Dodany: 28.05.2012 16:52|Autor: ka.ja
Kresy i losy
Szczerze przyznaję, że w czasach szkolnych historię uważałam za tylko odrobinę mniej obrzydliwą niż matematyka i fizyka. W liceum uczyłam się jej nie z ciekawości, a z głębokiego szacunku do nauczycielki i żądzy pokazania jej, że dam radę odpowiedzieć na piątkę. Nie postawiła mi jej nigdy i miała rację – ja po prostu ni w ząb nie czułam tematu. Recytowałam liczne fakty, łatałam je datami, próbowałam odtwarzać jakieś analizy i sprawiać wrażenie, że wiem, a tylko umiałam. W żaden sposób nie potrafiłam w datach i nazwiskach zobaczyć żywych ludzi. Na szczęście miłość do historii przyszła z wiekiem – złośliwi pewnie zauważą, że po prostu osobiście zbliżyłam się do średniowiecza. Z zapałem wyszukuję książki biograficzne i historyczne, żeby poznawać wielkie wydarzenia właśnie w ten sposób, którego brakowało mi w szkole – oczami uczestników.
Mój ojciec, dziecko przegnanych mieszkańców Kielecczyzny, urodził się we Wrocławiu parę lat po wojnie. Dziadkowie nie zapuścili korzeni w „nowej Polsce”, wrócili do siebie i nigdy o tym okresie nie opowiadali, więc dopiero z książki „Sami swoi i obcy” dowiedziałam się, jak mogły wyglądać ich losy. Już nie mogę zapytać dziadka, którędy i jak jechali, gdzie się zatrzymali i dlaczego wrócili. Tym większe było moje wzruszenie, kiedy czytałam wspomnienia „repatriantów” zmuszonych do przesiedlenia w obce strony i do zajęcia cudzych domów, uprawiania cudzej ziemi.
„Sami swoi i obcy” składają się z dwóch części – reportaży pióra Mirosława Maciorowskiego i wspomnień nadesłanych przez „repatriantów” lub ich bliskich. Żadna z tych części nie jest główna, książka otwiera się z obu stron. Szczególnym atutem zbioru są zdjęcia – ogląda się je jak własny album rodzinny; przewędrowały w strasznych warunkach setki kilometrów, a wciąż są wyraźne i piękne. Już się nie robi takich zdjęć – poważnych, przemyślanych i długowiecznych. Szkoda. Każdy rozdział rozpoczyna się mapką z zaznaczonymi miejscami wysiedlenia i osiedlenia, ale żadna mapa nie odda tego, jak daleką drogę bohaterowie musieli przebyć i ile przeżyć. Wspomnienia są czasem bardzo oszczędne w słowach, lakoniczne i suche, ale i tak robią ogromne wrażenie.
Jedyne, czego mi brakowało, to choćby okruch ciemnej strony przesiedleń – ci, którzy opisali swoje losy, wspominają tylko zajmowanie pustych domów albo pokojowe i naznaczone rezygnacją wyprowadzki rodzin niemieckich. Ci, którzy odgrywali się na Niemcach za to, czym naznaczyła ich wojna, nie przysłali listów albo nie chcą pamiętać o wszystkim, co się wtedy działo i segregują swoje wspomnienia. Chciałabym kiedyś przeczytać dla równowagi relacje wysiedlonych mieszkańców Breslau, Stettina czy Gruenbergu.
Wydawnictwo „Gazety Wyborczej” może być dumne z tej książki.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.