Dodany: 28.04.2012 19:48|Autor: rollo tomasi

Historia subtelnej manipulacji


Reportaże Ewy Winnickiej są formą rozliczenia historii Polski z tzw. emigracji londyńskiej. W odróżnieniu od emigracji paryskiej, skoncentrowanej przy lewicowo-liberalnym Giedroyciu z jego "Kulturą", polski Londyn skupiał się wokół rządu i "Wiadomości" Grydzewskiego.

Paryżowi sprzyjali uznani literaci, jak Gombrowicz czy Miłosz; Londynowi - rząd i prezydent na uchodźstwie. Różnice opinii na temat PRL nie były duże, ale na temat wizji nowej Polski - ogromne, porównywalne do różnic między Kościołem łagiewnickim i toruńskim. Paryż chciał Polski nowoczesnej, patrzącej w przyszłość, Londynowi zależało na powrocie do dawnego status quo.

Reporterka "Polityki", a także "Gazety Wyborczej" - czerpiącej garściami z dorobku Giedroycia - może być posądzana o stronniczość w swoich reportażach, niemniej jednak do tej kwestii należy podchodzić ostrożnie, aby nie popadać w pułapki dychotomii. Na płaszczyznę konfliktu politycznego (Zachód - Wschód, ale i Londyn - Paryż) nakłada się tu bowiem problematyka społeczna (wykluczenie, feminizm, problem asymilacji).

Na pewno środowisko londyńskie nie jest przez Winnicką szczególnie hołubione. Ale też pisze ona mniej o politykach, bardziej o żołnierzach II RP, nie tylko o Andersie, lecz i o prostych ludziach, o tych, którzy przez wzgląd na dwa totalitaryzmy nie mogli i nie chcieli wracać do kraju, w związku z czym nowa władza mogła, a nawet musiała sobie poradzić bez nich.

Krytyka tego, że dzielni żołnierze bali się wracać do kraju, nie jest uzasadniona, bo oprócz żołnierzy do kraju nie chcieli też wracać cywile. Jeżeli krytykujemy obóz londyński, to krytykujmy i paryski. Gombrowicz w "Transatlantyku" pisał przecież nie bez specyficznej dumy z własnego poczucia humoru, że gdy Polacy w Argentynie powiedzieli mu w 1939 roku: "wracajmy", odpowiedział im: "Wracajcież, wracajcież". Także Giedroyć niespecjalnie chciał wracać do kraju, nawet po 1989 r. pozostał w roli krytyka zdystansowanego (o tysiące kilometrów).

Winnicka nie może oceniać żołnierzy w kategorii strachu, gdyż byłby to obosieczny argument, zarzuca więc im małżeńską niewierność i polską zaściankowość. Należałoby się zastanowić, gdzie leży granica między typowo polską postawą targanego smutkiem patrioty a postawą ironisty, który dostrzega, że wojna dała mu szansę na odmianę życia i ucieczkę od polskości, o czym w normalnych warunkach nie mógłby pewnie marzyć. Winnicka pokazuje, że postawy te wzajemnie się nie wykluczają, a "londyńczycy" byli chodzącymi przykładami, jak je łączyć. Wojna była dla nich pretekstem do emigracji, a emigracja - pretekstem do zrzucenia niewygodnego kulturowego kołnierza. Najbardziej na tych procesach cierpiały kobiety polskich żołnierzy - notorycznie zdradzane.

Winnicka przyjmuje wygodną postawę - dziennikarki prowadzącej śledztwo na podstawie zdjęć gdzieś odnalezionych, ukazujących życie towarzyskie polskich elit w Londynie. Mogłoby to być pretekstem do dagerotypu à la "Szachinszach", ale pod względem formalnym jest to robota dużo lepsza. Niezależnie od afiliacji politycznych, należy docenić oddanie głosu prawdziwym wykluczonym, czyli polskim kobietom. Ich mężowie stracili ojczyznę, one dla nich też ją straciły, ale straciły i ich. Nie fizycznie, lecz mentalnie. Przykład - żona Andersa, porzucona dla młodszej i to w momencie, kiedy dla męża uciekała z kraju przez pół targanej wojną Europy. Ten reportaż budzi naturalny odruch współczucia. Jak Eisenstein, Winnicka pokazuje stronę uciskaną, wymagając od nas współczucia, a następnie zaczyna ostrzejszą krytykę, połączoną z subtelną propagandą.

Ach, nieprzyjemnie mi się piszę tę krytykę propagandy u dziennikarki mającej dużo racji (w pokazywaniu kobiecej strony wojny), ale czułbym się źle, gdybym za bardzo się nad jej tekstami rozpływał w zachwytach. Winnicka, owszem, krytykuje Londyn, ale warto zwrócić uwagę na finezję jej stylu: losy porozumienia polsko-angielskiego pokazuje np. za pomocą alegorii związku mężczyzny i kobiety, cierpienia wykluczonych kobiet - w sensacyjnym reportażu o bigamiście, a prawne i kulturowe różnice między Anglikami i Polakami - przez casus cmentarza.

Podsumowując - po reportażach Winnickiej obraz "londyńczyków" wydaje się bardzo nieprzyjemny i smutny. Krytykowana w nich retoryka patriotyczna wydaje się bardzo surowa i bezduszna, a Polacy-katolicy zimni i pełni hipokryzji (z Andersem na czele). Każdy jednak, kto czyta polskie reportaże, także spod znaku "Dużego Formatu", do takiego pesymizmu powinien już przywyknąć i się na niego uodpornić.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 890
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: