Na początku tej czytatki chciałbym podziękować mojej drogiej Endze. Kochana, urocza bigamistko to dzięki Tobie błyskawicznie zaznajomiłem się z cudownym jamnikiem Bolkiem (narratorem powieści Sumińskiej "Świat według psa"), to dzięki Tobie też spędziłem kilka wspaniałych godzin, śledząc losy bohaterów świetnej psychologicznej obyczajówki "Siedem lat później" Emily Giffin. No i też Tobie zawdzięczam wzruszenie nad "Moim drzewkiem pomarańczowym". Tym razem Twoja recenzja skusiła mnie do natychmiastowego kupna
Dożywocie (
Kisiel Marta)
. Jest to o tyle dziwne, że Misiaki to stwory, które - choć bywają fantastyczne, jak twierdzą niektórzy - nie lubią fantastyki. Cóż, to był dobry wybór - zyskałem kolejną książkę-przyjaciela.
Konrad Romańczuk otrzymuje w spadku okazałą posiadłość zwaną Lichotką. Wybiera się tam ochoczo, chcąc napisać książkę i dojść do siebie po zawirowaniach uczuciowych. Jednak nie przewiduje, że w to gmaszysko jest domem kilku dzikich lokatorów. Anioła Stróża zwanego Lichem - stworka o mentalności przeuroczego dziecka, ogarniętego manią sprzątania, nieszczęsnym Szczęsnym - widmem romantycznego samobójcy, zamęczającego wszystkich swoją twórczością, a także Krakersa - przerażający stwór z głębin odwiecznego zła, który odkrywa w sobie talenty kulinarne. Dodajmy do tego jeszcze utopce, które okupują łazienkę i kocicę Zmorę, lubiącą - jak to koty - spać na nieruchomych istotach żywych. Do tej zwariowanej ferajny dołącza Konrad - i w pierwszej chwili żałuje. Dopiero potem zmienia zdanie...
No bo jak ich nie kochać? No jak? Co jeden z bohaterów to bardziej dziwaczny, bardziej kochany, bardziej wpadający w tarapaty! Marta Kisiel ma naprawdę niezwykłą wyobraźnię - anioł stróż uczulony na pierze, widmo leczące kaca po swych 217 urodzinach, wnerwiający królik wyglądający jak ucieleśnienie słodyczy, nieuleczalny romantyk dobierający się do Konradowego opus magnum - zabawa czai się na każdej stronie! A do tego ten humor - ja wiem, to rzecz względna, ale mnie zdarzyło się tarzać ze śmiechu. A mamy tu wszystkie trzy rodzaje komizmu: sytuacyjny, postaciowy i językowy. Kilka cytatów, żebyście też mogli się pośmiać:
"- Na litość boską, Licho, co ty wyprawiasz?!
Prawie upuściło pincetę. Siedziało w kucki na werandzie, otoczone ze wszystkich stron lustrami, i jedno za drugim wyrywało sobie pióra ze skrzydeł.
- Zwariowałeś? Łoś? Zwariowałoś? - poprawił się szybko. - Aż tak się nudzisz?
- ...piluję, alleluja.
- Depiluję - powtórzył anioł. - Wyrywam raz na miesiąc lub dwa, ale i tak w końcu odrastają, więc muszę wyrywać na nowo. To strasznie męczące, wie pan?
Ani chyb masochista, stwierdził skonsternowany Konrad. A co, jeśli zacznie łazić i prosić "zbij mnie, zbij mnie, wyrwij mi pierze"? Przecież w łeb mu nie dam, aniołów się nie bije..."
"Licho nie grzeszyło rozumem. Tak na dobrą sprawę nie grzeszyło też niczym innym, rozum bywał jednak w życiu naziemnym przydatny"
A oto jak Licho starało się sobie poradzić z włamywaczem:
"Jako tradycyjny Anioł Stróż Licho nie miało na wyposażeniu żadnych mieczy ognistych ani tym podobnych robiących odpowiednie wrażenie akcesoriów, mogło co najwyżej kopnąć z bamboszka. Trochę się bało, w końcu było malutkie i nigdy nie widziało prawdziwego, żywego włamywacza - martwego zresztą też nie - jednak poczucie obowiązku i odpowiedzialności za dom oraz domowników budziło w nim ducha bojowego. Owszem, budziło powoli, ale bardzo skutecznie.
Przede wszystkim Licho postanowiło uzbroić się po zęby. Spośród przedmiotów zgromadzonych w wieżyczce jako te najbardziej zabójcze wybrało żółte gumowe rękawice, sięgające mu niemal pod pachy, spray na mszyce oraz mopa. Od razu poczuło się większe i groźniejsze. Prawdziwy mały morderca. Zdeterminowane i niebezpieczne dla otoczenia zwłaszcza dla mszyc, przemknęło do kuchni, niezauważone przez intruza".
"- To na pewno włamywacz? - wycharczał Szczęsny. (...) - A może duch? Bo jak tak, to ja wracam do salonu! Ja się duchów lękam!
- Przecież jesteś widmem?
- No i co z tego, że jestem, skoro się lękam i już! - Panicz migiem dotarł na granice histerii. - (...) Przecież to może być wąpierz, krwiożerczy i... bardzo krwiożerczy! Albo troll. Albo... albo małe, zielone dziabongo!
- A co to takiego?
- No... no wiesz... Takie małe... zielone... i dziabongowate.
Bywały takie chwile, raczej rzadkie, kiedy w Lichu budziło się bardzo nieśmiałe podejrzenie, że Szczęsny jest głupszy od jego bamboszków. (...)
I ruszyli ramię w ramię, anioł z mopem oraz widmo z szydełkiem. (...) Włamywacz, odwrócony tyłem do pokoju i wejścia właśnie przetrząsał szafę.
- Ręce do góry, alleluja! - wrzasnęło strasznym głosem Licho, mierząc sprayem w intruza. (...) - No co?... Źle powiedziałom? Nie do góry? (...)
[Włamywacz] Już zdążył się przekonać, że w pojedynkę nie da rady wynieść sekretarzyka, o zabytkowej szafie i łóżku mógł jedynie pomarzyć, na rodowe srebra i skarpetę z oszczędnościami przestał nawet liczyć, chciał zatem poszperać jeszcze w pozostałyc pomieszczeniach, a tu ni stąd ni zowąd wpadają jakieś czupiradła i drą się "alleluja". Pozostało mu tylko zbaranieć".
A oto co się działo, kiedy wdzięczny króliczek o uroczym imieniu Rudolf Valentino, próbował bezskutecznie pozbawić Konrada życia:
"- On nie chciał, a psik. Prawda, Rudolfie? - anioł zapytał płaczliwie.
Królik, akurat zbyt zajęty myciem pyszczka, żeby odpowiedzieć łypnął tylko na niedoszłą ofiarę zamachu. Było to łypnięcie z pozoru niewinne, w rzeczywistości jednak kryły się pod nim pokłady czystej złośliwości i obłudy właściwej tylko najmniejszym, najśliczniejszym, niby bezbronnym zwierzaczkom. No i co mi zrobisz, farfoclu jeden? - mówiły czarne oczka. Jestem kwintesencją słodyczy, obiektem zachwytu i czułości, wszyscy się nade mną roztkliwiają i karmią mnie marchewką. A ciebie nie. Możesz mi naskoczyć".
Kusi mnie, żeby coś jeszcze dorzucić, ale pozostawię Wam przyjemność odkrywania zabawnych fragmentów. Zresztą, czy ja wiem, czy o humor tu chodzi? Nie wydaje mi się. Ta książeczka ma w sobie jakiś czar. Chciałoby się po prostu dołączyć do tej zwariowanej lichotkowej bandy. Bo przede wszystkim jest to bardzo ciepła książka - w której okładkach można się schronić tak samo chętnie, jak na słynnej Roosevelta 5. I to mówi Misiak, który nie czytuje fantastyki!
Zachęcam Was do odwiedzenia Lichotki. Na pewno pokochacie jej mieszkańców. Pozostaje mieć nadzieję, że niedługo pojawi się jakaś kontynuacja przygód zwariowanych pozaziemskich bohaterów.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.