Dodany: 27.07.2007 21:13|Autor: Macabre
Historyjka o ambitnym chłopie z Barceloną w tle...
Pan Ildefonso Falcones jest z zawodu adwokatem, a "Katedra w Barcelonie" to cały jego pisarski dorobek, chyba że pisał coś jeszcze "do szuflady". W Hiszpanii utwór ten szybko stał się bestsellerem, zdobywając pierwsze miejsca w rankingach najpopularniejszych i najlepszych książek. Brzmi zachęcająco, prawda? Tylko czy powinniśmy ufać rankingom i magnetycznej sile słowa "bestseller"?
Jeszcze nie przystąpiłem do czytania powieści Falconesa, a już zacząłem zastanawiać się, jak autor zabrał się do zaprezentowania nam średniowiecznej Katalonii. Przed oczyma pojawił mi się obraz współczesnej, laicyzującej się na siłę Hiszpanii, co przybiera czasami wręcz groteskowe formy. Nie wiem, czy pan Falcones jest jednym z przedstawicieli takiej właśnie niemyślącej części lewicy w ojczyźnie flamenco i corridy, ale "Katedra..." to zdecydowanie krytyczny obraz bogobojnej Barcelony z czasów Średniowiecza. Rodzi się więc pytanie, czy jest to obraz rzetelny i czy już z założenia nie miał przedstawiać XIV-wiecznej Katalonii w negatywnym świetle. Zaufałem jednak Falconesowi. W końcu krótka notka biograficzna z okładki książki informuje nas, że autor przez 5 lat sumiennie studiował historię swojego regionu (Ildefonso Falcones mieszka w Barcelonie). Sam Falcones również mówi o tym w posłowiu powieści, aczkolwiek podaje nam tylko kilka tytułów, które pomogły mu w pracach nad jego dziełem. W każdym razie, jak już powiedziałem, zaufałem autorowi i mam nadzieję, że rzeczywiście ta demonizacja (oj, obraziłaby się inkwizycja za to sformułowanie) średniowiecznej Barcelony nie jest bezpodstawna. Widocznie tak to wtedy wyglądało.
Dobrze, 5 lat wgłębiania się w przeszłość Katalonii to jednak nie dość, aby napisać dobrą powieść. Jak jest w tym przypadku? Falcones serwuje nam wyeksploatowaną już formułę: od pucybuta do milionera albo "from zero to hero", jak kto woli. Czytając "Katedrę..." poznajemy losy rodziny Estanyolów, najpierw Bernata Estanyola, a potem jego syna Arnaua. To właśnie jego historia zajmuje większą część powieści. Cóż mogę powiedzieć o fabule? Wszystko wpisuje się w pewne utarte schematy. Po części Falcones sam je sobie narzucił, z góry zakładając, że jego bohater zacznie jako nic nieznaczący syn zbiegłego chłopa pańszczyźnianego, a skończy jako bogaty patrycjusz i miejski dostojnik. Po drodze pojawią się ludzie, którzy będą starali się go zniszczyć, Arnau doświadczy też "wielkich" miłości, będzie o włos od śmierci - cały zestaw standardowych wątków potrzebnych każdej sensacji. A może Falconesowi zwyczajnie brakuje umiejętności i doświadczenia w pisaniu dłuższych utworów?
Faktem jest, że dostajemy coś wyjątkowo nijakiego. Spójrzmy np. na postacie przedstawione w "Katedrze...". Falcones tworzy świat czarno-biały. O ile postacie dobre mają jakieś drobne wady, oczywiście całkowicie ustępujące licznym zaletom, o tyle postacie złe są przedstawione w sposób spłycony i całkowicie jednostronny, niemalże jak w bajce dla dzieci. Są złe do obrzydliwości. Ileż każda powieść zyskuje, gdy na jej kartach pojawia się postać zła, ale wahająca się, będąca na rozdrożu, walcząca ze swoimi słabościami, poddająca się i innym uczuciom. Tutaj tego nie uświadczymy. Nawet w najmniejszym stopniu. A nie zapominajmy, że "Katedra..." liczy prawie 700 stron. Owszem, pojawia się postać mnicha Joaneta, która rozpaliła moją ciekawość na ułamek sekundy. Tyle że Joanet popełnia zło wierząc, że czyni dobro. Na dodatek Joanet, który jest zarazem "przyszywanym" bratem Arnaua, tak jak i pozostałe postaci został potraktowany po macoszemu. Historia mnicha nie jest zaakcentowana, nie jest wyrazista, zwyczajnie ginie na kartach tej obszernej powieści i szybko o niej zapominamy. Były zadatki na stworzenie przynajmniej jednej wielowymiarowej postaci, ale, niestety, nie dostajemy nawet tego. Falcones operuje więc schematycznymi, jednowymiarowymi bohaterami, krótko rzecz ujmując, jak już powiedziałem, tworzy świat czarno-biały.
Jest jeszcze jedna sprawa, która budzi moje mieszane uczucia. "Katedra..." jest podobno powieścią historyczną. Spójrzmy więc na "Potop" Sienkiewicza, przykład może banalny, ale myślę, że dobry, bo będący całkowitym przeciwieństwem utworu Falconesa. Sienkiewicz połączył świetnie wątki fikcyjne z historycznymi (pomijam tu zakłamania i przeinaczenia, których się dopuścił), tworząc coś integralnego i spoistego. W "Potopie" wątki fikcyjne i historyczne bez żadnych sztuczności przenikają się nawzajem. W "Katedrze..." historia i fikcja to dwa odrębne światy, które co najwyżej mieszają się, ale na pewno nie przenikają. Historia to tło, jakieś wzmianki, informacje o rozpoczętej i zakończonej wojnie, parę stron o dżumie, która zabrała ze sobą 1/3 ludzi w Europie, wymieniane nazwiska postaci historycznych, itd. Tak naprawdę główna część powieści przedstawiająca losy Arnaua mogłaby zostać przeniesiona po niewielkich modyfikacjach w inne realia i niewiele by straciła. Bo przecież "historia wielkich namiętności, tragicznych miłości, zdrad, spisków i zemsty"* równie dobrze mogłaby mieć miejsce w XIX-wiecznej Anglii. Czytając "Katedrę..." zwyczajnie nie czułem tej jedności, łączności pomiędzy wątkami historycznymi i fikcyjnymi. Nie wiem, być może Hiszpanie, a w szczególności Katalończycy inaczej odbierają powieść Falconesa. Może liczne informacje, fakty historyczne bardziej do nich trafiają. Może dostrzegają to, czego ja nie dostrzegam. Trudno oczywiście zarzucić Falconesowi, że podaje on niewiele faktów historycznych i ciekawostek, bo tych jest naprawdę dużo i to jest plus tej powieści. W moim odczuciu nie udało mu się po prostu zespolić tych dwóch światów, fikcyjnego i historycznego. W rezultacie książkowa rzeczywistość wymieszała się gdzieniegdzie, rozmyła i zrobiła ogólnie bezbarwna i mdła.
Wracając do tych ciekawostek i faktów, muszę z przykrością stwierdzić, że Falcones chyba nie do końca wiedział, co zrobić z wiedzą zdobytą w ciągu 5 lat. Czasami miałem wrażenie, że autor bardzo chce coś przekazać czytelnikowi i dlatego wkłada to na siłę w usta bohaterów. Z tego powodu niektóre dialogi wydały mi się niesamowicie sztuczne. Wyobraźcie sobie dwójkę bohaterów, którzy mieszkają w Barcelonie od 10 lat i pewnego dnia jeden zaczyna informować drugiego, że to i tamto zostało wprowadzone w mieście parę lat temu. Później sytuacja się odwraca i ten, który dopiero co informował pierwszego, z uwagą słucha, co tamten ma mu do powiedzenia. Tak jakby Falcones chciał to wszystko przekazać nam i nie potrafił znaleźć metody, która pozwoliłaby mu to zrobić w sposób bardziej naturalny.
Autor w powieści sporo uwagi poświęca sprawie kobiet. Tutaj także mam pewne zastrzeżenia. Nie wiem, czy pisze on o kobietach i ich uwłaczającej pozycji w średniowiecznym świecie dlatego, że chce być rzetelny, czy też dlatego, że jest przedstawicielem laicyzującej się części Hiszpanii. Grunt, że przez naszymi oczyma maluje się nieciekawy (przynajmniej dla części osób) obraz. Kobiety jako narzędzie szatana, wór nieczystości i naczynie zła nie miały wtedy za wiele do powiedzenia. Szkoda tylko, że autor, przedstawiając ten nierówny świat ludzi (mężczyzn) i kobiet, nie pokusił się o pokazanie jakiejś wyrazistej postaci kobiecej. Owszem, w utworze mamy sporo kobiet, które biorą nawet czynny udział w rozgrywających się wydarzeniach, są one jednak całkowicie bezbarwne. Swoją drogą, wyrazistych postaci męskich także nie uświadczymy, o czym już wspominałem.
Dużo uwagi Falcones poświęcił także Żydom i ich miejscu w XIV-wiecznej Barcelonie. Wydawało mi się czasami, że autor, pisząc o nich, wykracza poza ramy powieści i wysyła sygnał także do współczesnych: "Żydzi to tacy sami ludzie jak wszyscy inni". Ale może za bardzo zagalopowałem się w swoich subiektywnych odczuciach.
Na koniec pozostaje pytanie, czy polecać tę książkę innym? Niekoniecznie, aczkolwiek przeczytać ją warto. Po pierwsze, możemy dowiedzieć się wielu ciekawostek o średniowiecznej Katalonii i jej stolicy bez potrzeby przedzierania się przez nudne opracowania historyczne. Po drugie, warto uświadomić sobie, że średniowiecze to czas nakazów i zakazów, niekoniecznie spisanych, ale na pewno egzystujących w psychice i mentalności ówczesnych ludzi. Świat twardych reguł, konwenansów, dogmatów, życia, które niewiele miało wspólnego z wolnością - to wszystko możemy zaobserwować w książce hiszpańskiego autora. To się Falconesowi udało. Szkoda tylko, że utwór jest tak mało wyrazisty, że dał o sobie tak szybko zapomnieć. Szkoda, że żadna postać nie zwróciła mojej większej uwagi. Może inni odnajdą w "Katedrze..." coś szczególnego, ja nie odnalazłem. Utwór Falconesa jest dla mnie dowodem na to, że bestseller i dobra książka to często dwie różne rzeczy.
---
* Ildefonso Falcones, "Katedra w Barcelonie", tłum. Magdalena Płachta, wyd. Albatros Andrzej Kuryłowicz, 2007, tekst z okładki.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.