Dodany: 17.08.2007 19:13|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Pani Zofia powoli dojrzewa


Zapamiętane z czasów wcześniejszej lektury tego tomu dzienników uczucie przemęczenia i przytłoczenia nieustannymi relacjami z romansów – czy może raczej z romansowych uczuć, bo niełatwo odgadnąć, które z nich rzeczywiście były choćby krótkimi obustronnymi związkami, a które tylko zwykłymi znajomościami lub flirtami, rozdmuchanymi przez nadwrażliwą niewiastę do rozmiarów ponadnaturalnych – i tym razem zdominowało inne moje wrażenia.

Zdawałoby się, że przystępująca do reaktywacji swego zaniechanego dziennika dwudziestopięcioletnia kobieta, mająca za sobą rozczarowanie nieudanego małżeństwa – jeszcze wprawdzie oficjalnie nierozwiązanego, ale już nieodwracalnie leżącego w gruzach – wykaże trochę mniej egzaltacji, a trochę więcej ostrożności czy rozwagi, przestanie po pensjonarsku durzyć się w mężczyznach – nieważne, starszych czy młodszych, wolnych czy żonatych - z którymi zamieniła ledwie parę słów. Ale gdzie tam! Jeszcze pięciu lat trzeba, by wśród zapisków kochliwej pani Zofii pojawiła się pierwsza refleksja na temat iluzoryczności tych miłosnych uniesień: „Owo natężenie było zwłaszcza złe, jako symptomat; nie jest to już u mnie czas na uczucia romantyczne, na naiwne przywiązania dozgonne. (...) nawet notoryczne kochanie mnie przestało być czyimś kataklizmem, przestało odwracać porządek życiowy ludziom i mnie. Trzeba to przyjąć i potwierdzić”[1]. Od myśli do czynu jednak droga daleka, więc i zapisy wydarzeń z kolejnych 3 lat nie są wolne od miłosnych udręk autorki.

Więc nawet dziś nie dziwię się sobie sprzed 30 lat, że te dwa tomy znużyły mnie wówczas śmiertelnie, odbierając wszelką chęć do zapoznania się z treścią kilku dalszych. Ale ponieważ teraz przystąpiłam do ich czytania z konkretnym zamysłem śledzenia ewolucji osobowości Nałkowskiej jako pisarki, skupiłam się na informacjach istotnych z tego – i tylko tego – punktu widzenia. Dopiero w ten sposób można dostrzec w pełni rozdźwięk między dojrzewaniem intelektualnym a emocjonalnym autorki, miejscami tak wyraźny, jakby do głosu na przemian dochodziły dwa zupełnie różne jestestwa – raz niemożliwie egzaltowana, przerośnięta pensjonarka, postrzegająca wszystko przez pryzmat własnych uczuć, a raz umysł w stanie czystym, nie naznaczony piętnem płci, chłodny, analityczny, wyważony.

Ta część jej osobowości wydaje się nieskończenie ciekawsza: pochłania mnóstwo książek w pięciu językach (!), nie tylko literatury pięknej, ale i traktatów filozoficznych czy psychologicznych, i książek popularnonaukowych, i opracowań krytycznych o malarstwie czy poezji; odnotowuje skrupulatnie każdą swoją lekturę, a co którąś opatruje osobistym komentarzem – raz pełnym wyrafinowanych terminów niczym z jakiejś rozprawy literaturoznawczej („Łatwa erudycja, dziennikarskie niemal transpozycje bergsonizmu i fideizmu w konflikcie z libre-penseur’yzmem”[2]), innym razem aż do bólu prostolinijnym i szczerym („dramat, bardzo piękny”[3]; „zupełnie plugawa książeczka”[4]).

Więcej uwagi poświęca obserwacji ludzi, analizie zachowań cudzych i swoich własnych; częściej zdarza jej się notować – w sposób jeszcze nieco manieryczny (na dwóch stronach zapisków z podróży do Wenecji cztery razy powtarza się „cudna/cudne”, trzy razy „śliczny/ślicznie” i tyleż „słodki”), ale ogromnie malarski („Wstawały z tej mgły domy purpurowe i różowosrebrne z białymi filarami zanurzonymi w wodzie, i tam, pośród mlecznego błękitu, w dwójnasób przedłużone. (...) drzewa jeszcze nagie, podobne do kandelabrów o gałązkach bladofioletowych, powiązane gołymi sznurami wina”[5]) – reminiscencje z ujrzanych krajobrazów czy scen rodzajowych.

Męczy trochę ten nazbyt staroświecki język – te wszystkie „mię”, „tedy”, „tłomaczenia”, „szematy” i całe frazy w rodzaju „zwrot mój nagły do ponęt życia po tylu mękach (...) poruszenia ospałe nagłych próżności”[6], „jestem nerwowo źle”[7] – ale z drugiej strony, to właśnie on dodaje całości autentyzmu, przypomina, że mamy do czynienia z reliktem czasów odległych.

Nie jest to lektura porywająca, po którą można sięgać wielokrotnie dla delektowania się artyzmem opisu czy głębią myśli – ale nader cenna ze względów poznawczych.


_ _ _

[1] Zofia Nałkowska, „Dzienniki 1909-1917”, Czytelnik, Warszawa 1976, s. 336.
[2] Tamże, s. 320.
[3] Tamże, s. 104.
[4] Tamże, s. 386.
[5] Tamże, s. 124-125.
[6] Tamże, s. 251.
[7] Tamże, s. 444.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2182
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: verdiana 18.08.2007 09:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Zapamiętane z czasów wcze... | dot59Opiekun BiblioNETki
Literatura dla młodych panienek i młodych chłopców. :-)

Dla mnie język był do przełknięcia, za wyjątkiem tego "tłomaczenia" - no, to jest TRAUMA, do dziś tego nie mogę znieść. :-)
Użytkownik: norge 18.08.2007 20:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Zapamiętane z czasów wcze... | dot59Opiekun BiblioNETki
Mnie najbardziej uderzył ten fragment twojej wypowiedzi:
"Ta część jej osobowości wydaje się nieskończenie ciekawsza: pochłania mnóstwo książek w pięciu językach (!), nie tylko literatury pięknej, ale i traktatów filozoficznych czy psychologicznych, i książek popularnonaukowych, i opracowań krytycznych o malarstwie czy poezji"
Czyli co? Mądre lektury, wielkich lotów literatura, poważne traktaty... I jednocześnie kompletna emocjonalna niedojrzałość, naiwność, egzaltacja, nieumiejętność odróżniania "ziarna od plew" :-) Nikt mi nie powie, że czytanie nawet najlepszej literatury jest w stanie wpłynąć na nasze relacje ze światem, na mądrość życiową, w ogóle na nasze życie.
"Dzienniki" Nałkowskiej czytałam wieki temu. A teraz mi je przypomniałaś i nasunęła mi się od razu taka refleksja :-)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: