Dodany: 17.08.2007 19:11|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Zosieńka i panowie


Pierwszy tom dzienników Nałkowskiej, obejmujący lata 1899-1905 (a praktycznie 1899-1903, bo z dwóch ostatnich lat pochodzi tylko jeden krótki wpis), okazał się powtórką wrażeń mgliście zachowanych w pamięci od czasu poprzedniej lektury. Czytając go po raz pierwszy, byłam mniej więcej rówieśnicą nastoletniej autorki i dobrze wiedziałam, co to znaczy wzdychać do raz ujrzanego młodego człowieka, albo znosić manifestacje prawdziwej czy choćby tylko udanej obojętności ze strony kogoś widywanego niemal co dzień – a jednak nawet wówczas z trudem trawiłam kilometry pełnych patosu i egzaltacji zdań, czasem zdradzających dużą inteligencję i oczytanie, ale częściej składających się tylko na niekończące się opisy kolejnych fascynacji i flirtów panny Zosi.

Śmieszyły mnie i irytowały zwłaszcza wzmianki w rodzaju: „Było to pierwszego czerwca zeszłego roku.(…) Nie kochałam już Jellenty, ale miłość rzuca za sobą odblaski ostatnich promieni, jak słońce po zachodzie oświetla jeszcze najwyższe obłoki”[1]; w samym tym fragmencie może nie byłoby nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że „nie kochała już” panienka czternastoletnia, zaś obiekt jej uczuć, kolega ojca, liczył sobie wówczas lat 38, był żonaty i dzieciaty. Wkrótce po nim „wchodzi na tapetę” nauczyciel rosyjskiego, w którym rozmarzone dziewczę „zakochuje się” z nudów, po czym nagle zostaje oblana zimnym prysznicem: delikwent ponoć kocha się „w jakiejś Cichockiej z piątej klasy”[2]. Początkowe „nie kochałam go wcale”[3] zmienia się w atak dzikiej zazdrości i żalu; wprawdzie rywalka „zbudowana nieproporcjonalnie, głowa za długa i za stara od korpusu, ruchy fatalne, nogi krzywe”[4], a wzgardzona Zosia „od niej piękniejsza i świetniejsza”[5], ale „wszelka walka próżna”[6], więc pada konkluzja: „pozwoliłabym sobie po raz drugi ospę szczepić, by czas cofnąć o dni parę – i wierzyć, że tamto się nie skończyło”[7]. I tak w kółko; jednego młodziana chce „objąć i długo całować w śliczne, słodkie usta”[8], innego, wręcz przeciwnie, całować nie chce, ale twierdzi: „wiem, że to on jest tym, który powinien być moim mężem”[9], a przy tym imion, lub częściej nazwisk obiektów zainteresowania jest tyle, że łatwo stracić rachubę. I trudno uwierzyć, że kochliwa i kapryśna osiemnastolatka nagle decyduje się zostać żoną znanego ledwie od kilku miesięcy początkującego poety, o którym dopiero co pisała: „A może zacząć strasznie kokietować Rygiera, tak jak za dobrych pensjonarskich czasów. Coś trzeba zmienić w życiu. Urządzić sobie taką tymczasową miłość – porządną, z wyznaniami i całusami”[10].

Dobrze się trzeba naszukać między tymi wylewami pensjonarskich sentymentów i relacjami z niezliczonych spotkań towarzyskich i samokształceniowych, między dość jeszcze dziecinnymi w treści, choć znacznie dojrzalszymi w formie rozważaniami o miłości, małżeństwie i pozycji kobiety, między manierycznymi frazami nasiąkniętymi aż do granic niestrawności duchem młodopolszczyzny i dekadentyzmu („Po prostu rozdarło się coś we mnie – ten antyk, ten bóg grecki – odsłaniający swe czoło klasyczne przed innym, nieestetycznym Bogiem, o tle nędzniejszym od niego, ten posąg w ohydnym, rozmodlonym tłumie, raził mię jako anachronizm, dysharmonia, zgrzyt! – A on taki piękny, taki nieskończenie, przepysznie piękny.(…) – I on – tam”[11]) wytropić zalążki przyszłego talentu literackiego. Prawdę powiedziawszy, łatwiej chyba znaleźć pochlebne opinie samej autorki o własnej twórczości (o pisanej w danym momencie noweli: „Jest to zupełnie dobra rzecz, niepodobna do innych, parę pomysłów zupełnie nowych, bardzo wszechstronna, radykalna i trochę ekscentryczna”[12]), niż jakieś dla nich uzasadnienia.

A jednak, mimo to, lektura tego dziennika nie jest marnowaniem czasu, uświadamiając czytelnikowi, w jak różny sposób może przebiegać rozwój osobowości i warsztatu twórcy (tu nasuwa się nieuniknione porównanie z dziennikiem Plath, w wieku lat 18-19 prezentującej dość podobny profil emocjonalny, lecz – przynajmniej ja takie odniosłam wrażenie – wyrażającej swe przeżycia i przemyślenia w sposób o wiele dojrzalszy i przede wszystkim bardziej dopracowany literacko). By móc ogarnąć całość tego procesu, niezbędny jest i ten jego początek A poza tym – jak pisze sama autorka – „przyjemnie móc tak w każdej chwili postawić sobie [i późniejszym pokoleniom – dodajmy] przed oczy swoje życie - chociażby tylko w ogólnym zarysie. Dziennik ten cenię wysoko jako dokument ludzki”[13]. Otóż to: i ja go cenię jako dokument wartościowy zarówno dla wielbiciela dzieł pisarki, jak i dla każdego, kto pragnie szerszego wglądu w klimat epoki czy też w kulisy kształtowania się indywidualności twórcy.


_ _ _

[1] Zofia Nałkowska, „Dzienniki 1899-1905”, wyd. Czytelnik, Warszawa 1975, s. 68.
[2] Tamże, s. 155.
[3] Tamże, s. 155.
[4] Tamże, s. 155.
[5] Tamże, s. 157.
[6] Tamże, s. 157.
[7] Tamże, s. 159.
[8] Tamże, s. 247.
[9] Tamże, s. 248.
[10] Tamże, s. 297.
[11] Tamże, s. 82.
[12] Tamże, s. 299.
[13] Tamże, s. 348.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3936
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: verdiana 18.08.2007 09:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Pierwszy tom dzienników N... | dot59Opiekun BiblioNETki
Z tych samych powodów i ja cenię ten tom. Właśnie pierwszy tom najbardziej. Chociaż, prawdę mówiąc, obawiam się wracać do niego po latach. Czytałam go, będąc licealistką, już mnie śmieszyła ta kochliwość i chwilami nabzdyczony styl, ale jeszcze Nałkowska była mi bliska jako nastolatka, bo i ja byłam nastolatką. Denerwował mnie sposób opisywania emocji, ale same emocje były mi bliskie. Poza tym tom był zwyczajnie ciekawy - chyba pierwszy raz wtedy zetknęłam się z tak opisaną epoką. Następnym tomom brak tej emocjonalności, to są już głównie fakty i opisy wydarzeń, dla mnie to duża wada, choć i tak czytałam całość z zainteresowaniem.
Użytkownik: misiak297 25.09.2013 12:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Pierwszy tom dzienników N... | dot59Opiekun BiblioNETki
Masz rację, trudno ocenić te zapiski (zresztą zawsze mam problem tego typu przy dziennikach - bo jak rozliczać czyjeś życie, jak przełożyć je na ocenę?). Oczywiście sporo tu nieznośnej egzaltacji, nastoletnia Nałkowska często zaprzecza sama sobie (bywa, że w tych samych wpisach), a jednak to fascynujący dokument - trochę tak jakby grzebać komuś po szufladach...:) Dla mnie najbardziej przejmujące były te fragmenty, w których pisała o biedzie.

Po kolejny tom na pewno sięgnę.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: