Dodany: 26.07.2012 21:26|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

5 osób poleca ten tekst.

(Wielka ojczyźniana) wojna i pozorny pokój


Życie i los (Grossman Wasilij (Grossman Wasyli)), mimo niezmiernie zachęcających recenzji, po zakupie spoczęło na półce w myśl zasady „najpierw oddać pożyczone, potem brać się za własne”, a że pożyczonych w żaden sposób nie chciało ubyć, odleżało tak ponad dwa lata. Bezpośrednim bodźcem do wyciągnięcia go stamtąd był niespodziewany powrót do tematyki wojenno-łagrowej za sprawą – skądinąd świetnego – reportażu historycznego Orlando Figesa „Poślij chociaż słowo”. Do tematu doskonale pasowała pożyczona przed niejakim czasem i już od dawna dopraszająca się czytania Moskiewska saga, a skoro ona – z rozpędu zabrałam się od razu za „Życie i los”. Nie koloryzowała autorka streszczenia zamieszczonego w jednym z rosyjskich serwisów literackich, informując, że na czytanie całości należy przeznaczyć 13-14 godzin. Dokładnie tyle zajęło mi towarzyszenie dramatycznym losom kilkudziesięciu postaci, stanowiących dość reprezentatywną próbę rosyjskiego społeczeństwa z lat Wielkiej Wojny Ojczyźnianej.

Początkowo niełatwo się zorientować, kto jest kim i jakie powiązania łączą go z pozostałymi, zwłaszcza, że plan akcji nieustannie się zmienia – krążymy między Kazaniem, Kujbyszewem i Moskwą, oblężonym Stalingradem i przyczółkiem w kałmuckich stepach, niemieckim obozem jenieckim i łagrem gdzieś na dalekim Wschodzie, więzieniem na Łubiance i miejscem kaźni Żydów… Ale kilka osób pojawia się na tym planie częściej niż pozostali. W centrum wydarzeń prawie cały czas pozostaje ktoś z dużej rodziny Aleksandry Władimirowny Szaposznikowej, najczęściej córka Ludmiła, zięć - wybitny fizyk Wiktor Pawłowicz Sztrum i wnuczka Nadia; prawie równie często druga córka Jewgienia i jej dwaj kolejni życiowi partnerzy – oddany funkcjonariusz aparatu partyjnego Krymow oraz dowódca korpusu pancernego Nowikow. Najstarsza córka Aleksandry, Marusia, nie żyje, syn Mitia wraz z żoną przepadli bez śladu w łagrze, zesłani za to samo co wszyscy (czyli nie wiadomo za co…), ale od czasu do czasu na scenie pojawia się mąż Marusi Stiepan Fiodorowicz Spiridonow, dyrektor zakładów energetycznych, z córką Wierą, mąż Wiery – lotnik Wiktorow i syn Mitii – Sierioża, prosty żołnierz. Częściej niż epizodycznie goszczą na planie także: Piotr Ławrientjewicz Sokołow, kolega po fachu i (do czasu) przyjaciel Sztruma, oraz jego żona Maria Iwanowna; Diemientij Trifonowicz Gietmanow, mianowany komisarzem tegoż korpusu, którym dowodzi Nowikow; major Bieriozkin, czekający na wieści od żony i córki; podpułkownik Darieński, odkomenderowany do stepowej placówki; stary bolszewik Michaił Sidorowicz Mostowski, wiodący spory ideologiczne z współwięźniami; lekarka Sofia Osipowna Lewinton, aresztowana przez Niemców na przedpolach Stalingradu, by odbyć całą potworną drogę, jaką zgotowano „podludziom”, a w tej drodze zdążyć jeszcze dać odrobinę czułości i nadziei osieroconemu Dawidkowi; więzień łagru Abarczuk, ojciec starszego syna Ludmiły, komunista równie żarliwy jak Krymow, cały czas wierzący, że jego wyrok to nie celowe działanie systemu, lecz straszna pomyłka…

Czytając „Życie i los” zaraz po „Moskiewskiej sadze”, trudno nie pokusić się o porównanie tych dwóch epopei opowiadających dzieje narodu rosyjskiego w jednym z najcięższych dlań momentów historii. Trudno też nie dostrzec podobieństw – z których najwydatniejszym jest wierność prawdzie, a nie obowiązującej przez wiele lat zasadzie, że o Związku Radzieckim, niczym o szacownym nieboszczyku, wolno pisać tylko albo dobrze (ba, dobrze! To za mało, należało na klęczkach i do mdłości wychwalać geniusz Stalina, błogosławione skutki kierowniczej roli partii, bohaterstwo żołnierza radzieckiego itd.), albo wcale. Toteż nic dziwnego, że „Życie i los” zostało przez funkcjonariuszy reżimu skonfiskowane (i gdyby autor ich nie uprzedził, krótko przedtem dając dwie kopie na przechowanie przyjaciołom, nie mielibyśmy dziś materiału do porównań), zaś „Moskiewska saga” ukazała się drukiem dopiero po gruntownej pierestrojce. A wyeksponowana w obu dziełach prawda była taka, że nawet po ćwierć wieku i nawet w obliczu śmiertelnego zagrożenia ze strony zewnętrznego wroga, gdy naród się wykrwawiał i marł z głodu, rewolucja nie zaprzestała pożerania własnych dzieci. Nawet najwierniejsi z wiernych nie byli pewni dnia ani godziny. Pretekst mógł być jakikolwiek albo i żaden – przecież aresztowany nie mógł udowodnić, że nie jest wielbłądem (czytaj: szpiegiem, dywersantem, terrorystą przygotowującym zamach na Stalina etc.), a choćby mógł, to nie miał do tego prawa… Ale zbity, sponiewierany, zelżony, i tak często nie śmiał nawet pomyśleć, że to wszystko dzieje się za przyzwoleniem jego ukochanej partii i boskiego Josifa Wissarionowicza, nie, to jakaś absurdalna pomyłka, która wkrótce będzie naprawiona! Takie przekonanie żywi Kirył Gradow w „Moskiewskiej sadze”, Abarczuk i Krymow w „Życiu i losie”. A ci, którzy już sobie zdali sprawę, co się dzieje, milczą. Bo tak jest wygodniej. Albo – jak im się zdaje – bezpieczniej. A czasem nie tylko milczą. Podpisują dokumenty zawierające nieprawdziwe dane. Wygłaszają samokrytyki albo deklaracje potępiające krewnych, przyjaciół, współpracowników. Zrywają stosunki z kolegami, którym zabrano kogoś z rodziny, albo którym zdarzyło się w rozmowie palnąć coś nieostrożnego. Nawet jeśli nienawidzą władzy, i tak zrobią wszystko, czego pragnie, świadomie czy nieświadomie realizując jej najbrudniejsze plany. Tak jak Niemcy, co próbuje w dość cyniczny sposób wyłożyć Mostowskiemu Sturmbannführer Liess. A z drugiej strony, ojczyzna, jaka by nie była, jest ojczyzną, i to dla niej jedni idą na front, drudzy siedzą w laboratoriach, próbując czymś rozsławić rosyjską naukę, jeszcze inni tworzą, mając świadomość, że każda władza w końcu przeminie, a sztuka zostanie…

Tak „Moskiewska saga”, jak „Życie i los” ( i jak kilkutomowy cykl Rybakowa Dzieci Arbatu) doskonale ukazują mechanizmy ogłupienia i zniewolenia człowieka przez system totalitarny, tak jak i zło tkwiące w ludzkiej naturze, a przez warunki takie, jakie stworzył Stalin i jego poplecznicy, dające się wydobyć niemal z każdego. I tę swoistą schizofrenię polityczną, utrzymującą miliony ludzi w przekonaniu, że nie widzą tego, co widzą, nie słyszą tego, co słyszą, nie myślą o tym, o czym myślą…!
Patrząc na to z perspektywy czasu, wydaje się niewiarygodne, że ktoś może być tak zaślepiony wiarą w dobre intencje stalinowskich władz, by bez zastrzeżeń uwierzyć, że podziwiany idol, szef, przyjaciel był zakamuflowanym kapitalistycznym szpiegiem; z jakim politowaniem i niechęcią zarazem spogląda czytelnik na Kiryła i Cylę Gradowów, na Nikołaja Krymowa, którzy tak zażarcie wierzą w sens „rozkułaczania” i „eliminacji wrogich elementów”, jakby mieli zamiast mózgu taśmę z propagandową pogadanką! Paradoksalnie łatwiej zrozumieć cynicznych łajdaków - takich jak Jura Szarok z „Dzieci Arbatu”, jak Siemion Strojło i Nugzar Lamadze z „Moskiewskiej sagi” - którzy z pełną świadomością maczają palce w każdej nieprawości, jeśli tylko odniosą z tego osobistą korzyść; tacy są w każdej epoce i w każdym ustroju… A tych, którzy pomiędzy, zwyczajnie żal, zwłaszcza gdy tak jak profesor Gradow, jak Wiktor Sztrum w końcu uginają się pod presją i podpisują coś, czego wstydzić się będą do końca życia…

Dlaczego akurat „Życie i los” oceniłam z tych trzech sag najwyżej? I to mimo tego, że na początku musiałam sobie na karteczce spisywać postacie pojawiające się w poszczególnych odsłonach, bo nijak nie mogłam zapamiętać, kto jest z kim i w jaki sposób związany? Ach, ta wymierność cyfr, wskutek której człowiek jest zmuszony do wartościowania dzieł w gruncie rzeczy równie dobrych!

Więc może tak: „Dzieci Arbatu” (plus „Trzydziesty piąty i później”, plus „Strach”) były pierwszą czytaną przeze mnie pozycją fabularną, opisującą z szerszej perspektywy codzienność Rosjan w tych okropnych latach trzydziestych-czterdziestych. Jedynym powodem, dla którego oceny nie wywindowałam wyżej, był trochę przyciężkawy sposób, w jaki autor wprowadzał czytelnika w tło historyczne – bo sama warstwa fabularna i postacie bohaterów zupełnie bez zarzutu.

„Moskiewską sagę” niestety (niestety, bo ogromnie nie lubię oglądać ekranizacji przed przeczytaniem literackiego pierwowzoru) widziałam najpierw na małym ekranie, a dopiero po kilku latach miałam możność zapoznać się z nią w wersji książkowej. Lektura była więc jedynie przypomnieniem fabuły, a bohaterów, ku memu ubolewaniu, w żaden sposób nie mogłam sobie wyobrazić bez narzucających się natychmiast filmowych klisz. Niemniej jednak dwa pierwsze tomy uznałam za równe „Dzieciom Arbatu”. Trzeci wydał mi się cokolwiek mniej udany (choć nadal dobry!), a nie pasowały mi w nim zbyt dosłowne sceny erotyczne (jeśli Beria miał zwyczaj gwałcić porywane z ulicy młode moskwianki, wystarczyłoby wszak nakreślić okoliczności, bez detalicznych opisów, co i czym wykonywał!) i kilka wulgaryzmów za dużo (gdzie są potrzebne dla oddania klimatu, to są – ale nie wszędzie są…). W całej sadze, o ile za doskonały pomysł uważam przerywające od czasu do czasu narrację urywki z tekstów rozpowszechnianych w mediach, o tyle metafizyczne interludia - w których występują postacie mniej lub bardziej historyczne wcielone w zwierzęta, ale zachowujące ludzki sposób postrzegania i myślenia – nie są w moim guście. Nie w tym typie powieści.

A „Życie i los”? Nie bardzo lubię określenia typu „’Wojna i pokój’ XX wieku” (notabene widniejące na okładce „Moskiewskiej sagi”), ale po przeczytaniu kilku rozdziałów powieści Grossmana właśnie „Wojna i pokój” przyszła mi na myśl. Nie chodzi nawet o epicki rozmach, dzięki któremu czytelnik przemieszcza się w wyobraźni o setki, ba, tysiące kilometrów, co chwilę widząc wydarzenia z perspektywy innej postaci, a z uzyskanych obrazów konstruując wielowymiarowy portret danego czasu i żyjących w nim ludzi. Tę cechę można dojrzeć i w dwóch wcześniej wspomnianych dziełach, choć u Grossmana wydaje mi się najpełniej wyrażona. Tym, co według mnie najbardziej przybliża „Życie i los” do Tołstojowskiej epopei, jest zdecydowanie bardziej klasyczny sposób operowania środkami wyrazu (tak, naprawdę można opisywać sceny erotyczne bez używania pełnego zakresu nazw anatomicznych, lub, co gorsza, rynsztokowych, wiadomych narządów! tak, można oddać dramatyzm dowolnej sytuacji, pokazać śmierć, zniszczenie, okrucieństwo, nie posługując się językiem powodującym niesmak! Można wstrząsnąć czytelnikiem, wydobyć z niego najsilniejsze emocje, za sprawą postaci trzecio- czy jeszcze-dalszo-planowej, nawet nie pojawiającej się osobiście na scenie; przykład - list Anny Siemionowny do Wiktora) i nasycenie tekstu refleksjami natury filozoficznej, czasem snutymi bezpośrednio przez narratora, czasem pojawiającymi się w myślach bohaterów. I do tego coś, co trudno racjonalnie wyłożyć: tutaj w każdym zdaniu „słychać” jego rosyjski pierwowzór – nie wiem, na czym to polega, ale miałam wrażenie, jakbym czytała tekst w obu językach naraz - co swoją drogą, jeśli mi się okazja nadarzy, postaram się zrobić - jakby w słowach tkwiła jakaś specyficzna aura rosyjskości (a to już najwyraźniej zasługa tłumacza; kłaniam się nisko panu Jerzemu Czechowi, bo dokonał rzeczy wielkiej!). Ech, najchętniej wzięłabym to tomisko i czytała znów od początku, szkoda, że czasu brak…

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2827
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: alva 26.07.2012 22:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Życie i los, mimo niezmie... | dot59Opiekun BiblioNETki
Och, jak ładnie to napisałaś! Grossmana jeszcze nie czytałam, ale miałam zamiar przeczytać, jak tylko skończę aktualnie czytaną Wojna nie ma w sobie nic z kobiety (Aleksijewicz Swietłana). Jednak książka Aleksijewicz tak mną wstrząsnęła, że chyba nieszybko powrócę do takiej tematyki.
"I tę swoistą schizofrenię polityczną, utrzymującą miliony ludzi w przekonaniu, że nie widzą tego, co widzą, nie słyszą tego, co słyszą, nie myślą o tym, o czym myślą…!
Patrząc na to z perspektywy czasu, wydaje się niewiarygodne, że ktoś może być tak zaślepiony wiarą w dobre intencje stalinowskich władz, by bez zastrzeżeń uwierzyć, że podziwiany idol, szef, przyjaciel był zakamuflowanym kapitalistycznym szpiegiem" - a te twoje słowa idealnie oddają moje własne myśli po przeczytaniu Saszeńka (Sebag Montefiore Simon) (tylko że ja tak ładnie nie potrafię sformułować:))
Użytkownik: norge 27.07.2012 12:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Życie i los, mimo niezmie... | dot59Opiekun BiblioNETki
Mnie "Moskiewska Saga" w ogóle nie podeszła i oceniłam ją nisko. Mniej więcej z powodów, o których piszesz. Natomiast "Życie i los" wprawiły mnie w prawdziwy zachwyt i nawet zniosłam dzielnie i bez narzekania tę gmatwaninę postaci :)
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: