Dodany: 18.07.2012 19:58|Autor: Lech Zaciura

Czytatnik: Run of the mill

5 osób poleca ten tekst.

Opowieść Biezucha przechodnia (opowiadanie ze zbioru "Ułeczka")


Wydaje mi się, że trwał jeszcze maj, kiedy zawędrowałem do tego ogrodu i się w nim zakotwiczyłem. A raczej zakotwiczyłem się na podwórzu; podwórza zawsze bardziej mnie interesowały. Buch pod ławkę i akumulować ciepło. Oczywiście, najpierw nie dałem się przegonić, co wymagało filozoficznego podejścia do swojej godności. Wiem, jak wyglądam. Jestem rudawobrązowy w różnych odcieniach tej barwy i sprawiam wrażenie niedomytego. Na dodatek nie mija się to tak bardzo z prawdą. Mam zwalistą postać, wielki łeb i mordę zbója, a naderwane ucho jeszcze potęguje to ostatnie wrażenie. Tak naprawdę spokojny i zgodny ze mnie typ. Lubią mnie. Tylko trzeba dać się poznać, a nie obrażać na byle „a psik!”.
W końcu tutejsi ludzie zaakceptowali fakt, że ich wybrałem. Zostałem przez nich nazwany Biezuchowem, a potem Biezuszkiem. To z powodu tego ucha. Ileż się od nich nasłuchałem o mojej domniemanej przeszłości! Burzliwych przygodach! A prawda była taka, że poprzedniej wiosny zapachniała mi jedna fajna kotka; jej kociętom przydzielono nowe domy, ona zaś potrzebowała pociechy. Teren należał do Barnaby, któremu brakowało pół ogona i mocno utykał na tylną łapę. Źle go oceniłem, bo jak mnie dmuchnął przednią łapą, tak skończyły się moje amory. I gdy już wyleczyłem zranione serce, dumę i ucho, to postanowiłem twardo: koniec głupich uniesień, nocnych serenad, sikania po hydrantach i wąchania cudzych sików, walczenia o terytorium, wszystkich tych podchodów. Starczy. Pora się gdzieś zadekować i zacząć epokę leniwego kocura. W tym stanie ducha trafiłem w miejsce, które okazało się dla mnie niemal idealne, w sam raz, by prowadzić żywot przyjemniaka.
W rodzinie, przy której mieszkałem, mężczyźni zajmowali się wędkowaniem, zatem trzy razy w tygodniu miałem zagwarantowane karasie i okrawki dużych karpi, czasem trafił się lin. Mniam. Nie walczyłem z pozostałymi kotami o najlepsze kąski; zawsze je zdobywałem wyrozumiałym czekaniem z tyłu. Postawa „patrzcie, jaki jestem cierpliwy” sprawdza się doskonale. Kobieca dłoń sypnęła mi nieraz suchej karmy z pudełka, na którym widniał pręgowany fagas. I tak to szło.
Kręciło się tam od groma moich pobratymców. Przychodzili zewsząd i przetrząsali ogród w poszukiwaniu ptasich gniazd i samych ptaków – zwłaszcza tych gapowatych lub niedołężnych. Pamiętam szczególnie dwie zielonookie siostry: kicie – buntowniczki moich hormonów. A także małą „cyrkóweczkę” z osmalonym bokiem, co zapewne było nie bez związku z jej skłonnością do rozmarzonego ocieractwa o każdy przedmiot. Albo młody łatek z talentem do łowienia nornic. Wykosił wszystkie nornice w ogrodzie. Przynosił każdą, nieźle już rozbabraną, na ganek i uparcie czekał, aż otworzą się drzwi i rozlegnie sakramentalne: „O matko...”. Potem nornica trafiała do mnie jako zasłużony posiłek. Zasłużony w równym stopniu dla mnie, jak i nornicy.
Wszystkie koty stale miały tu jakieś misje: pilnować, polować, znakować... Snuły się nerwowo po całym obejściu. Ja mam naturę osiadłą, nawet jak na podwórzowego kota. Po jakimś czasie zaprzyjaźniłem się z niemłodą szarą kotką, którą ludzie nazywali Jęklą, ponieważ ciągle miauczała w ich obecności. Nie potrafiła zrozumieć, że oni nie mogą jej zrozumieć, i gdy tylko pojawił się ktoś z ludzi, klarowała mu wszystko od nowa. Poza tym była spokojną, potrzebującą uczucia istotą, schorowaną już mocno, lecz ze śladami wielkiej urody z młodości. Spędzaliśmy razem wiele czasu: w cieniu pod krzewem w ogrodzie, gdy latem prażyło słońce. Potem – już w sierpniu – coraz częściej szukaliśmy słonecznego ciepła; Jękluś wyprowadzała mnie na rozgrzany dach garażu. Gdy przyszła jesień, mościliśmy sobie legowisko w opadłych liściach i przytuleni ogrzewaliśmy się sobą nawzajem. W powietrzu snuł się zapach palonych kartoflanych łętów, a obok przelatywały pajączki na swych niciach wehikułach.
Wspomniałem już, że owo miejsce było PRAWIE idealne. Problem, jak zwykle, tkwi w ludziach. Z moimi kłopot polegał na tym, że przenosili się na zimę do miasta. A ja nie. Każdy kot miał jakąś metę na ten czas: Jękluś wracała do pewnej starszej pani, łatek do sąsiadów, reszta miała gospodarzy... Nade mną odbyła się narada i postanowiono przekazać mnie pani Jadzi. Byłem sceptyczny, ale gdy Jadzia stwierdziła, że mnie bierze, po tym, jak mnie ujrzała, pomyślałem, że może nie będzie źle i też się zgodziłem. Zostałem zapakowany do obszernej płóciennej torby i tak pewnego listopadowego już dnia ruszyłem dalej, kołysząc się w owym sakwojażu i z mordą wystawioną nad jego skraj.
W nowym miejscu spędziłem całą zimę, przy ciepłej kuchni i o sytym żołądku. Mam szczęście do dobrych ludzi. Nie zawsze natomiast mam szczęście do miejsc. Dom pani Jadzi stał przy ruchliwej ulicy, a sąsiedzi z naprzeciwka mieli przyjemny zwyczaj podkarmiać koty. Oczywiście, chodziłem do nich – przez tę ulicę.
Ludzie z podziwem traktują fakt, że kot ląduje na cztery łapy i nie szkodzi mu spadanie z całkiem wysoka. Ale mało kto zauważa, że koty mają fatalną orientację jeśli chodzi na przykład o samochody. W obliczu samochodu kot tumanieje; nie reaguje w żaden sensowny sposób. Jakby koła, zderzaki i cała reszta pędzącego w jego stronę żelastwa wcale go nie dotyczyła! Ignoruje to, jak ignorował samoloty na niebie i kasztany. Może to ta nasza wyniosłość, może nieuwaga, a może zwykła głupota. Nie wiem, mimo iż sam jestem kotem i postąpiłem dokładnie tak samo. Dlaczego? Co tu ględzić. Dość powiedzieć, że wczesną wiosną zapłaciłem za swoje łakomstwo i w piątym roku życia postradałem w pisku opon trzecie spośród swych dziewięciu istnień.

