Dodany: 04.06.2012 15:05|Autor: oyumi

Przysyłaj choć puste koperty


W „Szczęściu małych rybek” jest taka oto historia: gdy Hugh Grant został przyłapany w samochodzie z prostytutką, brukowce opisały wszystko ze szczegółami, a następnie przez całe tygodnie pławiły się w moralnym oburzeniu. Kariera aktora stanęła pod znakiem zapytania. Amerykański dziennikarz spytał go, czy zaczął już chodzić na terapię. „Nie – odpowiedział Grant – my w Anglii czytamy powieści”[1]. Autor „Szczęścia...” też wierzy wyższość literatury nad wizytą u psychologa. Narzeka, że obecnie ludzie tak często udają się do specjalisty zamiast do biblioteki. Simone Leys to mądry, uroczy człowiek, a lektura jego książeczki sprawiła mi ogromną przyjemność, w tej jednak akurat kwestii wydaje mi się on beznadziejnie naiwny. „My tu czytamy powieści” – to świetna riposta i już ją sobie przywłaszczyłam, lecz w kontekście całej sytuacji nasuwa się pytanie: I jak na tym wychodzimy?

Kto wie, może i pisarze sprowadzą wreszcie Hugh na drogę cnoty, może Jane Austin i Zadie Smith przerobią go na moralną podporę Anglii. Bardziej prawdopodobne wydaje mi się jednak, że to słabość do powieści ściągnęła na niego kłopoty. Każdy, kto czyta nałogowo, powinien wiedzieć, co mam na myśli. Bo czy literatura może sprawić, że będzie nam się żyło lżej, łatwiej i mądrzej? Szczerze wątpię. Dobre książki po prostu nas odurzają, tak samo jak narkotyki albo gin. Simon Leys chyba zdaje sobie z tego sprawę. Jego zbiorek nie pomoże nam w awansie, budzeniu w sobie tygrysa ani zarządzaniu czasem, ale to bez znaczenia. „Szczęście małych rybek” to mocny, krystalicznie czysty, pierwszorzędny towar. Wystarczy jedno spojrzenie, a potem nagle jest czwarta nad ranem i nie wiadomo, jak to wytłumaczyć. (Myślę, że nieszczęsnemu Hugh Grantowi musiało się przydarzyć coś podobnego).

Pozostaje tylko żałować, że działka była taka mała. Króciutkie felietony, pełne cytatów, fragmentów i anegdot czyta się świetnie, ale błyskawicznie. Jest Proust, Tołstoj, „Dialogi konfucjańskie” i autor „Sokoła maltańskiego”, Auden i świetny kawałek Vargasa Llosy. Same dobre rzeczy. Spotkałam się z opinią, że Leys się trochę popisuje erudycją, ale to nieporozumienie. On sam jest mocno odurzony, poza tym, to kwestia temperamentu. Jestem pewna, że gdyby w młodości nie zainteresował się sztuką, a religią, byłby dziś jednym z tych ludzi z brodą i dziwacznym spojrzeniem, którzy łażą od drzwi do drzwi z gazetkami ostrzegającymi przed zbliżającym się końcem świata. Zawsze żałowałam, że wielbiciele artystów nie wykazują podobnego zapału. Dlaczego nigdy nie nachodzą nas w domach zwolennicy Dostojewskiego? Co powstrzymuje fanów Herberta przed chwytaniem nas za rękawy na ulicy i zmuszaniem, byśmy choć zerknęli do zbioru wierszy? Leys właśnie to robi. Musi się podzielić, musi nas zarazić, musi nas przekonać. Brak w tym zadęcia, to po prostu czysta wiara.

Jest on zresztą wierny i na innych polach. Rzucił palenie, lecz pisze o papierosach z taką czułością i nostalgią, że od czasów „Casablanki” żadne rozstanie nie ścisnęło mnie tak za gardło. Ten człowiek kolekcjonuje książki i obrazy sławiące fajki, i ubolewa, że Jan Sebastian Bach nie skomponował „Kantaty o tytoniu”. Sama nie palę od dłuższego czasu, i każdemu to polecam, lecz gorliwi neofici napełniają mnie niesmakiem. Fanatyzm Leysa jest więc miodem na moje serce, choć to, co wypisuje on o aktywistach antynikotynowych, sprawia, że jeśli usłyszę w wiadomościach o zamachowcy-samobójcy w australijskim ministerstwie zdrowia, będę trochę mniej zaskoczona niż reszta świata.

Bardzo mi się podoba cała ta lojalność wobec własnych upodobań. I ich bezinteresowność. Autor zauważa, że „W toku swego życia Wilson i Vidal pożarli całe biblioteki. Fakt, że tyle lektury przyniosło w końcu tak mało mądrości, zdaje się prowadzić do takiego wniosku: książki są zasadniczo bezużyteczne. (Spodziewaliśmy się tego trochę – a zresztą, to przecież dlatego tak je kochamy)”[2].

I za to kochamy Leysa. „Szczęście małych rybek”, jak wszystkie najlepsze rzeczy, jest zupełnie bezużyteczne i całkowicie niezbędne. Czekam na następną porcję listów i robię się przez to nerwowa. Simonie, przesyłaj choć puste koperty.


---
[1] Simon Leys, „Szczęście małych rybek”, przeł. Wiktor Dłuski, wyd. Drzewo Babel, 2011, s. 25.
[2] Tamże, s. 95.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 9821
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 10
Użytkownik: wyssotzky 06.06.2012 07:27 napisał(a):
Odpowiedź na: W „Szczęściu małych rybek... | oyumi
Bardzo przyjemna recenzja, ale zgadzam się, że książki prędzej wpędzą w depresję niż z niej wyciągną.:)
Użytkownik: oyumi 08.06.2012 16:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo przyjemna recenzja... | wyssotzky
Dziękuję:)
Użytkownik: moremore 12.06.2012 17:07 napisał(a):
Odpowiedź na: W „Szczęściu małych rybek... | oyumi
Świetna, zwięzła, emocjonalnie napakowana recenzja :) Podoba mię się :) Leys już w schowku!
Użytkownik: oyumi 16.06.2012 16:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Świetna, zwięzła, emocjon... | moremore
Mam nadzieje, że Ci się spodoba.
Użytkownik: aleutka 25.06.2012 16:11 napisał(a):
Odpowiedź na: W „Szczęściu małych rybek... | oyumi
Ha. Pamietam jak czytalam Porwanie Jane E. (Fforde Jasper) Ach detektywi literaccy, bojki surrealistow, baconisci lapiacy cie za fraki i tlumaczacy, ze to Bacon wlasnie napisal wszystkie dziela Szekspira. (Maja broszury aby to udowodnic). Nie mowiac juz o mozliwosci wejscia w ksiazke... O, taki swiat bym chciala, uprzejmie prosze o pozytywne rozpatrzenie mojej prosby.

Ksiazka w schowku.
Użytkownik: oyumi 26.06.2012 00:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Ha. Pamietam jak czytalam... | aleutka
"Porwanie" też w schowku. I muszę wrócić do Fadiman.
Użytkownik: aleutka 26.06.2012 12:33 napisał(a):
Odpowiedź na: "Porwanie" też w schowku.... | oyumi
Aha - niezaleznie od blyskotliwej riposty Granta (ktora tez radosnie zawlaszczylam) biblioterapia jest uznana forma psychoterapii. Zaleca sie ja w lagodnej formie depresji, napadach paniki i innych problemach. Zaznaczono jednak ze "nie jest odpowiednia dla kazdego". Znalazlam jedna liste takich ksiazek i srogo sie rozczarowalam - wylaczne poradniki!! To powinny byc powiesci i moze kilka poradnikow!! Ja tam wierze w terapeutyczna moc literatury (moze dlatego, ze terapia niewiele ma chyba wspolnego ze sprowadzaniem na droge cnoty...). Przypominaja mi sie ksiazki takie jak Ragnarok A.S. Byatt - gdzie nordycki mit o koncu swiata pomaga malej dziewczynce w czasach II wojny swiatowej nazwac rzeczywistosc i spojrzec w twarz chaosowi (Life was a state in which war was on....). Albo Czytajac Lolite w Teheranie - gdzie czytanie powiesci dostarcza azylu przed wariactwem rzeczywistosci bo jest jedynym obszarem wolnosci.
Użytkownik: oyumi 02.07.2012 00:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Aha - niezaleznie od blys... | aleutka
Dorzucę jeszcze "Jak powieść" Pennaca. Jeśli nie znasz, to bardzo polecam:)Tu jest kilka moich ulubionych cytatów: Jak powieść D. Pennac

A z "Czytając lolitę" powtórzyłam ostatnio esej o Gatsbym. Jakie to jest dobre.
Użytkownik: yyc_wanda 03.07.2012 00:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Aha - niezaleznie od blys... | aleutka
Ja też wierzę w moc terapeutyczną książek. Jeśli czytasz po angielsku to polecam:

“Read for Your Life” – Joseph Gold (urodzony w Anglii, zamieszkały w Kanadzie). Gold jest psychologiem, który stosuje biblioterapię w swojej praktyce lekarskiej. Uważa, że książki i opisywane w nich doświadczenia innych osób – czy to w relacjach fikcyjnych bohaterów czy też we wspomnieniach / biografiach – pomagają nam przyjrzeć się własnemu życiu, a szczególnie pomocne są w przypadkach przeżyć traumatycznych. Dr Gold zaleca jako terapię czytanie książek tematycznie związanych z przejściami pacjenta. Uważa, że możliwość przyjrzenia się jak inni radzą sobie z problemami podobnymi do naszych, pomaga znaleźć rozwiązanie, oraz uzmysławia, że nie jesteśmy w swoich kłopotach odosobnieni; innym też to się przytrafiło i jakoś z tego wybrnęli. Joseph Gold sam jest biblioholikiem i pozycja ta koncentruje się bardziej na książkach, które są pomocne w jego praktyce, niż na pacjentach.

„Once in a House on Fire” – Andrea Ashworth (Wielka Brytania). Wspomnienia o dorastaniu w toksycznej rodzinie. Matka Andrei miała wyjatkowy talent do wiązania się z brutalnymi mężczyznami, którzy terroryzowali całą rodzinę. Andrea przebrnęła przez toksyczne dzieciństwo (awantury i przemoc w domu, rasistowskie docinki w szkole), opiekując się młodszą siostrą, a często i matką, znajdując przy tym siły do przetrwania i optymizm w świecie poezji i literatury. Książka, której jeszcze nie przeczytałam, ale kupiłam zaraz po tym, jak ktoś ją podsumował jako przykład biblioterapii w życiu czytelnika.

"Rybki" oczywiście wędrują do schowka, choć z przykrością muszę stwierdzić, do działu książek poszukiwanych, jako że nie ma ich w mojej bibliotece.
Użytkownik: yyc_wanda 03.07.2012 03:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja też wierzę w moc terap... | yyc_wanda

Nawet nie zauważyłam, że Ashworth jest dostępna w polskim tłumaczeniu:

Pożar w moim domu (Ashworth Andrea)
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: