Dodany: 26.04.2012 10:24|Autor: Lykos

Książki i okolice> Książki w ogóle

7 osób poleca ten tekst.

Czy istnieje przepis na arcydzieło lub chociaż książkę dobrą?


Nie pamiętam, czy mieliśmy już w Biblionetce dyskusję na podobny temat. Przejrzałem tytuły trzy lata do tyłu i niczego takiego nie znalazłem. Kiedyś zamieściłem rozważanie na ten temat w ramach dyskusji o "Egipcjaninie Sinuhe", ale trafiłem widać na zły moment – nie było ŻADNEGO odzewu. Wydaje mi się jednak, że zagadnienie może być ciekawe dla przynajmniej części społeczności biblionetkowej, zdecydowałem się więc skopiować moją ówczesną wypowiedź jako wstęp do dyskusji na forum Biblionetki. Ze względu na moje lenistwo wprowadziłem tylko niewielkie zmiany.

Nieodżałowany Zbyszek Wilczyński twierdził, że zna przepis na arcydzieło, ale przyciśnięty do muru nie chciał swoich przemyśleń przedstawić w postaci pisemnej. Bał się bowiem, że zbyt dokładna wiedza może zabić to coś, co jest i według niego powinno pozostać nieuchwytne do końca i niedopowiedziane. Uważał, że krytycy, którzy są bardzo świadomi kryteriów, jakie arcydzieło powinno spełniać, sami nie są w stanie takiego arcydzieła stworzyć. A on ciągle miał nadzieję, że mu się uda. Niestety, nie zdążył.

Ja nie mam umysłu tak analitycznego jak Zbyszek, a moje wiedza jest inna niż jego, pod wieloma względami mniejsza, choć może pod innymi - większa. Mimo wszystko chciałbym tutaj przedstawić moje przemyślenia, z pewnością dalekie od wyczerpania tematu i pewnie bardzo niedoskonałe, ale może mogłyby stanowić jakąś podstawę do dyskusji. Pretekstem są rozważania na temat „Egipcjanina Sinuhe”, książki, którą uważam za jedną z najlepszych powieści, jakie kiedykolwiek czytałem. (poezja rządzi się w części nieco innymi regułami i nie czuję się na siłach zabierać głosu w dyskusji na jej temat). Postaram się przedstawić je w punktach.

1. Tematyka
Powinna być ważka. Przynajmniej dobrze jest, gdy jest (chociaż mogę sobie wyobrazić książki ważne, które poświęcone są tematyce błahej). W recenzji napisałem, że w „Egipcjaninie” chodzi o miłość, politykę, przemijanie i tajemnicę i że uważam te tematy za istotne. Tutaj podtrzymuję swoją dawną opinię, ale chętnie przyjąłbym uzupełnienie tej listy, a zaciekawiłyby mnie głosy krytyczne, jeśli byłyby uzasadnione.

2. Kreacja świata
Najlepsze powieści zwykle malują świat barwny, ciekawy i przede wszystkim bardzo konsekwentny. Przodują tutaj chyba utwory fantasy, ale bardzo podobnie wygląda przedstawienie – wymyślenie lub odtworzenie (a czasem i to i to) - świata w utworach historycznych, science fiction, a właściwie we wszystkich rodzajach powieści czy w ogóle prozy, jeśli chodzi o utwory dobre. Mika Waltari stworzył świat wspaniały: obszerny i różnorodny, w zasadzie zgodny z wiedzą historyczną i uzupełniony o szczegóły trudne do znalezienia w źródłach, ale konsekwentnie wplatające się w całość w taki sposób, że raczej nie umiemy znaleźć w niej fałszów. Wydaje mi się, że stworzenie świata w powieści historycznej jest trudniejsze niż w powieści fantasy, bo jednak obowiązuje konieczność nierozmijania się w sposób istotny z tzw. prawdą historyczną. „Egipcjanin” jest „powieścią profesorską” – prawie wszystko jest absolutnie zgodne z naszą wiedzą na temat opisywanego okresu historycznego i obszaru geograficznego, niesłychanie ciekawe informacje są integralną częścią fabuły i rzadko można wyczuć popisywanie się autora posiadaną wiedzą. Odstępstwa od ogólnie przyjętej „wiedzy historycznej” lub wybór interpretacji w przypadkach spornych są usprawiedliwione konstrukcją utworu i dla laika są raczej niedostrzegalne (np. sama koncepcja trepanatora królewskiego, stworzenie życiorysu księżniczki Baketaton/Baketamon znanej z jednego źródła nie pozwalającego nawet na jej jednoznaczne określenie jako odrębnej osoby, pochodzenie Horemheba z nizin społecznych, charakter Echnatona). Świat „Egipcjanina” jest obszerny – obejmuje prawie całe wschodnie Śródziemnomorze i Mezopotamię. Jest opisany równie barwnie jak Egipt. Wyobrażam sobie, ile pracy włożył Waltari w research do powieści i bardzo go za to podziwiam – niewiele jest utworów tak ambitnych pod tym względem (przychodzi mi do głowy „Stworzenie świata” Gore Vidala). Mimo zasadniczo realistycznego charakteru, mamy też elementy baśniowe albo z pogranicza baśni: przypominają mi się potwór – bóg Krety, uroczystość jednodniowego króla w Babilonie, tamowacz krwi, budowla wystawiona przez Baketamon za „zyski z nierządu” (chociaż epizod ten jest inspirowany przez opowieść przytoczoną przez Herodota), ale pewnie jest ich więcej. Niektórzy czytelnicy odczuwają jako zgrzyt ten pierwszy przykład, inne wyglądają jak trawestacje starożytnych opowieści i zupełnie nie rażą. Moja propozycja, żeby traktować „Egipcjanina Sinuhe” jako baśń, ma swoje uzasadnienie także w częstym odwoływaniu się bohatera do upodobań Kipy, jego przybranej matki – nawet imię Sinuhe wzięła ona z pradawnej opowieści.

3. Konstrukcja książki
a) Narrator w pierwszej osobie zdejmuje z autora odpowiedzialność za prawdziwość opisu – można domniemywać, że obecne są dwa filtry: selektywna pamięć starca spisującego swoje dzieje oraz jego ewentualna tendencyjność. Co prawda spowiedź Sinuhe sprawia wrażenie bardzo szczerej, nie możemy jednak wykluczyć ewentualnych naciągnięć. Także elementy baśniowe można usprawiedliwić konfabulacjami Sinuhe.
b) Szczęśliwym pomysłem wydaje się postać głównego bohatera. Jest nim biegły w swej sztuce lekarz, który z racji swego zawodu, a także dzięki pewnym prawdopodobnym przypadkom, ma dostęp do różnych środowisk, w tym do elit władzy. Poza tym jest mężczyzną, którego można było pokazać na różnych etapach życia oraz wprowadzać w sytuacje typowe dla różnego wieku i wplątywać w nietypowe, ale prawdopodobne sytuacje z kobietami. Sinuhe jest ciekawie skonstruowany: pełen przeciwieństw i niekonsekwencji, obdarzony niebywałym talentem do wpędzania się w kłopoty.
c) Następny ciekawy pomysł – chociaż stary jak literatura – mamy go już w poemacie o Gilgameszu. - drugi bohater skonstruowany na zasadzie przeciwieństwa do pierwszego: bardzo przyziemny, praktyczny i obdarzony chłopskim rozumem, a równocześnie lojalny wobec Sinuhe aż do zgody na sytuacje skrajnie niebezpieczne. Kontrast między Kaptahem a Sinuhe jest jednym z ważniejszych źródeł komizmu w książce.
d) Wprowadzenie całej galerii w różnym stopniu dopracowanych postaci – ciekawych jako takie, ale mających też ważne funkcje w prowadzeniu akcji.
e) Fabuła książki – akcja tocząca się w zróżnicowanym tempie – z okresami spokojnymi i nagłymi przyspieszeniami i zwrotami. Elementy przygodowe to ta warstwa książki, która ma przyciągnąć każdego czytelnika, także tego, który niespecjalnie interesuje się Egiptem czy starożytnością.
f) Egzotyka – oddalenie w czasie i przestrzeni – również przyciąga wielu czytelników.
g) Dodałbym do tego erotykę książki, usprawiedliwioną podejściem do niej ludzi z okresu, w którym toczy się akcja.
h) Humor i komizm wynikający z wielu źródeł: konstrukcji postaci i ich zderzania, kontrastów cywilizacyjnych, warstwy słownej – zapewne wiele pominąłem.
i) Dla ambitniejszych czytelników ma Waltari, obok szczegółów historycznych, warstwę aktualną książki – nawiązania do aktualnej sytuacji w Europie doby II wojny światowej, totalitaryzmów, walki o postęp i konfliktów moralnych.
j) Wreszcie czytelnikom obytym z przedstawionym w książce okresem historycznym proponuje Waltari coś w rodzaju gry w odgadywanie, co jest oparte na źródłach historycznych, a co wymyślone przez autora i w jakim stopniu. Szukanie w opracowaniach stało się dla mnie pasjonującym zajęciem – mogę powiedzieć, że chociaż mam zapewne dostęp do szerszej wiedzy historycznej niż Waltari 70 – 65 lat temu, wielu zagadek ciągle nie umiem rozwiązać. Szczególnie dręczy mnie ceremonia ślubna polegająca na wspólnym stłuczeniu garnków przez nowożeńców.
k) Last but not least – w całej książce zawarta jest prawdziwa mądrość i przesłanie moralne – nie nachalnie, jakby mimochodem – nieraz prawie niezauważalnie – dlatego trudno byłoby podać przykłady, ale chyba większość mniej więcej świadomych czytelników odnosi takie wrażenie.

W sumie konstrukcja powieści jest bardzo precyzyjna i spójna, umożliwiająca zastosowanie zasady „dla każdego coś miłego”. Pozwala na odbiór książki niejako na kilku poziomach, w zależności od przygotowania lub upodobań czytelnika – jako romans, jako powieść przygodową, powieść historyczną albo moralitet, czy wreszcie – wszystko to razem.

4. Język
Język jest z jednej strony integralną częścią świata wykreowanego przez autora – widać w nim nawiązanie do „Baśni z tysiąca i jednej nocy”, a także – do autentycznych utworów staroegipskich – zalecałbym lekturę książek Tadeusza Andrzejewskiego, a zwłaszcza „Opowiadań egipskich”, z drugiej – wspaniałym narzędziem przedstawiającym rzeczywistość. Słowotok Sinuhe maluje plastycznie opisywane sytuacje – jest także jednym z elementów przyciągających czytelnika. Nie wiem, czy tak właśnie mówili Egipcjanie, Syryjczycy, Babilończycy, Mitannijczycy, Hetyci czy Kreteńczycy, ale czytelnikowi (a przynajmniej mi osobiście) język wydał się bardzo prawdziwy. Jest pełen powiedzeń, spośród których chyba najsłynniejsze stało się „mowa twoja jest dla mnie jak brzęczenie much”. W internecie prawdziwą karierę zrobiły rozważania na temat śmierci przekazane przez Sinuhe jego druhowi Aziru w nocy poprzedzającej jego egzekucję puszczone w obieg pod nazwiskiem M. Woltori. Jeżeli nie zawsze widzimy pełną indywidualizację stylu różnych osób, zawsze można to położyć na karb możliwości odtwórczych starego Sinuhe.

Chociaż rozważania odnoszą się do konkretnej książki, mam nadzieję, że mogą mieć – przynajmniej w dużej części – charakter uniwersalny.

Jak myślicie - czy obiekcje Zbyszka Wilczyńskiego są słuszne czy nie? Czy stworzenie recepty na dobrą książkę jest możliwe i czy ewentualna gruntowna wiedza, jak napisać arcydzieło, pomaga czy szkodzi w pisaniu? Czy może w pewnym stopniu pomaga, ale po zbyt dogłębnym drążeniu – szkodzi? Albo – czy lepiej zdać się na wiedzę, czy na intuicję? Ewentualnie – jak wyważyć jedno i drugie?

Poza tym – niestety – wiedzieć wcale nie znaczy umieć.

Zapraszam do dyskusji.
Wyświetleń: 13550
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 27
Użytkownik: koczowniczka 26.04.2012 13:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie pamiętam, czy mieliśm... | Lykos
Moim zdaniem nie istnieje taki przepis, bo gdyby istniał, mielibyśmy mnóstwo arcydzieł. Przypominają mi się słowa Wańkowicza, który w "Karafce La Fontaine'a" napisał: "Gdy tylko ktoś wie, jak pisać, lub zdaje mu się, że wie - to już nigdy nic wartościowego nie napisze".
Ciekawy temat, będę śledzić komentarze.
Użytkownik: Lykos 27.04.2012 07:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Moim zdaniem nie istnieje... | koczowniczka
Wiadomo, że istnieli twórcy, zwłaszcza w dobie romantyzmu, którzy publikowali manifesty deprecjonujące zastane reguły pisania, przeciwstawiając im własne, "nowoczesne". Wydawało im się, że wiedzą, jak napisać utwór znaczący i, o dziwo, niektórym się to chyba udawało.

Zatem chyba jednak pewna świadomość twórcza może czasem pomagać?
Użytkownik: jakozak 27.04.2012 08:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie pamiętam, czy mieliśm... | Lykos
Moim zdaniem najistotniejsza jest konstrukcja i język. Tematyka? Chyba na każdy temat można napisać dobrze. Kreacja świata? Hmmmmmmmmmm. Coś w tym jest. Rzeczywiście to bardzo istotne, jak autor ten swój chwilowo-jedno-książkowy widzi i pokazuje czytelnikowi. Czy to świat Tolkiena, Marqueza, czy Manna (Czarodziejska Góra, prawda?), Rollanda (Jan Krzysztof, Dusza zaczarowana), czy wreszcie naszego wspólnie ukochanego Valtariego i jego Sinuhe.
Czy wiedza o tym, jak napisać wystarcza? Nie, jeszcze trzeba mieć talent, prawda? To chyba jest tak, jak z uczniem, który wykuje tekst lekcji na pamięć. Niby wszystko bardzo dobrze, ale nie pięknie, tylko śmiesznie.
Użytkownik: Kostkos 27.04.2012 09:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie pamiętam, czy mieliśm... | Lykos
A czy istnieje jakaś książka, która jest lubiana przez wszystkich? Ano właśnie... Kilka lat temu podobała się "Ala Makota", ale dziś bym już po nią nie sięgnęła. Nie ma co podawać jako przykład hitowych tytułów, bo zawsze znajdzie się osoba, której się te książki nie podobały.

Jak już ktoś napisał wyżej -- gdyby istniał taki przepis, mielibyśmy same arcydzieła. Ale na szczęście nie istnieje. Byłoby strasznie nudno, gdyby wszystkim podobało się to samo -- nie byłoby z kim dyskutować o książkach! :)
Użytkownik: Lykos 27.04.2012 16:26 napisał(a):
Odpowiedź na: A czy istnieje jakaś ksią... | Kostkos
Wydaje mi się, że kwestia polega na tym, czy istnieją obiektywne kryteria piękna i znaczenia utworu. Gdy pół wieku temu chodziłem do liceum, uczono mnie, że estetyka jest gałęzią filozofii. To oznacza, że istnieją ludzie, którzy twierdzą, że są w stanie badać i opisywać (chyba obiektywne?) warunki zaistnienia piękna, a nawet nauczać swoich studentów kryteriów Sztuki.

W dorosłym życiu niestety zaniedbałem zgłębiania estetyki, chociaż wielokrotnie jednak bez skutku przymierzałem się do książek Białostockiego, Gombricha czy choćby Łysiaka. Ale dotyczą one raczej sztuk plastycznych. Podejrzewam, że poloniści pewnie zetknęli się z książkami na temat estetyki literatury, może ktoś się odezwie? Może w "Książkach najgorszych" Barańczaka byłoby coś na ten temat?

A na poziomie "Ala Makota" też można by pewnie znaleźć niejedno arcydzieło...
Użytkownik: Kostkos 30.04.2012 20:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Wydaje mi się, że kwestia... | Lykos
Tak się składa, że jestem po polonistyce ;)

Estetyka, mimo wszystko, jest pojęciem względnym. Na przykład: "Malowany ptak" Kosińskiego -- jedna z najbardziej mocnych książek w polskiej literaturze, a Maria Janion czy inni profesorowie i wybitni literaturoznawcy twierdzą, że estetycznie jest idealna. Choć wiele osób, które czytało tę książkę, robiło to z niesmakiem i przerwami, bo wulgarne i pełne przemocy opisy po prostu nie pozwalały na estetyczne delektowanie się. Choć mam pełną świadomość, że ten język, konstrukcja -- tak właśnie mało być. Podobnie z "Miazgą" Andrzejewskiego. Trudno przedrzeć się przez to tomisko, a jednak na studiach profesor prowadząca zajęcia z literatury polskiej XX w., stwierdziła, że książka ta jest estetycznie doskonała. Mu, studenci, byliśmy odmiennego zdania ;)

Estetyka literacka zmieniała się wraz z epoką. Romantyzm zakładał inne wzorce estetyczne, odmienne od klasycystycznych, oświeceniowych. Na studiach omawialiśmy wiele arcydzieł literatury polskiej i światowej, arcydzieła, które w swoich epokach były hitami i bestsellerami, a dziś zostały zapomniane albo są na siłę omawiane w szkole. Sęk w tym, że nawet te obiektywne kategorie piękna istnieją (albo istniały w danej epoce), ale i tak zawsze znajdzie się ktoś, kto je przełamie, np. Norwid w romantyzmie.

Co do "Ali Makoty" chodziło mi o to, że nasz gust zmienia się wraz z wiekiem czy przeżytymi doświadczeniami, dlatego tym bardziej trudno wybrać przepis na książkę idealną. Kilka(naście) lat temu bardzo lubiłam książki młodzieżowe, teraz już bym po nie sięgnęła, bo są dla mnie zbyt infantylne, bo zmieniłam się ja, wykształcił się mój gust literacki i czytelnicze preferencje. Dlatego nadal będę uważać, że nie ma takiego przepisu. Każda książka, nawet najbardziej poczytna, zawsze ma przynajmniej kilku przeciwników :)
Użytkownik: Lykos 04.05.2012 13:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak się składa, że jestem... | Kostkos
Jeżeli książka ma tylko kilku przeciwników (rozumiem, że tutaj kilku = stosunkowo niewielu), to jeszcze nie tak źle.

Może niepotrzebnie wdepnąłem w tę estetykę. Oczywiście, kryterium estetyczne jest ważne, ale chyba nie tylko o nie chodzi. Kosińskiego nie znoszę, ale zgadzam się z opinią, że jest to książka ważna. "Miazgi" nie czytałem.

Ważność książki należy widzieć w kontekście historycznym, tutaj chyba się zgadzamy. Np. epos o Gilgameszu w swej oryginalnej wersji jest dla współczesnego czytelnika trudny w czytaniu. Jednak, jeśli uwzględnimy, ile w nim spraw zapisanych po raz pierwszy w literaturze, musimy nad nim pochylić czoła i możemy zrozumieć, dlaczego przez kilkaset lat był jednym z najważnieszych utworów literackich, o ile nie najważniejszym. Z drugiej strony Homera, najwybitniejsze sztuki teatru starogreckiego, Platona czy Apulejusza możemy odbierać z dużą przyjemnością także dzisiaj (przynajmniej ja odbieram).
Użytkownik: Paulina* 27.04.2012 09:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie pamiętam, czy mieliśm... | Lykos
a) książka podoba się mnie
Lubię kiedy powieść ma cechy które wymieniłeś. Dostrzegam je w książkach różnych gatunków i to mi się podoba w Twojej „teorii”.

b) k. podoba się ambitnym czytelnikom
-„książka dobra”
Powieść posiadająca te zalety prawdopodobnie zostanie dobrze przyjęta; chyba że ktoś ma dodatkowe upodobania (np. co do języka) albo nie toleruje danego gatunku (wtedy pewnie nie doceni dzieła, choćby było nie wiem jak dobre).
-„arcydzieło”
Nie wiem.
Z jednej strony –zastosowanie jakiegoś schematu chyba nie gwarantuje że książka zostanie uznana za arcydzieło. Wydaje mi się że z literaturą jest tak jak z fotografią – nie ma prostego przepisu na rewelacyjne zdjęcie (wiem to z własnego doświadczenia).
Z drugiej strony – chyba nie da się napisać takiej książki (np. z kilkoma poziomami interpretacji) jeśli nie ma się niezwykłego talentu.

c) k. podoba się absolutnie wszystkim
Wszystkich nie da się zadowolić, gusta są różne. Nawet „Egipcjanin Sinuhe” nie ma samych piątek i szóstek.
Użytkownik: Lykos 27.04.2012 12:36 napisał(a):
Odpowiedź na: a) książka podoba się mni... | Paulina*
Na pewno nie ma uniwersalnego i pełnego algorytmu na dobrą książkę. Gdyby tak było, odpowiednio zaprogramowany komputer napisałby arcydzieło. Nie zrobi tego, przynajmniej w dającej się przewidzieć bliskiej przyszłości, bo chyba ważnym warunkiem dobrej książki jest jej indywidualność, niepowtarzalność, oryginalność, a tego nie można (chyba?) zaprogramować.

Ale pewne elementy dobra książka powinna mieć. Mój tekst wprowadzający jest propozycją do dyskusji. Wyobrażam sobie, że może nie wszystkie wymienione przeze mnie cechy są ważne, może ktoś dostrzeże jeszcze jakieś inne. Może kluczem do stworzenia jakiejś pełniejszej teorii byłyby podobne rozważania nad innymi książkami, które ktoś uważa za arcydzieło? A może ktoś inny spojrzy na zagadnienie zupełnie odmiennie?

Użytkownik: Pok 28.04.2012 18:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Na pewno nie ma uniwersal... | Lykos
Czasami zastanawiam się nad tym, czy da się (teoretycznie) stworzyć program komputerowy, który posiadać będzie ogromną bazę danych (stale aktualizowaną), a także mnóstwo statystycznych opinii (w tym te indywidualnego użytkownika), i na tej podstawie tworzona by była nowa książka. Wybierasz gatunek, kilkanaście cech utworu z listy, i po kilku sekundach można zabierać się za czytanie!
Wizja z jednej strony piękna, a z drugiej strony niesamowicie straszna. Każda powieść stałaby się tylko iluzją i nawet jeśli wartość dzieł stworzonych przez komputer byłaby niezaprzeczalna, to jednak pewna nuta sentymentalizmu tkwiąca w każdym z nas nie pozwoliłaby się w pełni nimi cieszyć. Pragniemy mieć zawsze odniesienie do rzeczywistości, chociażby w osobie autora.

A wracając do Twojej teorii, to myślę, że masz sporo racji, ale też nie można tego rozciągać na wszystkie gatunki. Gusta są bardzo różne, i nie każdy tak wielką wagę przykłada to konstrukcji oraz logicznej poprawności. Obiektywne wartości nie istnieją. Poza tym pewne zalety i wady potrafią się kompensować. Piękno stylu może przyćmić brak głębi, tak jak idealna spójność sprawia, że przymykany oko na pewne niedociągnięcia.

Nie ma recepty na dobrą książkę, bo zawsze potrzebny będzie talent i umiejętności (te oczywiście można wypracować z czasem). Z drugiej strony opracowanie pewnych schematów może pomóc stworzyć utwór ceniony przez duże grupy ludzi. Chociaż najważniejszy i tak jest nie tyle sam pomysł, co wcielenie go w życie.
Użytkownik: Lykos 04.05.2012 13:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Czasami zastanawiam się n... | Pok
Z większością Twoich tez się zgadzam. Ale, gdybyś nie wiedział, że autorem jest komputer, może jednak byś się mógł delektować taką książką?

Ukłony chwilowo spoza Poznania.
Użytkownik: Pok 05.05.2012 18:23 napisał(a):
Odpowiedź na: Z większością Twoich tez ... | Lykos
Bardzo prawdopodobne. Tylko - jak ukryć tożsamość autora? Napisać po prostu "autor anonimowy"?

A ja akurat właśnie do Poznania powróciłem, po mile spędzonym weekendzie majowym na łonie natury ;)
Użytkownik: Lykos 08.05.2012 21:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo prawdopodobne. Tyl... | Pok
Mógłby pisać pod pseudonimem.

Też już jestem w P.
Użytkownik: Pok 08.05.2012 21:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Mógłby pisać pod pseudoni... | Lykos
Niby tak, tylko czy da się dzisiaj oddzielić życie autora od świata zewnętrznego? Przepływ informacji jest tak wielki, że chyba w końcu ktoś by się połapał, że to nie jest rzeczywista osoba, a wtedy ta wiadomość błyskawicznie rozlałaby się na wszystkie strony. W pierwszym takim przypadku sprzedaż książek tworzonych przez komputer wzrosłaby ogromnie, ale po pewnym czasie ludzie by ochłonęli i zdali sobie sprawę z konsekwencji. No chyba, że generowanie literatury stałoby się czynnością tak powszednią, iż wszyscy zaczęliby z niej korzystać. Z początku ludzie byliby przyzwyczajeni do dawnego porządku rzeczy, lecz świat idzie do przodu, i z każdym następnym rokiem nieprzekonana cześć społeczności ulegałaby zmniejszeniu.
Użytkownik: Lykos 31.01.2013 11:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Niby tak, tylko czy da si... | Pok
Jeżeli wierzyć kilku paniom bibliotekarkom, "generowanie literatury" i bez komputera stało się czynnością tak powszechną, że w dobie zaniku czytelnictwa "więcej ludzi pisze niż czyta". Ciekawe, że dokładnie to samo zdanie wypowiedziały panie, które albo wzajemnie się nie znają albo widują się tak rzadko, że z pewnością nie uzgodniły wypowiedzi.

Wydaje mi się, że jest w tym wiele przesady (nie wiem, czy tylko kobiecej - z racji feminizacji zawodu nie udało mi się zaczepić na ten temat bibliotekarza-mężczyzny), ale jakieś uzasadnienie tej tezy pewnie musi być, skoro pytanie o stan czytelnictwa wywołuje identyczną odpowiedź w co najmniej trzech bibliotekach.

Niniejsza błaha wypowiedź jest oczywiście zabiegiem pijarowskim - mam nadzieję, że przypominając temat, złowię kilku nowych czytelników, a może nawet dyskutantów.
Użytkownik: Pani_Wu 28.04.2012 00:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie pamiętam, czy mieliśm... | Lykos
Akurat przeczytałam Listy do młodego pisarza (Vargas Llosa Mario). Znajdziesz tam odpowiedzi na cztery pytania, które postawiłeś, pięknie zaprezentowane przez laureata Nagrody Nobla.
Dochodzisz w swoich rozważaniach do tego samego wniosku co llosa :), który w rozdziale XII "W charakterze postscriptum", napisał:
"(...) w kreacji literackiej (...) biorą udział, nieraz najistotniejszy, intuicja, wrażliwość, domyślność, nawet przypadek - wymykające się sieci, choćby o najbardziej gęstych okach, krytycznego badania. Dlatego nikt nikomu nie wytłumaczy, jak tworzy się dzieło - co najwyżej pomoże zdobyć umiejętność pisania i czytania. Reszty trzeba się nauczyć samemu, potykając się, upadając i wstając, bez wytchnienia."

Wygląda na to, że i owszem, reguły są, dokładne jak niemal przepisy kucharskie, ale jaka książka lub potrawa wyjdzie, zależy od autora, który to COŚ ma lub nie ma.
Użytkownik: Lykos 04.05.2012 13:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Akurat przeczytałam Listy... | Pani_Wu
Muchas gracias por Su respuesta.

Bardzo mi się podoba porównanie z przepisem kucharskim. Mam nadzieję, że nie zamknie ono dyskusji. I bardzo dziękuję za polecenie książki Llosy.
Użytkownik: Szeba 30.04.2012 15:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie pamiętam, czy mieliśm... | Lykos
A czy istnieje przepis na knota literackiego? Wydaje się, że tak, można coś takiego skonstruować na bazie kilku przykładów praktycznych, a potem spróbować taki przepis zrealizować. Tylko że efekt może być różny, także zupełnie przeciwny do oczekiwań. Może tak być?
Być może rzeczywiście zależy jaki kucharz weźmie się za przyrządzanie potrawy. Jeśli jednak naprawdę dobry, z fantazją, to nigdy nie będzie realizował kiepskiego przepisu dokładnie jak go zanotowano ;) aaa to nie będzie już ten sam przepis przecież ;)

Nie mogę się zdecydować, co myślę na ten temat. Wierzę, że jest coś takiego jak kanon i wierzę w dialog kolejnych twórców z przeszłymi, z kanonem, raczej na zasadzie opozycji i kontry, ale i tak zawsze wychodzi z tego ładna kontynuacja, linearny rozwój i pchanie wozu do przodu.
Skłaniałabym się ku stwierdzeniu, że istnieją przepisy na bestsellery, na dobre książki? - nie wiem, to już bardzo indywidualna kwestia, o wiele bardziej, niż w przypadku nawet bestsellera ;)

Użytkownik: Kostkos 30.04.2012 20:27 napisał(a):
Odpowiedź na: A czy istnieje przepis na... | Szeba
Zgadzam się z pierwszym akapitem :) Coś, co w naszym odczuciu będzie knotem literackim (a każdy z nas ma w swoim czytelniczym dorobku zapewne nie jeden i nie dwa przeczytane), dla kogoś innego może okazać się przyjemną lekturą.

Wystarczy zastanowić się nad głośnymi tytułami. Zawsze od razu pojawiała się rzesza antyfanów, którzy przeczytali książkę i im się nie spodobała lub po prostu uznano ją za chłam.

Jest też wiele książek, które pojawiają się i znikają, ale trudno powiedzieć, czy są knotami, może po prostu nie miały dobrego marketingu ;)
Użytkownik: imarba 30.04.2012 21:02 napisał(a):
Odpowiedź na: A czy istnieje przepis na... | Szeba
bestseller czy knot to w chwili "obecnej" - obecną chwilą nazywam czas w którym "dzieło" powstaje, jest li tylko kwestią marketingu.
Gusta literackie zmieniają się wraz z epokami i wraz ze świadomością czytelnika. Są tacy, którzy kochają Villona, ale są w mniejszości...
Wyobraźmy sobie "dzieło" uznane za knota. Jeżeli ktoś dostatecznie długo będzie o nim pisał nawet źle, ten "knot" stanie się bestsellerem. Ilość sprzedanych egzemplarzy nie świadczy o jakości - a (słowo bestseller) świadczy o ilości :)
Użytkownik: Lykos 04.05.2012 14:16 napisał(a):
Odpowiedź na: bestseller czy knot to w ... | imarba
Wydaje mi się, że marketing jest rzeczą ważną, ale "ma krótkie nogi". Wyobrażam sobie, że czasem trudno jest się przebić książkom wybitnym, ale miernota okrzyczana twórcą arcydzieła będzie się cieszyć swym "sukcesem" raczej krótko - tak długo, jak mocni są jej/jego protektorzy.
Użytkownik: Lykos 04.05.2012 14:11 napisał(a):
Odpowiedź na: A czy istnieje przepis na... | Szeba
Zastanawianie się, czy istnieje przepis na knot literacki, to własnie oczekiwane przeze mnie odmienne spojrzenie na tematykę niniejszej dyskusji - próba zbliżenia się do wyjaśnienia zagadnienia przez jego odwrócenie.

Ale czy nie uważasz, że może być niewiele przepisów (MOŻE BYĆ, nie - ISTNIEJĄ) na książkę wybitną, a może tylko jeden przepis wielowariantowy, natomiast przepisów na knot może być bardzo dużo? Czy, jeżeli istnieje przepis na arcydzieło, niedopełnienie jednego z punktów przepisu daje automatycznie knot? Chyba nie, prawda? A może - zależy jaki to punkt? A może istnieją punkty "pozytywne" na wyprodukowanie knota, o ile można tak w tym wypadku powiedzieć, np. wystarczy niezborny bełkot, jak u mojego "ulubionego" M.?
Użytkownik: Michal Jezierski 07.05.2012 11:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie pamiętam, czy mieliśm... | Lykos
No dobrze a co jeśli ktoś nie podziela Twojej opinii? Załóżmy - choć nie ma co zakładać, tak po prostu uważam - że Egipcjanin jest powieścią średnią, której z całą pewnością daleko do ideału. Co więcej - jest przeciętny pod względem językowym, nie porusza, jest fabułą a nie przemyśleniem.

W mojej opinii wychodzisz ze złego założenia. Nie ma i nie będzie przepisu na arcydzieło - bo subiektywizm odbiorcy jest zbyt duży, żeby móc zdefiniować jeden utwór jako klasyczny przykład ideału formy i treści. Dla mnie pewnym wyznacznikiem jest cała kasta amerykańskich autorów, ze Steinbeckiem i Gronami Gniewu, z Faulknerem i Światłością w sierpniu, z Hemingwayem i Pożegnaniem z bronią. Tak samo realizm magiczny z Ameryki Południowej. Trudno porównać Sto lat samotności Marqueza z Waltarim i jego przygodową książką, która nie jest nawet w połowie tak misternie skonstruowana. A co z Borgesem i jego przepięknym językiem, rzekłbym - w niektórych miejscach idealnym? Gdzie Waltariemu do Borgesa? A Umberto Eco i Imię róży? To jest prawdziwe poszukiwanie faktów, tworzenie otoczki, nadbudowy, konstruowanie świata piękniej oddanego niż w Egipcjaninie. Już nawet Sapkowski w swojej trylogii husyckiej zrobił lepiej research niż Waltari. A Biesy Dostojewskiego? Gdzie Waltari oddał choćby w jednej setnej tak dobrze naturę człowieka? Nigdzie.

Nie twierdzę, że Egipcjanin jest złą książką. Wręcz przeciwnie - kiedyś bardzo go lubiłem. Ale jednocześnie chcę pokazać, że kryteria tego co jest arcydziełem są niezwykle zmienne i kompletnie subiektywne. Bo wszystko co zawiera Egipcjanin jest płytkie w porównaniu z innymi twórcami, a przynajmniej jest takie dla mnie. Rozumiem, że ktoś może uważać inaczej. Jednak nie ma żadnych kryteriów. Wszystko jest kwestią odbioru.
Użytkownik: Lykos 08.05.2012 17:44 napisał(a):
Odpowiedź na: No dobrze a co jeśli ktoś... | Michal Jezierski
Najpierw dziękuję, że zacząłeś swoją przygodę z Biblionetką od zabrania głosu w dyskusji na temat zaproponowany przeze mnie. Dziękuję też za zajęcie wyraźnego stanowiska w tej kwestii w sposób, który zmusza mnie do dodatkowego przemyślenia kilku spraw, co zawsze może być ciekawe i owocne. Mam nadzieję, że będzie, a także - że sprowokuję Cię do dalszego wyjaśnienia Twojego poglądu.

Pozwól, że zrekapituluję trochę Twoją wypowiedź. Jeżeli uznasz, że manipuluję Twoim tekstem, żeby Cię łatwiej zwalczać, protestuj bez chwili zastanowienia. Przede wszystkim uważasz, że nie ma przepisu na arcydzieło, i że przyczyną tego jest subiektywizm odbioru utworu przez czytelnika i zmienność kryteriów (w czasie życia świadomego czytelnika? w rozwoju cywilizacji?), dalej – że w związku z tym nie można wyróżnić JEDNEGO idealnego utworu-arcydzieła. Następnie wymieniasz kilka utworów, które Ty uważasz za arcydzieła lub chociaż, jak w przypadku Sapkowskiego, utwory lepsze pod jakimś względem od mojego przykładowego „Egipcjanina Sinuhe”.

Równocześnie próbujesz mi udowodnić, że książka Waltariego jest książką średnią, aczkolwiek nie jest książką złą. Tym wątkiem dyskusji zajmę się później, teraz skoncentruję się nad istotą problemu ważniejszego, „tytułowego”.

Zacznę od tego, że nie mam pewności, czy istnieje przepis na arcydzieło. Gdybym był pewien, nie prowokowałbym dyskusji. Nie uważam też, że istnieje arcydzieło arcydzieł, jeden jedyny utwór, który zasługuje najbardziej ze wszystkich na to miano (chociaż tego nie wykluczam). Ale podejrzewam, że arcydzieło MUSI mieć pewne cechy obiektywne, a ich zespół MOŻE ale NIE MUSI składać się na swego rodzaju receptę. Wymieniając swoje propozycje dzieł lub autorów dzieł wybitnych musiałeś kierować się jakimiś kryteriami. Niektóre z nich nawet wymieniasz: piękno języka, misterna konstrukcja, budowa świata, w którym osadzona jest akcja, w domyśle – zapewne także psychologiczna konstrukcja postaci, wreszcie – research, który nie jest cechą utworu – służy kreacji tego świata, w którym zanurzona jest akcja, ale z rezultatów na ogół widać jego jakość i jeśli jest dobry, autor zasługuje na pochwałę. Więc? Czy naprawdę jesteś pewien, że takiej recepty na pewno NIE MA? A może jest, ale NIEPEŁNA? Może utwór, aby go uznać za wybitny, musi spełniać jakieś warunki konieczne, ale nie są one wystarczające? A może ta nieuchwytna część ewentualnej recepty jest nieuchwytna, bo na obecnym etapie naszej analizy literackiej nie umiemy jej sformułować, ale może kiedyś komuś się to uda? Brrr…To mógłby być - być może – koniec sztuki? Może Zbyszek Wilczyński miał rację, że nie należy się w to wgłębiać?

A teraz moja próba obrony „Egipcjanina”. Zgadzam się, że jest to powieść przygodowa. Ale moim zdaniem jest to tylko „zewnętrzna otoczka” utworu, wabik, który przyciąga czytelników nastawionych przede wszystkim na rozrywkę, czyni to zresztą w sposób mistrzowski (wydaje mi się, że wielu tzw. znawców uważa, że jeżeli utwór jest obdarzony ciekawą fabułą, jest przez to podejrzany o to, że jest niezbyt wybitny). A czyni to dzięki temu, ze akcja jest na ogół wartka, z wieloma zwrotami, postaci są ciekawe i jest ich dużo. Prawda, że wiele z nich to postaci schematyczne, owładnięte jakąś obsesją, jak Horemheb – wzór utylitaryzmu, ale przez to niesłychanie skuteczny (tacy ludzie bywają jednak także wśród współczesnych karierowiczów, więc trudno postać tę nazwać nieprawdziwą, zresztą ma on jedną słabość – miłość) czy przewidywalne jak Kaptah (no, może też niezupełnie), jak większość kobiet, nawet demoniczna Nefernefernefer, której jednak nie można nazwać banalną. Ale już Echnaton, choć też owładnięty obsesją, nie jest papierowy, a neurotyczny i zaskakujący nawet samego siebie Sinuhe jest moim zdaniem postacią skomplikowaną nie mniej od postaci Dostojewskiego, postacią pełną sprzeczności, jednak integralną i wyobrażalną. Jeśli ktoś nastawia się głównie na warstwę przygodową, może nie zauważyć, że książka jest także mądra, a problematykę sprawowania władzy Waltari opisuje nie gorzej od Prusa w „Faraonie”.

Za największy sukces Waltariego uważam jednak właśnie stworzony przez niego świat, a właściwie świat odtworzony. Przeczytałem co prawda tylko około tysiąca książek, ale nigdy nie spotkałem się ze światem tak pełnym i barwnym, a jednocześnie tak zgodnym z dokumentami historycznymi. Tak się składa, że interesuję się czasami i terenami, które opisuje Waltari. Nie czytałem Sapkowskiego i pewnie już nie zdążę do niego zajrzeć, więc nie mam porównania. Ale im więcej czytam na temat wschodniego Śródziemnomorza w epoce XVIII dynastii egipskiej, tym większy podziw mam dla autora „Egipcjanina”. Bo tematyka, z jaką się zapoznał, jest bardzo szeroka, akcja obejmuje przecież nie tylko Egipt, lecz również Syrię z Palestyną, Babilonię, Mitanni, Hatti i Kretę. Częścią świata - środowiska Sinuhe jest też język. Nie ma sensu porównywać go z językiem Borgesa. Język nie jest celem samym w sobie, musi czemuś służyć. Precyzyjny i oszczędny język Argentyńczyka jest doskonałym środkiem wyrazu w precyzyjnych, wręcz matematycznie skonstruowanych i erudycyjnych opowiadaniach. W powieści historycznej język służy współtworzeniu klimatu utworu. Uważam, że Waltari posłużył się językiem dokładnie takim jak trzeba: językiem Wschodu, który mi kojarzy się z jednej strony z „Baśniami z tysiąca i jednej nocy”, z drugiej – z oryginalnymi utworami staroegipskimi tak pięknie przetłumaczonymi przez Tadeusza Andrzejewskiego.

Pozostanę więc przy poglądzie, że „Egipcjanin Sinuhe” jest utworem wybitnym. Niemniej dziękuję Ci za zmuszenie mnie do powtórnego przemyślenia kryteriów wartości dzieła literackiego. W końcu o to głównie chodzi w dyskusji.







Użytkownik: Michal Jezierski 08.05.2012 21:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Najpierw dziękuję, że zac... | Lykos
Na początku chciałem podziękować za rzeczową i niezwykle wyczerpującą wypowiedź. Bardzo lubię gdy ktoś potrafi jasno stanąć w obronie swojego zdania i prócz jego wypowiedzenia, potrafi jeszcze bronić swych racji.

Widzę również, że w pewien sposób nie zrozumieliśmy się. Moja wypowiedź nie służy zaprzeczeniu wybitnej natury Egipcjanina. Służy stwierdzeniu, że dla mnie ta powieść nie jest w żaden sposób wybitna. Aby upewnić się i odświeżyć pamięć, po napisaniu poprzedniej notki (odpowiedzi?), ściągnąłem raz jeszcze Waltariego z półki i szybko ponownie pochłonąłem Egipcjanina. I nadal moje stanowisko nie uległo zmianie. Pozwolisz, że wyjaśnię do czego zmierzam.

Otóż recepta może istnieć tylko na coś, co w ludzkiej świadomości i w świecie pozostaje stałe. Stałość objawia się możliwością ponownego skonstruowania, bądź jeśli mówimy o czymś, co już powstało ale z jakiś powodów rozpadło się - ponownego zrekonstruowania. Może więc istnieć recepta na stworzenie lekarstwa z jakiś składników, na wytworzenie cementu czy ugotowanie potrawy. Precyzyjnie określone składniki, zmieszane w odpowiedni sposób, dadzą jakiś efekt, za każdym razem powtarzalny.

Kluczowa dla mojej wypowiedzi była zmienność kryteriów, którą Ty odebrałeś jako zmienność w czasie (czyli w jednym momencie recepta jest taka, w innym jest nieco inna). To oczywiście wina mojego braku precyzji. Nie mam na myśli zmienność w czasie ale zmienności wynikającej właśnie z subiektywnego odbioru sztuki, książki.

Zmienność objawia się w tym, że kryteria świadczące o tym, że coś jest arcydziełem, mogą być inne dla Ciebie a inne dla mnie. Ba, nasze dwie osoby są żywym dowodem, że tak jest. Ja osobiście uważam, że pewne książki są arcydziełami, ale niekoniecznie będę oczekiwał podzielenia naszych poglądów. Na przykład dla mnie arcydziełem były równoważniki zdań tak szczodrze stosowane przez Hemingwaya. Znam jednak osobę, dla której ten styl jest męczący a jego książki wcale arcydziełem nie są. I rozumiem to - bowiem zdaję sobie sprawę, że gust jest kwestią indywidualną, natomiast jeśli ktoś próbuje stworzyć jakiś kanon, niepodważalny i święty, to de facto oczekuje, że inni wyzbędą się własnej opinii i zdadzą się na jego zdanie, przyjmując je jako coś objawionego.

Bo w gruncie rzeczy nie istnieje coś takiego jak jakiś kanon arcydzieł. Doskonale widać to w dyskusjach na tym forum - są tutaj różne spojrzenia, oczekiwania, oceny. Niechże przykładem będzie Faulkner - dla mnie arcydzieło, dla kogoś męcząca książka. I ja to rozumiem. Bo Faulkner w czyimś odbiorze arcydziełem być nie musi. Ba, znam kogoś, kto uważa, że był ewidentnie przereklamowany. Albo Coetzee i "Hańba". Dla mnie ta książka jest bezsprzecznie arcydziełem - wstrząsa, porusza, niszczy, wywołuje tak potężne emocje jak żadna inna. Ale podkreślam wyrażenie "dla mnie". Dla mojego zacnego rodziciela już nie - on uważa, że to książka męcząca i niekoniecznie tak dobra, jak mi się to wydaje.

W ten sposób można żonglować różnymi przykładami. Rozumiem doskonale, że dla Ciebie Sinuhe jest wybitnym arcydziełem. I nie widzę w tym nic zdrożnego. Nie zgadzam się z tym ale całkowicie szanuję Twoją opinię - być może Ty nie podzielasz mojej opinii w kwestii jakiś książek i masz do tego pełne prawo. Nie widzę sensu wdawać się w dyskusję o tym, czy postaci Waltariego są równie głębokie jak Dostojewskiego (choć moim zdaniem kompletnie tak nie jest - Waltari stworzył znacznie bardziej rozbudowany świat a Dostojewski w Biesach prowadzi właściwie tylko przegląd emocji poszczególnych bohaterów; Waltari po prostu nie mógł oddać tak samo głębi, podobnie jak Dostojewski nie mógł stworzyć tak dużego Świata), ponieważ to pozostanie zawsze indywidualną kwestią.

I właśnie dlatego podtrzymuję swoje zdanie. Przepisu na arcydzieło nie ma i nie będzie. Poczytaj książki na temat pisania scenariuszy - tam masz podane recepty na film, który poruszy wszystkich. Są pewne proste zabiegi przy konstrukcji fabuły i jeśli autor się nimi kieruje, stworzy naprawdę dobry i wciągający film. Tyle, że nie stworzy arcydzieła filmowego. Bo arcydzieło jest arcydziełem właśnie dlatego, że wymyka się takiej kategoryzacji i ma to ulotne "coś", czego nie mają inne książki czy filmy. Gdyby taki przepis istniał, arcydzieł by nie było. To zupełnie jak z brzydotą. Gdyby wszyscy ludzie byli piękni, wtedy każdy z nich byłby normalny i nie byłoby ludzi pięknych i brzydkich.

P.S. Nie wiem czy Zbigniew Wilczyński miał przepis na arcydzieło. Jeśli jednak miał, to nie udało mu się odpowiednio dobrać składników :) To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że nic takiego nie istnieje.
Użytkownik: Lykos 10.05.2012 12:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Na początku chciałem podz... | Michal Jezierski
Być może mój zawód (jestem chemikiem, przez wiele lat usiłowałem pracować naukowo) wpłynął na to, że podświadomie pragnę wszystko uporządkować i poddać obiektywnym regułom. Może tęsknię do świata, w którym wszystko można zdefiniować i przewidzieć? Z drugiej strony widzę, że wiele rzeczy wymyka się próbom uładzenia. Ale moja historia zawodowa podpowiada mi także, że wiele zagadnień, które kiedyś wydawały się trudne do rozwikłania, można dzisiaj opisać za pomocą stosunkowo prostych praw czy nawet wzorów matematycznych. Czyli – nauczyłem się pokory, zwłaszcza wobec moich własnych indywidualnych możliwości, lecz także wobec aktualnych możliwości nauki czy w ogóle – rozumowania ludzkiego. Veniet tempus quo posteri nostri nos aperta tam nescisse mirentur (nadejdzie czas, gdy nasi potomkowie będą się dziwić, że nie znaliśmy rzeczy tak oczywistych – Seneka).

Dlatego, chociaż chciałbym, żeby można było stworzyć (lub być może – odtworzyć) chociaż częściową receptę na dzieło wybitne, staram się wystrzegać sądów kategorycznych. Co nie oznacza, że nie zajmuję zupełnie stanowiska, czy – że jestem ZA a nawet PRZECIW. W tej chwili, w dużej części dzięki dyskusji z Tobą, ale też z innymi dyskutantami uważam, co następuje:

- Nie ma całkowitej wszechogarniającej recepty na arcydzieło.
- Mimo to każde dzieło wybitne musi spełniać pewne zasady.
- Nie umiem tych zasad wymienić w komplecie i bez zastrzeżeń (ale pewnie są wśród nich zasady wymienione w tekście wprowadzającym i w dyskusji).
- Nie umiem też określić, ile z nich jest koniecznych zawsze, a które w pewnych typach utworów, a które i kiedy można pominąć. Z pewnością jednak niektóre z tych zasad muszą być różne w różnych typach utworów.
- Dzieło wybitne musi być oryginalne, niepowtarzalne (ale czy takie sformułowanie można nazwać zasadą?), powinno mieć „coś nieuchwytnego”, co sprawia, że jest właśnie jedyne w swoim rodzaju.
- Nie wiem, czy to tzw. „coś nieuchwytnego” będzie można kiedyś uchwycić i opisać, czy nie.
- Oczywiście nie wystarczy znajomość zasad czy reguł, trzeba mieć jeszcze talent, który także jest trudno zdefiniować i chyba nie można go się wyuczyć (może pewne elementy - tak?). Czyli – wiedzieć to nie znaczy umieć.

Jak z tego widać, moje obecne stanowisko jest dalekie od wyczerpania tematu.

Odnośnie PS. Zbyszek Wilczyński (przepraszam, że wyrażam się o Nim poufale, ale szczycę się korespondencyjną znajomością z tym nietuzinkowym człowiekiem) napisał dwie dość zgrabne powieści, które rzeczywiście nie są arcydziełami. Miał w życiu okresy lepsze i gorsze, przez wiele lat porzucił pisanie. W okresie, w którym miałem honor wymieniać z Nim listy, sprawiał wrażenie, że wrócił do pisania i że jego samoświadomość wyraźnie wzrosła w porównaniu z okresem wczesnej twórczości. Miałem nadzieję, że nawet jeśli recepta na arcydzieło jest majakiem, uda Mu się napisać książkę wybitną. Wiadomość o Jego przedwczesnej śmierci przyjąłem z niedowierzaniem i wielkim smutkiem.
Użytkownik: Krzysztof 10.06.2018 01:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie pamiętam, czy mieliśm... | Lykos
Może zacznę od filozofii, o której wyżej była mowa. Czytając niedawno dialog „Fajdros” pomyślałem, że z tytułowego Fajdrosa żadne studia nie uczyniły filozofa w takim znaczeniu tego słowa, jakie mnie się wydaje prawdziwe. Otóż uznaję, iż filozofem nie jest znawca kierunków filozoficznych i ich historii – a tego uczą na studiach – a człowiek miłujący dociekliwość w dążeniu do poznania prawdy w całej jej głębi, i odczuwający taką wewnętrzną potrzebę, a więc będący filozofem w starszym, pierwotnym, znaczeniu tego słowa. Poznanie systemów filozoficznych stworzonych przez innych myślicieli zwiększy wiedzę, ale raczej nie wykreuje filozofa.
Wątpię w możliwość nauki umiłowania mądrości. Filozofię bardziej się odczuwa w sobie, niż uczy się jej drogą studiów. Wydaje mi się, że podobnie jest z nauką estetyki, że większe znaczenie ma tutaj domowa szkoła – to wszystko, co młody człowiek może przejąć od rodziców, niż studia dorosłej osoby. Chyba jednak największe znaczenie mają potrzeby naszego ducha i jego cechy – niekoniecznie nabyte.

Chciałem wyrazić swój pogląd na temat możliwości stworzenia przepisu na arcydzieło, ale okazało się w czasie lektury rozmów pod Twoim tekstem, że Michał Jezierski ma bardzo podobne zdanie. Swoją drogą szkoda dla Biblionetki, że ten mądry człowiek nie zabiera głosu na jej stronach.

Nie ma jednego przepisu na arcydzieło, ponieważ nie ma jednego jego wyobrażenia, chciałbym jednak uwypuklić najważniejszą dla mnie cechę dobrego dzieła. Przeczytałem tutaj wypowiedzi osób powołujących się na wiele uznanych dzieł, tych wchodzących w skład klasyki światowej literatury, i jak wiele już razy w podobnych sytuacjach uświadomiłem sobie moją jakże małą ich znajomość, oraz, co tutaj ważne, odmienność ocen. Niektóre z przeczytanych przeze mnie dzieł światowych, tych kanonicznych, nie są dla mnie żadnymi arcydziełami, a kilka niewartych były doczytania ich do końca, jak chociażby Ulisses – najgorsza z przeczytanych książek.
Literatura piękna ma być piękna, a nie obrzydliwa jak powieść Joyce, przy czym piękno, będąc dla mnie cechą immanentną, może być kilku odmiennych rodzajów. W dziele popularyzującym naukę piękno ma się przejawiać w logice i jasności wywodów napisanych językiem nienafaszerowanym bez potrzeby naukowymi terminami; w klasycznej powieści objawić się powinno poznaniem głęboko uzasadnionych prawd o człowieku; w książce podróżniczej plastycznością i celnością opisów. We wszystkich dobrym stylem, przyjemnością obcowania z prozą, o której można powiedzieć, iż jest sztuką, ale też i cechami zaznaczonymi przez Michała: innością, oryginalnością, świeżością.
Dobre dzieło literackie ma być dziełem sztuki, więc powinno mieć zdolność przekazania czytelnikowi tego, co wydaje się być nieprzekazywalne: własnego obrazu świata, który przez swą odmienność może oczarować odbiorcę i poruszyć w nim struny zamarłe, albo i nieznane mu do tej pory.
To właśnie potrafili Proust i Bach, Monet i Buonarroti.
Takich dzieł życzę wszystkich piszącym i czytającym.
Lykosie, dziękuję Ci za przysłanie mi adresu tej czytatki.
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: