Dodany: 09.08.2012 10:08|Autor: mastrangelo

Nie tylko we Lwowie


Kunsztownie zaplanowana i napisana recenzja powinna dotyczyć jedynie dzieła opisywanego. Takie jest podstawowe założenie i warunek tradycyjnego tekstu opiniującego. Nie ma mowy jednak, w warunkach dzisiejszej zazębiającej się na wielu płaszczyznach kulturze, w czasach przenikania się kontekstów, o żelaznej dyscyplinie. Szczególnie że Marek Krajewski niejako sam się prosi o zestawianie ze sobą Eberharda Mocka i Edwarda Popielskiego, umieszczając ich razem w dwóch powieściach. Jakkolwiek w „Eryniach” czytelnik nie ma do czynienia z taką sytuacją, niemożnością jest pozostanie, zgodnie z sugestią przedwojennego szlagieru, „tylko we Lwowi”.

W tym kontekście należy podkreślić, że ciągłe zestawienia i płynące z nich wnioski nie są pochlebne dla pisarza. Powtarzają się bowiem argumenty, że powielił schemat, że Popielski tak jak Mock chleje, chodzi na dziwki, pojawia się w burdelach i kasynach, współpracuje z szemranym towarzystwem. Wszystko to prawda, trudno dyskutować. Śmiem jednak twierdzić, że nie należy poczytywać tego za wady drugiego kryminalnego cyklu Krajewskiego, ale wręcz przeciwnie - za zaletę. Posługując się bowiem utartym schematem, pozwala swoim wiernym czytelnikom na pełne skupienie się na interesującej intrydze. (Niestety słowo „misterna”, zwykle używane w kontekście intrygi, nie przystaje do tej opowieści). Do bardziej wymagających czytelników powinien przemówić argument, że być może jedynym wyjściem z pewnego rodzaju matni charakterologicznej, w którą się wrocławski autor uwikłał, mogłoby być stworzenie postaci nieskazitelnej, idealnej i bez wad. Działającej wyłącznie w ramach prawa. I tu pojawia się bariera nie do przeskoczenia. Postać taka odstręczałaby, odrzucałaby od lektury przez kompletną swą nierealność. A kto podnosić chce rękawicę, niech wskaże choć jeden literacki archetyp detektywa czystego i nieskalanego żadnym grzechem. Takiego, na którym nie ciąży brzemię Alekto, Tyzyfone i Megajry.

Jest rok 1939, nad Lwowem, podobnie jak nad całą II Rzeczpospolitą, kłębią się chmury dwóch złowrogich totalitaryzmów. Nazistowskie i bolszewickie zagrożenie namacalnie wyczuwa się w powietrzu, a w mieście rozlegają się wieloznaczne słowa piosenki Mieczysława Fogga „Ta ostatnia niedziela”. W tym okolicznościach w biednej robotniczej dzielnicy odkryto, przeraźliwie okaleczone przed śmiercią, zwłoki małego chłopca. Sposób, w jaki zginął przypomina antysemickie opisy rytualnych mordów dokonywanych przez Żydów. Władze, obawiając się rozruchów i narodowościowych waśni, chcą jak najszybciej rozwiązać zagadkę i ująć mordercę. Wydaje się, że jedynie komisarz Popielski mógłby zająć się tą sprawą, on jednak zdecydowany jest udać się na zasłużoną emeryturę. Do zmiany decyzji skłonić go może jedynie osobisty kontekst.

Krajewski, jak zwykle, stara się tu wykraczać poza granicę popularnego gatunku, jakim jest kryminał. W przypadku Lwowa przyciąga czytelnika coś zupełnie innego niż w cyklu wrocławskim. Krajewski, zapalony miłośnik Breslau, fascynował obrazami mrocznego Wrocławia lat dwudziestych i trzydziestych. Niezwykle kunsztownie opisana topografia miasta wciągała równie mocno jak kryminalne intrygi, z którym mierzyć się musiał Mock. Podobną próbę uczynienia z miasta jednego z najważniejszych bohaterów powieści podjął pisarz w „Eryniach”. Mimo że wszystkie szczegóły wydają się opisane skrupulatnie, brakuje tu - typowej dla Breslau Mocka - atmosfery magii i tajemnicy. „Erynie” zyskują natomiast wiele, gdy przypatrzmy się kontekstowi społecznemu. Wydaje się, że Krajewski znacznie lepiej się czuje, gdy opisuje relacje społeczne w wieloetnicznym przedwojennym Lwowie. Zatem wymagający czytelnik, poszukujący głębszych poziomów powieści, odnajdzie bez problemu wartość dodaną.

Reasumując: wydaje się, że stratyfikacja cyklu wrocławskiego i lwowskiego nie ma najmniejszego sensu. W obu przypadkach łatwo byłoby znaleźć poważne wady i ogromne zalety. Sytuacja komplikuje się dodatkowo, gdy uzmysławiamy sobie, że Krajewski dojrzewa jako pisarz, a więc literacko cykl o Popielskim góruje nad cyklem o Mocku. Zatem nie ma tego lepszego i gorszego, są po prostu odmienne. Prawdziwą wartość autora można by ocenić, dopiero gdyby wyszedł poza schemat kryminału retro.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 986
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: