Dodany: 15.08.2012 20:18|Autor: Malita
Nie daj Boże zjazd piastowski
"Nie daj Boże zjazd piastowski", mawiają u Cherezińskiej książęta z piastowskich rodów. Zjazd piastowski równa się kłótniom, niesnaskom, a często i potajemnym morderstwom. Stawka jest wysoka: władza i zjednoczenie kraju – ale pod czyim berłem?
Ustalmy na wstępie jedno: od zawsze miewałam problemy z historią Polski. Im bliżej współczesności, tym większe – ale i tak Piastowie nie cieszyli się moją szczególną sympatią. A już rozbicie dzielnicowe… tyle tych książątek, tych księstw, tych ziem, tych rodów… nie wchodziło mi to nigdy do głowy. Przemysł II? No, to ten, co się koronował, a i tak go zamordowali. Więc do powieści podchodziłam dość nieufnie.
Rzecz zaczyna się w połowie wieku XIII, kiedy to ziemie polskie od lat tkwią w impasie Wielkiego Rozbicia. Każdy chce ugrać coś dla siebie, nieliczni myślą o zjednoczeniu kraju pod rządami jednego króla – ale czy ma to być Przemysł II, czy Wacław II, a może Henryk wrocławski? Brandenburczycy z jednej strony, Habsburgowie z drugiej, Przemyślidzi z trzeciej, a sami Piastowie nie potrafią dość ze sobą do ładu. Do tego jeszcze nieliczni wyznawcy słowiańskich kultów pragną przywrócić swojej religii dawny blask (czytaj: pogańskie wtręty fantastyczne). Niejako głównym bohaterem „Korony…” jest Przemysł II, który z ambitnego i popędliwego podrostka wyrasta na rozważnego króla Polski, ale oprócz niego poznajemy całą masę innych postaci z historii: Piastów Starszej i Małej Polski, Grafitów, Asuańczyków, Zarembów…
W dobrych powieściach historycznych lubię to, że mimo iż wiem, jak się skończy, fabuła potrafi mnie zaskoczyć, zachwycić, wciągnąć. „Korona…” momentami jest na to nieco za ciężka, choć kiedy po bez mała 400 stronach się wciągnęłam, było już lepiej. Na korzyść Cherezińskiej przemawia to, że przedstawia Polskę okresu Wielkiego Rozbicia z budzącym podziw rozmachem. Postaci wydają mi się rzetelnie odmalowane – do moich ulubieńców należą arcybiskup Jakub Świnka, Władziu zwany Karłem (tak tak, to Łokietek) oraz małżeństwo Bolesława V i świętej Kingi (ach, ten leciwy dowcip: „dlaczego Kinga była święta? Bo Bolesław był Wstydliwy”) – ci ostatni zostali przednio i dowcipnie opisani. Co prawda dłuższą chwilę mi zajęło dokładne poukładanie sobie, kto jest kim z drugoplanowych postaci (dopiero w połowie książki odkryłam zestawienie rodów i drzewa genealogiczne, umieszczone na jej końcu…) i do czego dąży. Obawiam się, że czytelnicy z mniejszym zamiłowaniem do historii – historii Polski zwłaszcza – po prostu przez tę powieść nie przebrną. I szkoda, że rzecz kończy się zaraz po śmierci Przemysła – bo początkowo sądziłam, że dojdziemy do roku 1320 i jednak Mały Książę Władziu osiągnie swoje cele. To najwyraźniej temat na kolejny tom. Koniec końców: powieść dla wytrwałych. Wytrwałam… i chyba zaczęłam nawet lubić Piastów. Co Autorka może sobie poczytać za niewątpliwy sukces.
PS. „Koronę śniegu i krwi” obwołano polską „Grą o tron”. Taka mnie refleksja naszła, że chronologicznie i zgodnie z historią, to raczej „Gra o tron” jest Wielkim Rozbiciem w Westeros :). Porównanie Władysława Łokietka z Tyrionem Lannisterem wydaje się ciut obrazoburcze, jednakowoż nasuwa się samo…
[recenzja ukazała się także na moim blogu czytelniczo-literackim]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.