Dodany: 21.05.2012 11:23|Autor: carmaniola

Czytatnik: dumki-zadumki

4 osoby polecają ten tekst.

Z wizytą w Yoknapatawpha


Yoknapatawpha, w języku Indian Czikasawa „Ziemia podzielona wodą” (proszę mnie nie pytać jak to się wymawia, bo ja nawet tego nie piszę za każdym razem tylko kopiuję!) to fikcyjne hrabstwo w stanie Missisipi. To tam, gdzie leży jedna z moich ulubionych miejscowości z Indeks Miejscowości Wymyślonych – miasteczko Jefferson, założone ponoć przez Louisa Greniera, właściciela Sadyby Francuza, tam gdzie Setka Sutpena, tam gdzie żyją rodziny Compsonów, Sartorisów i Snopesów.

Wybrałam się do nich po długiej przerwie planując pobyć z nimi prawie pół wieku odwiedzając Zaścianek (Faulkner William), Miasto (Faulkner William) i Rezydencja (Faulkner William) .

Moja podróż nieco się przeciągnęła, bo sprawdzając różne nieścisłości i przeinaczenia („Miasto” powstało 17 lat po „Zaścianku”) wybrałam się z wizytą do Sartorisów (Sartoris (Faulkner William))- na chwilkę tylko, ale wiecie jak to jest... Biorąc więc pod uwagę retrospekcje, spędziłam w Yoknapatawpha około stulecia. Ale warto było!

Dalej, idąc z tym prądem wyciągnęłam sobie (kocham wywlekanie książek z drugiego rzędu stojących na szafie, gdzie nawet z drabinki ledwo sięgam!) „Światłość w sierpniu” – moje pierwsze spotkanie z Faulknerem, które odbyło się pewnie ponad dwadzieścia lat temu i z którego pamiętam jedynie jakiś tartak i tę, która szła, i szła, i szła, z wielkim brzuchem, szukając mężczyzny, który obiecał powrócić i ożenić się z nią, ale który się zdematerializował. I którą, przypomniała mi parę lektur wcześniej pewna bohaterka imć pana McCarthego.

I dziwny ze mnie „smakosz wina palmowego” (tak mi się nasunął tytuł innej książki), bo chyba najbardziej podobał mi się „Zaścianek” poskładany z różnych opowiadań – u Faulknera, który i tak za każdym razem ukazuje te same zdarzenia widziane oczyma różnych bohaterów, nawet tego nie odczułam, a bawiłam się świetnie i bałam też. Sam Faulkner pisał o „Zaścianku”:

„ To zbyt humorystyczna książka – mam na myśli to, że jest plemię drani, żyjących z walenia wszystkich po łbach, robiących to dwadzieścia cztery godziny na dobę”. [F., „Lion in the Garden”] [To przepisałam sobie kiedyś z biografii napisanej przez Pariniego.]

Jeśli chodzi o różne potworności to określany mianem następcy noblisty McCarthy miał świetnego mistrza. Nie ma co! Tylko Faulkner przeplata potworne sceny zabawnymi zdarzeniami i… jakoś tak, za każdym razem wyczuwa się jego współczucie dla najgorszego drania.

„Miasto” mnie nieco zdeprymowało, nie jakimś gorszym pisarstwem, ale tym, że Bill nie sprawdził, co pisał w „Zaścianku” siedemnaście lat wcześniej i jego bohaterom nieco pozmieniały się imiona i życiorysy. Ale co tam: Ratliff wciąż żyje! Postępujący snopizm niestety też.

„Rezydencja” podsumowująca całą historię, zamykająca wątki, ukazuje bohaterów z nieco innej perspektywy, bo jak autor pisał w notce do ostatniego tomu trylogii:

„[…] rozdźwięk i sprzeczności, [...] należy tłumaczyć faktem, że autor według swego mniemania, dowiedział się o ludzkim sercu i jego problemach więcej, niż wiedział przed 34 laty, i jest pewien, że przebywając przez ten długi czas z osobami tej kroniko zna je dziś lepiej, niż znał wtedy”.

Nieco mnie owe podsumowania znużyły. I w sumie chyba mam do Faulknera niejakie pretensje, że podobnie jak kiedyś Sutpena, obecnie udało mu się wymusić na mnie, zrozumienie Minka Snopesa. Ale też wątek Minka uważam za najlepszy.

Spojlerów nie będzie, za to, jak tylko uporam się z bibliotecznymi pożyczkami, to wracam do Yoknapatawpha. A Faulknera polecam nieustająco!

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 5148
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 14
Użytkownik: adas 21.05.2012 13:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Yoknapatawpha, w języku ... | carmaniola
Te książki są zupełnie różne. Jeśli dobrze pamiętam. "Zaścianek" to była pierwsza książka Amerykanina, jaką czytałem. Męczyłem się, mało z niej fabularnie pamiętam, ale do dziś pozostawiła we mnie poczucie pasji, beznadziei, bezsensu. Najbardziej błyskotliwa jest część środkowa "trylogii", pewnie dlatego że pojawia się w niej prawnik, chyba najczęstszy bohater Faulknera, którego imienia i nazwiska w tej chwili nie pamiętam, a nie chce mi się sięgać na półkę (choć nie potrzebuję drabiny). Zabójczo inteligentny, łączący różne czasy i ludzi, ironiczny. "Rezydencja" jest trochę napisana na doczepkę, jak na Faulknera - prawie publicystyczna (wojna w Hiszpanii).
Użytkownik: carmaniola 22.05.2012 09:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Te książki są zupełnie ró... | adas
Może każdy przez swojego pierwszego Faulknera ciężko przechodzi, bo i mnie "Światłość w sierpniu" czytało się jak po grudzie. ;-)

Co do "Zaścianka", to masz rację jest w nim pasja, jest poczucie beznadziei ale jest też humor. Parini pisze nawet o sprośnym humorze. Ja bym tego tak nie nazwała. U Faulknera jest w ogóle sporo seksu, najczęściej wytarzanego gdzieś w burdelu, albo w przydrożnym kurzu pod krzakiem, ale u niego seks zawsze kończy się przed zatkaną dziurką od klucza. W "Zaścianku" humorystycznie ukazana jest Eula Varner i jej wpływ na mężczyzn - z opisu widzi mi się jako niezbyt rozgarnięte, tłuste dziewuszysko, zwisające wylewającym się pośladkiem poza krzesełko, ale jej seksualność, mimo takiego obrazu, wprost emanuje z kartek książki. I to nie ma nic wspólnego ze sprośnością.

Prawnik w "Mieście" to Gavin Stevens - nie musisz zaglądać, bo ja pamiętam. ;-) I mam wrażenie, chociaż tu akurat nie pamiętam dobrze prawnika z "Requiem", że we wszystkich powieściach jest to ten sam prawnik. Może się nazywać inaczej, może mieć nieco zmieniony życiorys, ale jest to wciąż ten sam typ. I rodzeństwo z "Sartoris" - Horacy i Narcissa to jakby prototyp Gavina i Melissy w "Mieście". To te same charaktery, to samo kontrastowe zestawienie.
A w ogóle, tak mi się przypomniało: gdzie Faulkner "zjadł" ostatniego Sartorisa? Wszak Narcissa urodziła zdrowego chłopczyka!

I wracając do "Miasta": to nie Stevens, to Ratliff jest pierwszym, który przeciwstawił się snopizacji - on z nią walczy już w "Zaścianku" i jest obecny do samego końca tej walki. I jak dla mnie to on jest tą wiodącą postacią, wprowadzającą czytelnika we wszystkie tajniki mieszkańców hrabstwa. To on, chociaż prosty człek bywa błyskotliwy, ironiczny i pełen pomysłów. To on nadaje temu tandemowi, albo trio włączając w to siostrzeńca Gavina - Charlesa, pędu i energii.

"Rezydencja" tak - wojna w Hiszpanii, komunizm, II wojna światowa i zmiany w społeczeństwie amerykańskim po jej zakończeniu. I dużo filozofowania Gavina. ;-)

Użytkownik: Marylek 09.06.2012 21:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Może każdy przez swojego ... | carmaniola
Gavin Stevens występuje jeszcze tu, o ile pamiętam: Intruz (Faulkner William).
Użytkownik: janmamut 22.05.2012 11:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Yoknapatawpha, w języku ... | carmaniola
Oczywiście taki nick (carmaniola z Yoknapatawapha) ciągnie do czytatki mimo końca semestru.

Tylko żal, że w BiblioNETce nie ma tak podstawowej funkcjonalności, jak zapamiętywanie lokalnych czasowo nicków. Jeśli nie ze względu na nas, to na Faulknera!
Użytkownik: gosiaw 22.05.2012 12:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Oczywiście taki nick (car... | janmamut
Hmmm, może to i ciekawa funkcjonalność, ale czy na pewno podstawowa? :)

A Carmaniola akurat ma archiwum nicków. ;) Moje śliczne nicki inspirowane "Drogą ślepców"! O!
Użytkownik: carmaniola 22.05.2012 12:44 napisał(a):
Odpowiedź na: Oczywiście taki nick (car... | janmamut
Ale carmaniola co jakiś czas przypomina Yoknapatawapha i na dodatek zaprasza tam każdego kogo może. I przeca każdy wybierając się z wizytą do Missisipi może krzyczeć głośno: Faulkner! Faulkner! Faulkner! Im nas więcej tam na wywczasy wyruszy tym popularniejsze owo biuro podróży będzie,a ważne ono i na rozgłos zasługuje. :)
Użytkownik: adas 09.06.2012 20:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Yoknapatawpha, w języku ... | carmaniola
Opowieści z dalekiego południa (Coloane Francisco) - bardzo mi się podobało. Nawet więcej, ten zbiór jest naprawdę rewelacyjny. Niby aż 40 opowiadań, i niby tylko dwa tematy - morze i wypas owiec, ale jednak... Niby opowiadania skonstruowane w jednakowy sposób, zaczynające się od geograficzno-przyrodniczych szczegółów, ale jednak... Niby dużo w tym awanturniczej pochwały "męskości", ale jednak...

... ale jednak jest tu i sporo okrucieństwa i takiej chropawej "poezji". Z dużą dozą przesady, ale to tak jakby Karol May spotkał się z McCarthym;), z tym że w realiach Ziemi Ognistej i Cieśniny Magellana. Bo z jednej strony Coloane trochę buduje mit (tylko twardzi ludzie mogą przetrwać), ale z drugiej jest dość brutalny w odsłanianiu całego brudu życia na (ostatecznym) pograniczu.

Nie jest to pewnie proza dla każdego, zwłaszcza opowiadania najbardziej żeglarskie (jak dla mnie lekko trącą fascynacją Conradem, ale pewnie Chilijczyk nigdy go nie czytał;), może nawet trochę staroświeckie, ogólne wrażenie baaardzo na plus.
Użytkownik: carmaniola 14.06.2012 11:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Opowieści z dalekiego poł... | adas
O, bardzo dziękuję za opinię. "Wieloryb" mi się podobał, ale zachwytu nie wzbudził. Może opowiadania więcej mojego entuzjazmu wywołają. A stoją sobie na mojej ulubionej iberoamerykańskiej półeczce w biblio, która została przeze mnie już mocno przetrzebiona i ciężko wybrać coś czego nie czytałam.
Użytkownik: adas 30.07.2012 13:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Yoknapatawpha, w języku ... | carmaniola
Przeczytałem "Strażnika sadu", bibliotecznego, i Faulkner się... zgrzewkami wylewa. Na tle (znanego mi oczywiście) dorobku Pana Cormaka jest to książka bardzo nieudana. Przyznać muszę, zdarzyło mi się kilkukrotnie roześmiać. Ach te metafory, te porównania, te faulknerowskie nawiązania - tym razem nie w formie pastiszu, a serio. Hasłowo: lasy, bimbrownicy, polowania z psami, chłopcy, wojna secesyjna w trzecim pokoleniu (chociaż potraktowana marginalnie i złośliwie, a nie jako nośnik mitów), miasteczko z szeryfem.

Z drugiej strony nawet nieudana, debiutancka, książka McCarthy'ego ma już w sobie to coś. Sugestywność, umiejętność kreowania obrazów i szczątkowych charakterów. Nawet ten niedopracowany jeszcze język jest już bardzo Cormakowy. Atmosfera w sumie też. O, właśnie mi przyszło do głowy, że u Faulknera to jednak ludzie decydują, z trudem ale ujarzmiają przyrodę i potem miasto, świat Cormakowy to świat przyrody. Gór, lasów, w nim nawet asfalt jest nieproszonym gościem, a co dopiero człowiek. Nawet domowe koty wariują. U Faulknera człowiek przegrywał, ale miał szansę zwyciężyć. McCarthy swoich bohaterów niszczy, a może nawet gorzej - czyni ich nieistotnymi.
Użytkownik: carmaniola 30.07.2012 16:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Przeczytałem "Strażnika s... | adas
No, ale to debiut przecież! Fakt, że te metafory momentami dość ryzykowne, poza tym czasami (nie tylko w "Strażniku") miałam wrażenie, że pan McCarthy sięga po słownik i przepisuje z niego trudne wyrazy dopasowując do nich treść. Ale atmosferę udało mu się stworzyć mimo tych dziwactw, a za postać samego strażnika jestem mu w stanie wiele wybaczyć. Podobał mi się ten starzec. I za niego i kilka poruszających scen ma u mnie pięć. No, może trochę po znajomości. ;-)

Edit: Ostatnia uwaga w Twojej wypowiedzi wydaje mi się bardzo celna.
Użytkownik: adas 13.09.2012 12:51 napisał(a):
Odpowiedź na: No, ale to debiut przecie... | carmaniola
Wow. McCarthy napisał normalną powieść! Taką z linearną fabułą, głównym bohaterem, pobocznymi oraz epizodycznymi, serio i bez zamieniania jej w moralitet bez bogów. Jeśli tym razem zaciąga dług, to głównie u literackich kolegów zza Rio Grande (i może hollywoodzkich reżyserów, ale Ford czy Peckinpah? no chyba, że Sergio Leone). Bo i tym razem Faulkner rzeczony nie napisałby takiej książki, jednak nie dlatego, że by się bał, zbyt szczeniacka by mu się wydała (choć może "Koniokrady"?). Nie ma główny bohater o te dwa trzy lata zbyt mało? Podobało mi się, ale gęby nie rozdziawiło. Z niecierpliwością i ciekawością zastanawiam się co będzie w kolejnych tomach; i chyba dopiero po przeczytaniu dwóch następnych części będę mógł bardziej sensownie ułożyć sobie "Rącze konie".

Chciałem napisać, że Amerykanin znowu nie radzi sobie z kobietami. Matka naszkicowana piórkiem, była dziewczyna awanturuje się w miasteczku, nawet wielka miłość istnieje tylko w świetle bijącym od ukochanego, zlewając się z arabem (koniem). W sumie po co baby, jeśli McCarthy to sam testosteron? I wtedy pojawia się monolog babci, kompletnie niepasujący do książki, i znanej mi dotychczas twórczości pisarza. Dodany na siłę antrakt? Czy chwila na złapanie oddechu, wzmacniająca męskość książki? Swoją drogą, McCarthy jeździł po tym Meksyku? Pisze z wyobraźni? I czy to cokolwiek zmienia?
Użytkownik: carmaniola 14.09.2012 11:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Wow. McCarthy napisał nor... | adas
Hihihi, obawiam się, że w takim razie kolejne jego powieści też gęby Ci nie rozdziawią. Znaczy "Przeprawa", bo tej ostatniej części trylogii sama nie czytałam. I mnie się "Rącze konie" i "Przeprawa" podobały właśnie dlatego, że McCarthy zrezygnował w nich z naśladownictwa Faulknera - nie ma tam wstawek zdań długich, długaśnych, zakręconych i ryzykownego operowania metaforami, choć obecność przyrody jest równie odczuwalna. Bohaterowie są ludźmi, których potrafię zrozumieć i postawić się na ich miejscu. No, mam na czym oko zawiesić, przywiązać się i kibicować ich przygodom.

Muszę przyznać, że sama zastanawiałam się nad tym Meksykiem. Nie tylko nad bytnością tam pisarza, ale w ogóle nad jego stosunkiem do tego kraju i jego mieszkańców. Z jednej bowiem strony Meksyk opisywany przez niego to chaos totalny, przemoc i bezprawie (w przeciwieństwie jakby do nadgranicznych terenów USA z ich strażnikami i szeryfami), z drugiej jednak strony ludzie, ci szarzy obywatele, ta uboga warstwa, są przedstawieni w pozytywnym świetle, nawet jakby z sympatią. I sama nie wiem co McCarthy o Meksyku sądzi.

PS. Babci niestety nie pamiętam. Wybyła mi z pamięci. :(
Użytkownik: adas 14.09.2012 17:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Hihihi, obawiam się, że w... | carmaniola
Cioteczna babka ukochanej. Była też "babcia" - meksykańska służąca wychowująca młodego Cole'a. Jeśli dobrze zrozumiałem.

Na razie nie bardzo wiem, gdzie dokładnie umieścić tego akurat mc'carthy'go. Z grzmiącymi sądami wstrzymam się do ukończenia całej trylogii - w ostatnim tomie ponoć przecinają się ścieżki bohaterów poprzednich dwóch. Ha! W końcu mogę przeczytać "Przeprawę"! Na razie kombinuję tak - Meksyk jest "prawdziwy", nawet jego okrucieństwo. W USA zło skrywa się za maskami, i jest znacznie groźniejsze. Nie tak naiwne, heroiczne (ale i śmieszne oraz przypadkowe) jak za południową granicą.

Z tym, ze to może być całkiem idiotyczna konstatacja, bo oba koła zamachowe intrygi są wzięte z przeszłości (literatury?). I historia miłosna w stylu hiszpańskim, i (anty)westernowa opowieść o skradzionym koniu.
Użytkownik: carmaniola 17.09.2012 13:39 napisał(a):
Odpowiedź na: Cioteczna babka ukochanej... | adas
Ha, babka dziewczyny, faktycznie! Dzięki niej skończyło się to tak, jak się skończyło. Jakoś zupełnie wyleciała mi z pamięci, chociaż ona właściwie jako jedyna prezentowała w tej powieści "kobiecy punkt widzenia-doświadczenia".

Ciekawa jestem co powiesz o "Przeprawie", gdzie i kradzież konia jest, i Bóg pojawia się znowu w ilościach zatrważających (tzn. nieobecność Boga). I historia miłosna - hmmm, chyba coś jest w tych Twoich skojarzeniach filmowych. ;-)
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: