Dodany: 08.05.2012 20:00|Autor: polter

Książka: Bohaterowie
Abercrombie Joe

1 osoba poleca ten tekst.

Brothers in Arms


Wojna towarzyszyła ludzkości już od zarania dziejów – nierozerwalnie złączona z postępem cywilizacyjnym i będąca jego stałym elementem, była opisywana w każdym z możliwych aspektów i we wszelkich dostępnych formach literackich. W antyku opiewana przez Homera i Wergiliusza jako heroiczne zmagania bogów i bohaterów, stanowiła też przedmiot pisanych suchym stylem relacji Tukidydesa i Cezara. Każda epoka miała swego wojennego kronikarza, który przedstawiał czy to zmagania, jakich sam doświadczył, czy jedynie te, o jakich słyszał, czy wreszcie całkowicie wyimaginowane batalie będące (lub i nie) metaforycznym przedstawieniem jątrzących ówcześnie problemów. Nic więc dziwnego, iż na gruncie fantasy batalistyka bardzo szybko stworzyła sobie niszę, w której rozwijała się bujnie, eksplorując niemalże każdą odmianę tego gatunku. Zarówno w odmianie high, jak i low, tak w powieści spod znaku sword and sorcery, jak i w najbardziej mrocznej wersji dark fantasy bohaterowie ścierają się ze sobą w coraz to bardziej wymyślnych starciach.

Rzadko jednak zdarza się sytuacja, by książka opisywała tylko i wyłącznie militarne zmagania. Owszem, bywają one elementem fabularnie dominującym, lecz zazwyczaj uzupełnione zostają innymi wątkami, które przeplatają sceny stricte batalistyczne, rozładowując napięcie. Natomiast Joe Abercrombie w "Bohaterach" – najnowszej powieści osadzonej w realiach świata, jaki wykreował pisarz w cyklu "Pierwsze Prawo" – opisał wojnę, a raczej bitwę, która toczy się niemal od pierwszej do ostatniej strony. Uczynił to w sposób na tyle barwny i przekonujący, iż trwające przez kilkaset stron zmagania nie nużą, lecz śledzi się je z narastającą fascynacją.

To miała być prosta i szybka wojenka. Kiedy Logen zabił Bethoda, pierwszego króla Północy, w pierwszej chwili wydawało się oczywiste, iż teraz to on zasiądzie na tronie. Ale pośród wciąż zwaśnionych ze sobą wojowników północnych krain nic nie jest proste, zatem część z nich sprzeciwiła się temu wyborowi. Najgłośniej protestował niejaki Wilczarz, który bardzo szybko znalazł poparcie u króla Unii, jakiego z byłym władcą Północy łączyły więzi przyjaźni. Sojusznicy wypowiedzieli Dowowi wojnę i wkroczyli na jego ziemie. Lecz planowana błyskawiczna akcja pacyfikacyjna, mająca się zakończyć koronacją lojalistycznego watażki, przerodziła się w długą i krwawą batalię.

Kiedy kolejne potyczki nie przynosiły rozstrzygnięcia, gdy żołnierze Unii miast maszerować w chwale, wykrwawiali się szarpani przez bezlitosnych ludzi Czarnego, kiedy wreszcie okazało się, że wojna kosztuje znacznie więcej, niż na początku przewidywano – król wydał zarządzenie. Ustami Bayaza, Pierwszego z Magów (swego człowieka do specjalnych poruczeń, a jednocześnie szarej eminencji; plotki głosiły, iż tak naprawdę to on sprawuje w państwie władzę), przekazał dowództwu swoich sił, iż ma sprawę zakończyć jak najszybciej – w jednej, rozstrzygającej bitwie. Początkowo zszokowany tym nagłym rozkazem marszałek Kroy zaczął nerwowo planować, posiłkując się radami mniej lub bardziej doświadczonych podwładnych, pod nieustającą presją cynicznego spojrzenia starego maga. Po odrzuceniu kilku miejsc na teren przyszłej bitwy wyznaczył miasteczko Osrung – zapadłą dziurę na rubieżach państwa, a dokładniej wznoszące się u jej granic wzgórze, zwieńczone formacją megalitycznych głazów zwanych Bohaterami. Kości zostały rzucone. I nikt, ani sam marszałek, ani żaden z oficerów służących pod jego sztandarami, ba, nawet najbardziej mizerny ciura, nie przewidywał w najmroczniejszych koszmarach, jak mocno ta decyzja zaważy na losach obu armii.

Abercrombie ukazuje pięć krwawych dni (z czego na samą bitwę przypadają trzy), podczas których w proch i pył obrócą się heroiczne wizje części walczących, natomiast aż do bólu prawdziwe okażą się przewidywania cynicznych zabijaków, dla których zadawanie śmierci jest chlebem powszednim. Sama bitwa jest rozbitą na szereg mniej lub bardziej spektakularnych starć, potyczek przedzielonych akcjami wywiadowczymi, partyzanckimi atakami i tym, czego żołnierze nienawidzą chyba najbardziej – czekaniem, w czasie jakiego patrzy się na rannych i dogorywających towarzyszy, zastanawiając się, czy dane nam będzie ujrzeć kolejny wschód słońca. Autor oddał tę nerwową atmosferę znakomicie, ukazując istną szarpaninę emocji: od nadziei po zwątpienie, na skrajnym fatalizmie kończąc. Lecz w jego opisach zdecydowanie przeważa podejście zdroworozsądkowe, przesycone czarnym humorem w najbardziej złośliwej jego odmianie. Wojna może i pięknie wygląda w natchnionych eposach pisanych post factum, ale w momencie, kiedy się w niej uczestniczy, trudno dostrzec cokolwiek wzniosłego. To krew, znój, brud i cierpienie, przeplecione krótkimi chwilami oddechu, po których następuje kolejna dawka wzajemnego mordowania. I szczęście ma ten, kto potrafi przeżyć, a jeszcze większe ten, kto umie skorzystać z wojennej zawieruchy (co czyni spora część opisanych w książce postaci).

Wielce różnorodne są oblicza wojny ukazywane w "Bohaterach". Do najbardziej klasycznej wizji starcia dwóch wrogich armii dochodzi obraz rozgrywek toczonych pomiędzy tymi, którzy teoretycznie powinni być sojusznikami, a więc ukazanie nieustannej walki o stanowiska, łaskawe spojrzenie dowódcy oraz idące za nim czysto materialne profity. Trzeci, chyba najbardziej cyniczny sposób postrzegania wojny przedstawia ją jako mechanizm zmian, źródło postępu, a jednocześnie ogromnych dochodów. Finanse są motywem regularnie przewijającym się w książkach Abercrombiego – za wszystkim stoją pieniądze i prawdziwą władzę mają jedynie ci, którzy je posiadają. A im bardziej wątpliwe moralnie źródło ich pochodzenia, tym większy należy się szacunek temu, kto potrafił swym sprytem i zaradnością do nich dojść. Niemal każda ze sportretowanych przez pisarza postaci (oprócz nielicznych wyjątków) posuwa się do nieczystych chwytów, aby wyjść na swoje.

Trudno byłoby sprecyzować, kto jest w tej książce protagonistą. Abercrombie opisuje tu raczej bohatera zbiorowego, dwie armie zabijaków spod ciemnej gwiazdy, poświęcając najwięcej miejsca na ukazanie rozmaitych typów charakterologicznych – od naiwnych rekrutów, poprzez żołnierzy, którzy od lat służąc w armii, doskonale poznali jej mroczne strony, kończąc na dowódcach, a wśród nich również mamy do czynienia z nad wyraz barwnymi indywiduami. Nieco więcej miejsca autor poświęca garstce z postaci, nie charakteryzuje ich jednak w rozbudowany sposób, tylko definiuje je zaledwie paroma cechami tak, by wyróżniały się na tle pozostałych uczestników konfliktu. Wszelako potrafi za pomocą jedynie dwóch, trzech wyznaczników nakreślić niezwykle wyraziste, pełnokrwiste wizerunki. Najbardziej rozbudowane są portrety: królewskiego obserwatora Wojny Północnej pułkownika Bremera dan Gorsta – mistrza szermierki, który pod maską całkowitego spokoju i opanowania kryje szarpiące jego duszę emocje; Curndena Gnata – Północnego, weterana o niewzruszonych zasadach moralnych i nadzwyczaj uszczypliwym języku; wreszcie Caldera – niesławnego tchórza i intryganta, młodszego syna Bethoda, starającego się zdobyć schedę po ojcu wszelkimi możliwymi sposobami. Poruszanie się w gąszczu kilkudziesięciu postaci ułatwia zamieszczona na początku książki ich lista – każde z imion opatrzone jest krótkim, nieraz bardzo złośliwym komentarzem.

Jako że wojna wedle Abercrombiego to czysto męska rozrywka, bardzo mało pojawia się tu niewieścich portretów. Kobiety przez niego ukazane są twarde, ambitne i równie niebezpieczne jak mężczyźni – a może nawet bardziej, gdyż w swoich rozgrywkach uciekają się częściej niż oni do nieczystych zagrań, tak jakby w ten sposób rekompensowały sobie niemożność siłowej argumentacji. Snują zatem spiski, wykorzystując własną urodę, elokwencję i zdolność przekonywania. Co zabawne – w identyczny sposób zachowuje się Calder.

Toczące się wydarzenia obserwujemy oczami różnych postaci, autor tworzy krótkie rozdziały, przeskakując błyskawicznie z miejsca na miejsce i od jednego bohatera ku drugiemu. Taka rwana narracja potęguje dramaturgię fabuły, czyni ją również zaskakującą, czemu sprzyjają rozliczne zwroty akcji. Pewne rozwiązania wydają się wszakże znajome, może dlatego, iż Abercrombie ustawicznie odwołuje się do schematów znanych głównie z kina wojennego – i to zarówno z dzieł o epickim rozmachu, takich jak "Braveheart", "Ostatni Samuraj" czy też "O jeden most za daleko", jak i – znacznie częściej – do produkcji, w których wojna traktowana jest z dużym przymrużeniem oka, typu "Złoto dla zuchwałych" lub "Parszywa dwunastka" (stamtąd wydaje się zaczerpnięty pomysł tuzina wojowników służących pod rozkazami Gnata – zbieraniny szumowin i oryginałów). Pisarz przyzwyczaił nas już do kapitalnie skonstruowanych, iskrzących się od humoru dialogów i towarzyszącego im soczystego języka. Tym razem liczne wulgaryzmy nie rażą, inaczej niż we wcześniejszej powieści "Zemsta najlepiej smakuje na zimno" – w ustach wojaków bardziej wykwintna mowa stanowiłaby dysonans.

Sam tytuł powieści jest wielce ironiczny. Abercrombie bawi się słowem "bohater", analizując je na wiele sposobów. Zadaje pytanie, co czyni człowieka herosem, i udziela rozmaitych odpowiedzi, a każda kolejna jest bardziej gorzka i cyniczna. Brytyjczyk stwierdza, że bohaterów tworzy się bardzo szybko z najbardziej podstawowych składników i równie prędko się ich zastępuje. W jego interpretacji to pojęcie zostaje całkowicie odbrązowione, a wręcz zaczyna mieć negatywny wydźwięk.

Akcja "Bohaterów" toczy się w pięć lat po wydarzeniach opisywanych w "Zemście…", można jednak czytać najnowszą książkę Abercrombiego bez zaznajomienia się z poprzednią powieścią. Co prawda w tekście znajdują się pewne aluzje do wydarzeń tam opisanych, pojawiają się też niektóre z występujących tam postaci (przede wszystkim Caul Dreszcz, ale i on występuje marginalnie, przez większą część fabuły przemyka w cieniu jako ponury ochroniarz Czarnego Dowa i postrach jego ludzi – daleką drogę przebył od czasów współpracy z Monzą), lecz brak wiedzy o nich nie psuje przyjemności płynącej z lektury.

"Bohaterowie" to smakowity kąsek nie tylko dla miłośników typowo męskiej prozy (choć na pierwszy rzut oka można odnieść wrażenie, że właśnie z myślą o odbiorcach płci brzydkiej została napisana), tudzież wiernych czytelników fantasy. Typowego dla tego gatunku sztafażu jest bowiem tutaj bardzo mało – magia pojawia się sporadycznie, a jej przejawy momentami bardziej przypominają działanie technicznych wynalazków niż manifestację sił czarodziejskich. Abercrombiemu udało się odświeżyć dość już ograne schematy prozy wojennej przez wzbogacenie ich o nowe, nieprzewidziane elementy, raz po raz zaskakujące w biegnącej w szaleńczym tempie akcji. Ta powieść to mariaż świetnie skonstruowanej fabuły i interesująco wykreowanych postaci, przyprawiony ogromną dawką czarnego humoru. Książka, która jednocześnie bawi, porusza i skłania do refleksji nad sprawami bynajmniej nie radosnymi. Co każdy wielbiciel dobrej prozy docenia.



[Autorką recenzji jest Maja "Vanth" Białkowska.
Tekst pierwotnie opublikowany w serwisie Poltergeist: http://ksiazki.polter.pl]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1253
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: