Dodany: 30.04.2012 13:12|Autor: Annvina

Książka: Szkoła narzeczonych
Krüger Maria

2 osoby polecają ten tekst.

Ku pocieszeniu nastoletnich serc


Zupełnym przypadkiem wpadła mi w ręce ta krótka książeczka – raptem 156 stron, więc łyknęłam ją w pół popołudnia w charakterze lekkiego przerywnika pomiędzy "Dziennikami kołymskimi" a "Lodem".

Powieść ta powstała w latach 1943-1944 z marzeń o zwyczajnym życiu, była pisana w czasie głodu, zimna i strachu o życie bliskich i własne. W przedmowie z 1990 r. Maria Krüger pisze: "Zabrała, zabrała tym nastolatkom wojna wszystko, co miało być dla nich. Ale czasem, czasem, kiedy słuchały rozmów i wspomnień w domowe wieczory, zaczynały marzyć. Marzyły te, które czekały na życie. Jakie miało być? Jak je sobie wyobrażały? No właśnie..."*.

I chyba tak właśnie trzeba ją czytać – jako napisaną ku pokrzepieniu przerażonych wojną nastoletnich serc.

Marianna ma 15 lat i musi kontynuować edukację – niestety nie bardzo wie, co chciałaby w życiu robić. Na razie najlepiej wychodzi jej gotowanie i pieczenie. Artykuł w czasopiśmie podsuwa jej pomysł pójścia do szkoły gospodarczej – nazywanej żartobliwie "szkołą narzeczonych".

Czytając opisy wykładów i zajęć praktycznych pomyślałam sobie, że właściwie chciałabym pójść do takiej szkoły; może niekoniecznie na trzy lata, ale na semestr lub dwa – bardzo chętnie. Gotowanie i pieczenie, strojenie stołu i podstawy dietetyki, szycie i cerowanie, pranie i prasowanie, hodowanie zwierząt gospodarczych, a nawet wykład o przechowaniu futer i ubrań zimowych w okresie wiosennym i letnim – to tylko część przedmiotów wykładanych w tej szkole. Wszystko to w dzisiejszych czasach wydaje się śmieszne, może nawet głupie, choć sama nie wiem, ile swoich ubrań zniszczyłam nieumiejętnym praniem (czyt. wrzuceniem do pralki), a i mam koleżanki, które na myśl o upieczeniu najprostszego nawet ciasta wpadają w panikę i biegną do cukierni.

Książeczka jest nieco przesłodzona, konflikty wśród szkolnych koleżanek są błahe, przewinienia śmieszne, a przypalenie omletu to największa tragedia, jak spotyka główną bohaterkę.

Pierwsze sto stron czytało mi się sympatycznie, z pobłażliwym uśmiechem. Jednakże Marianna kończy pierwszą klasę na 109 stronie, do końca zostaje tych stron tylko 47. Pamiętając, że każdy rok szkolny w Hogwarcie owocował coraz grubszymi tomami, poczułam pewien, jak się później okazało - uzasadniony, niepokój. Mam wrażenie, że autorce zabrakło pomysłu na zakończenie tej książeczki. A może od tego momentu bardzo się spieszyła, żeby ją skończyć. Zaczyna brakować lekkości właściwej pierwszym rozdziałom, niektóre wątki są urwane w połowie – na przykład zabawne, choć nieco przewidywalne spotkanie w krakowskim mieszkaniu kuzynów Neli. Ja byłam bardzo ciekawa, co działo się we wspomnianym mieszkaniu i jak dziewczęta (jakoś nie ,pisząc o tej książce, użyć słowa "dziewczyny” – nie pasuje po prostu) poradziły sobie z praktyką.

Wątek miłosny poprowadzony jest tak naiwnie, że aż zgrzytałam zębami. Może wtedy dziewczęta były tak naiwne, tak łatwowierne, tak mało wymagające... Nie wiem, może jestem za bardzo współczesna, za bardzo... hm... wyzwolona?

Podczas lektury ostatnich 47 stron ocena książki leciała więc na łeb, na szyję i z przyzwoitej piątki zrobiła się słaba czwórka – szkoda.

Pomimo raczej niskiej oceny końcowej po tej lekturze nabrałam wielkiej ochoty na smażenie konfitur i kiszenie ogórków, bo z pralki automatycznej na rzecz tary do prania nie zrezygnuję!



---
* Maria Krüger, "Szkoła narzeczonych", e-book [brak miejsca i daty wydania], str. 3.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1493
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: