Dodany: 22.04.2012 00:40|Autor: Cirilla
Wyłącznie (!) konkursowe staropanieństwo i starokawalerstwo dla Niki ;)
Aby tradycji stało się zadość:
1.
A. wiedziała doskonale, że od takiego wyroku nie ma odwołania. Wróci na wieś, do walącego się domu, do zrujnowanych chałup dzierżawców, do ciężkiej pracy albo śmiertelnej nudy, na odludziu, bez gości, wizyt, balów i tańców, bez wielbicieli, bez G., bez szans na przyszłość. Staropanieństwo ma zagwarantowane. A przecież dopiero zaczęła żyć...!
Nagle dotarło do niej, że matka jeszcze coś mówi. Coś o wyjeździe do Indii. No tak, ma poślubić tego starego paralityka już za trzy miesiące, bo on wraca do Indii i chce ją zabrać ze sobą. A G., młody G., jej G., wysyłany jest przecież do Indii, była o tym mowa, w ciągu tych siedmiu radosnych godzin nawet o tym nie pomyślała. Nie mając nic, pozbawiony tu wszelkich finansowych nadziei, prawie zaczął się godzić z decyzją rodziny, wahał się i zwlekał tylko ze względu na nią. Zdążyła pomyśleć, że pojadą razem... No więc dobrze, nie razem, ale ona też pojedzie do Indii, chociażby z tym wiekowym straszydłem, i proszę bardzo, skandal wybuchnie tam!
- Bardzo dobrze - powiedziała, nagle uspokojona i zacięta. - Niech będzie. Wyjdę za niego.
2.
– Słyszałeś o nowości w młynie? – spytała kotka domowa. – Potajemne zaręczyny. Ojciec jeszcze o tym nie wie, ale R. i B. cały czas pod stołem nadeptywali sobie na łapy. I mnie trącili dwa razy w łapę, ale nie miauknęłam, nie chciałam, by się wydało.
– Ja bym tak nie zrobił – powiedział kot kuchenny.
– Co innego wypada w kuchni, a co innego w pokoju – powiedziała kotka domowa. – Jestem
tylko ciekawa, co powie młynarz, gdy dowie się o zaręczynach.
R. był również ciekawy, co powie młynarz, i nie mógł już dłużej czekać, dlatego w parę dni potem R. siedział w dyliżansie, pełen był najweselszych myśli w oczekiwaniu przychylnej odpowiedzi, którą chciał otrzymać jeszcze tego wieczora.
3.
— Nie lubię niemądrych żartów, mój hrabio. Pan A. nie jest moim pupilem, a w każdym razie nie proteguję go panu D.
— Postawiłbym panu ten zarzut, gdyby ów młodzieniec potrzebował protekcji, ale, szczęściem dla mnie, może się bez niej obejść.
— Jak to? Czyżby według pana uderzał już w konkury?
— Ręczę za to. Wzdycha, przewraca oczami, tokuje i grucha miłośnie. Zabiega o rękę dumnej E.
— To nie ma znaczenia, skoro i tak myślą jedynie o panu.
— E, nie żartowałbyś, drogi hrabio. Dwa razy dostałem po nosie.
— Jak to dwa razy?
— Ano tak: panna E. odpowiadała mi półgębkiem, a panna L., jej przyjaciółka od serca, nie raczyła odpowiedzieć mi wcale.
— Tak, ale papa uwielbia pana.
— On? Przeciwnie. Wbijał mi sztylet po sztylecie — tylko że trafiały w próżnię.
— Zazdrość świadczy o uczuciu.
— Owszem, ale ja nie jestem zazdrosny.
— Za to on jest.
— O kogo? O D.?
— Nie, o pana.
— O mnie? Założę się, że gdy pójdę tam za niecały tydzień, pocałuję klamkę.