieci - i tak dalej.
Troszkę tę monotonię łamie motyw kazirodztwa. Niemniej wywoływał on u mnie jedynie poczucie dysonansu: opowieść o cnocie niewinnie gnębionej, o niezawinionym brzemieniu i biednych półsierotkach zupełnie mi nie pasuje do rozważań o dojrzewaniu płciowym i swego rodzaju manifestu czystej miłości, nieskażonej tradycyjną moralnością. Pierwsze sugeruje, że to ramotka ku umoralnianiu dzieciarni, drugie zaś jedzie po krawędzi i całą tę przestarzałą konstrukcję podważa. Kto więc miałby tę powieść czytać? To po prostu niestrawne połączenie taniego sentymentalizmu z dreszczowcem dla ubogich oraz szczyptą perwersji seksualnej. Fuj!
Głos lektorki także nie był najszczęśliwiej dobrany - Kamilla Baar czytała "Kwiaty na poddaszu" monotonnie i zbyt delikatnie, na granicy szeptu, tym samym odbierając powieści szansę na pełnokrwistą interpretację. Ot, dziewczynka opowiadająca ciąg okropności. Chwilami jednak cieszyłem się jej aktorstwem, mianowicie gdy naśladowała głosy dzieci - było to i zabawne, i przekonywające. Ale, niestety, to były tylko chwile przyjemności z (audio)lektury. Choć i tak się cieszę, że nie miałem tej książki w postaci papierowej, bo mogłem słuchać jednym uchem.
Nie mogę polecić "Kwiatów na poddaszu", moim zdaniem to popłuczyny po dawnych modach literackich. Szkoda, że Andrews nie pokusiła się o mniej sztampowy pomysł i mniej nachalności - ciągłość akcji nie pozostawia nic do życzenia, a język powieści zdecydowanie jest współczesny. Zabrakło głębi myśli, można było też wykorzystać tę historyjkę do ukazania jakiejś alegorii życia, niewesołej, ale bardziej pobudzającej wyobraźnię niż dręczenie czytelnika wyrobem łagropodobnym.
Dalsze tomy serii na pewno sobie daruję. Na świecie tyle jest jeszcze dobrych książek!
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.