Ułeczka (Zaciura Lech)

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1831
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: gosiaw 18.07.2012 20:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Wydaje mi się, że trwa... | Lech Zaciura
Witaj w bnetce, jeszcze przedspotkaniowo. :) To opowiadanie podobało mi się chyba najbardziej w całym zbiorze, a co najmniej jest to jedno z kilku najbardziej przemawiających do mnie.

Ale ja głównie chciałam zameldować, że czary mary i hokus pokus i połączyłam Twoje czytatki z książką. Wystarczy w treści czytatki wkleić adres strony książki, której tekst dotyczy (albo i kilku książek) i podczas zapisywania tekstu wybrać, że tak, chcę żeby tekst był powiązany z książką. Myślę, że tak jest dużo lepiej. :)
Użytkownik: agatatera 19.07.2012 12:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Wydaje mi się, że trwa... | Lech Zaciura
Bardzo udane opowiadanie, przejmujące, szczególnie przejmujące dla kociarzy. W trakcie czytania miałam wyraźnie przed oczyma wszystkie koty, które mi w życiu towarzyszyły :)
Użytkownik: lutek01 19.07.2012 22:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Wydaje mi się, że trwa... | Lech Zaciura
Bardzo ciepłe opowiadanie. Czuje się wielką miłość do zwierząt i pokrewną duszę "kociolubną". :-)
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: