Dodany: 11.08.2012 10:28|Autor: A.Grimm

Kometa noszona na rękach


Wychodziłem już pomału z wieku pacholęcego, kiedy po firmamencie naszej kultury przetoczyła się kometa w postaci niepozornej dziewczyny z Wejherowa. Dorocie Masłowskiej - bo tak się nazywa to zjawisko przyrody - nie dane było jednak szybko zgasnąć. Kilku starszych panów skwapliwie wykorzystało ognisty warkocz ciągnący się za nastolatką i podpaliło lont. Konsekwencją tych zabiegów była burza w mediach. Przez dłuższy czas kotłowało się po obu stronach. Admiratorzy celowali w formalne nowatorstwo "Wojny polsko-ruskiej", krytycy wytaczali ciężkie działa i mówili: bełkot. Wśród tych pierwszych znaleźli się odważni i dowcipni, którzy stwierdzili, że oto dano nam wreszcie tak długo oczekiwaną pierwszą polską powieść dresiarską, ba, uznali nawet Masłowską za głos pokolenia. Reakcjoniści oponowali, powieści zarzucili propagowanie nihilizmu, a samą autorkę obwołali głosem marginesu, a nie pokolenia. Potem zrobiło się znacznie ciszej. Po dziesięciu latach od tamtych wstrząsających wydarzeń postanowiłem wziąć do ręki słynną powieść Masłowskiej, by, bez wyrzutów sumienia i sugerowania się sympatiami oraz antypatiami, zająć własne stanowisko.

Bohaterem, narratorem i pretekstem do lingwistycznej przygody jest pojemna figura pn. "Silny". Andrzej Robakoski vel Silny to osobnik o bliżej niezidentyfikowanym statusie społecznym i metrykalnym. Wiemy, że nie ma włosów, pracy, od kilku godzin dziewczyny i wciąga amfę. Chłopaczek ten jest naszym Wergiliuszem po skundlonym światku wykreowanym przez Masłowską. Fabuła jest tu na tyle niedorozwinięta, że na jej streszczenie z powodzeniem wystarczyłyby dwa zdania. Na wstępie dowiadujemy się, że Silnego rzuciła Magda, a potem nasz bohater spotyka kolejne osoby, wokół których budowany jest pewien sytuacyjny opis. Na drugim planie mamy prawdziwy galimatias ideowy rodem z najmroczniejszych snów Witkacego, tyle że bez głęboko ukrytej podstawy i celu, za to chaotyczny i nieporadnie skonstruowany. Ot, mamy stanowisko nacjonalistyczne, prawicowe i polskie z poprawnym odcieniem przaśności oraz stanowisko "proruskie". Jakieś dziewięćdziesiąt procent społeczeństwa jest jednak ideowo indyferentne i czeka na znak z nieba, bo nie wie, czy ma się malować na biało-czerwono, czy kupować fajki od Rusków. Silny też stoi stoi w rozkroku pomiędzy postawą obywatelską a zdradą narodową, co bynajmniej nie przeszkadza mu w komentowaniu wszystkiego we wszystkich możliwych konfiguracjach.

Silny nie jest bowiem oczywiście żadnym dresem, wbrew opinii niektórych osób. Jego zasób leksykalny wykracza daleko poza możliwości każdego dresiarza, nawet jeśli przyjmiemy, że dresiarstwo to stan umysłu, a nie trzy paski na ortalionach. Dodajmy do tego worek informacji, bogactwo kontekstów i światopoglądowy chaos, a otrzymamy zamaskowaną dziewczynę z inteligenckimi i artystycznymi aspiracjami, która musiała je wszystkie w jakiś sposób skanalizować. Bez ładu i składu, ale - pomijając już ogólny stan umysłowy dzisiejszych nastolatków - nie powinno się aż tak dużo wymagać od tak młodej debiutantki. Treść stanowi tu dodatek do formalnej zabawy i naprawdę wyjątkową naiwnością jest doszukiwanie się w tym utworze diagnozy współczesności. Znajdziemy tu raptem kilka dość sprawnych opisów, wyzyskanych do końca i z dużą wprawą, aczkolwiek z dzisiejszej perspektywy wydają się one mocno zużyte. Mowa o sylwetkach Andżeliki - gotki i Ali - cnotliwej abstynentki i katoliczki. Cała reszta to w dużej mierze koszmarek rodem z "Mechanicznej pomarańczy", chociaż bez jej spójności, narkotyczny ciąg i kreatury wyabstrahowane z rzeczywistości.

Masłowska nie mogła stać się dzięki "Wojnie polsko-ruskiej" głosem pokolenia, a już na pewno błędem byłoby dopatrywanie się w tej książce talentu obserwacyjnego, a to dlatego, że autorka pozostaje w materii słowa i właściwie poza nią nie wychodzi. Paradoksalnie, to, co niektórzy jej zarzucali, a zatem bełkotliwość i gramatyczna nieporadność, jest tu największą zaletą. Wypada się zgodzić z Pilchem, który dostrzegł w tej książce nowy język powstały na ruinach starego. To ten język jest podstawą wykreowanego świata, stąd może skojarzenia z "Mechaniczną pomarańczą", tam również inność i obcość osiągnięta została w dużej mierze środkami lingwistycznymi i swoistym językiem bohatera-narratora. Tyle że w "Mechanicznej pomarańczy" narrator jest jednak ograniczony ramami wykreowanego świata; to literacka figura powołana do istnienia przez autora, Silny natomiast jest postacią, przez którą mówi sama Masłowska. Nie wiąże jej żaden większy zamysł, żadne ramy, plan, treść, dlatego tak często wydaje się, że autorce brak umiaru, a narracja Silnego przypomina biegunkę słowną. Bohater powieści plecie, co chce, jak chce i ile chce. Nic go nie krępuje. To jest wszystko i nic. Czasami autorka wyraźnie się zapominała w swojej młodzieńczej fantazji, w niektórych fragmentach aż bije po oczach formalizm. Efektowne zdania dla efektownych zdań. Łapczywie, bez umiaru, jak najwięcej. Stąd te dysonansowe zestawienia środków leksykalnych z różnych rejestrów, od razu z nastawieniem: "Klaszczcie!" Bo pomiędzy efektownością a efekciarstwem jest cienka granica, którą wyznacza najczęściej próżność. A że młodzi ludzie stają się momentami próżni - niepostrzeżenie nawet dla samych siebie - to i granice łatwo przekraczają. Z różnym skutkiem. Dzieje się to w "Wojnie polsko-ruskiej" na tyle często, że w pewnym momencie zaczyna nużyć.

Powieść Doroty Masłowskiej to bardzo interesujący debiut, wart uwagi, ale atencja, z jaką przyjęto ją na salonach, świadczy już chyba wyłącznie o stopniowym pustynnieniu obszarów kultury w Polsce. Ofiarowane mediom na pożarcie, stają się popkulturą. Głos Silnego nie jest bowiem głosem dresiarstwa, tylko polskiej "inteligencji", która zaczyna schodzić coraz niżej w ramach współistnienia z kulturą masową. Silny jest hybrydą, zestawieniem tego, co niskie z tym, co wysokie, a w procesie zrównywania to, co wyższe zawsze traci na jakości. "Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną" nie jest zatem żadnym głosem z zewnątrz, jest kolejnym konformistycznym ukłonem w stronę popkulturowej mizerii.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3860
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: zbirone 25.08.2012 19:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Wychodziłem już pomału z ... | A.Grimm
Ciekawa, pozbawiona banalnych wyroków recenzja, a o takie wyroki raczej nietrudno w przypadku tak ważnej i kontrowersyjnej książki. Jeden tekst jest zbieżny z moim spojrzeniem na samą powieść i zjawisko jej recepcji:

"Głos Silnego nie jest bowiem głosem dresiarstwa, tylko polskiej "inteligencji", która zaczyna schodzić coraz niżej w ramach współistnienia z kulturą masową. (...) "Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną" nie jest zatem żadnym głosem z zewnątrz."

Coś jak znany film "Czekają na sobotę", który dostarcza spójny, łatwy do przyswojenia obraz wieśniaka, rzekomo oddając głos samemu "bohaterowi".

Inna sprawa, że obok powyższego zjawiska polską literaturę i krytykę toczy jakieś ukąszenie Gombrowiczem (mistrz niczemu winny), tj. przekonanie, że w zabawie formą, językiem tkwi klucz do udanej powieści. Dla mnie "Wojna..." jest stylistycznie oparta na tym samym językowym zafiksowaniu co odległy "Obłęd" J.Krzysztonia. Chociaż zapomniany dziś "Obłęd" talentem oraz autentycznością przebija "Wojnę..." i dziesiątki innych współczesnych powieści, to jednak w obu książkach widzę coś podobnego; prymat formy nad treścią.
Użytkownik: cordelia 01.02.2014 17:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Wychodziłem już pomału z ... | A.Grimm
Jak to miło przeczytać recenzję, która nie tylko mizerii się nie kłania, ale i wyraża zbieżne z moimi poglądy. ;-)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: