Niepamięć, niedomówienie
W miarę doświadczony konsument literatury wyraża zdanie na temat pochłoniętych książek w sposób wyważony i uargumentowany. Powodem takiego działania jest zaangażowanie i skupienie niezbędne, by w pełni uczestniczyć w psychicznym akcie czytania.
Rzecz jasna, takiego stanu rzeczy nie trzeba tłumaczyć namiętnym czytelnikom; po drugie, to oczywiste uogólnienie, a nie bezdyskusyjna reguła, i wreszcie, co chyba najważniejsze, istnieją pisarze, których twórczość prowokuje do odchodzenia od wyważonych opinii; większość czytelników nie może przejść zatem obok niej obojętnie, a reakcje zwykle są radykalnie skrajne.
Rushdie, Witkowski, Palahniuk, Kosiński, Limonow, Schmitt. Lista jest otwarta i znacznie dłuższa od przedstawionej. Szczególnie interesujący jest status ostatniego z wymienionych.
Historia moja i Érica-Emmanuela zaczęła się typowo. Pierwszą jego książką, którą przeczytałem, był „Oskar i pani Róża”. Jakkolwiek czas jej lektury można liczyć w minutach, treść wcale nie jest łatwa, miła i przyjemna, a odbiór może być różny. Wielu zachwyca historia chorego chłopca, umierającego na oczach pani Róży, widzą głębię i poruszającą nostalgię. Ja należę do drugiej grupy. Odrzucił mnie tani melodramatyzm, przesadne moralizatorstwo, granie na uczuciach czytelników i wykorzystywanie motywów, które wzruszyłyby nawet skalnego rycerza z Giewontu. Głównie zniechęciła mnie jednak niezasłużona euforia towarzysząca książce, która dziełem literackim niewątpliwie nie jest.
Nie dziwi zatem długotrwały opór i niechęć, by spróbować twórczości Schmitta ponownie. Potrzeba było przypadku, a więc dnia, gdy przed śniadaniem w moje ręce wpadły „Małe zbrodnie małżeńskie”.
„Małe zbrodnie małżeńskie” to utwór dramatyczny, będący właściwie rozbudowanym dialogiem pary małżeńskiej z 15-letnim stażem – Lisy i Gilles'a. Mąż, pozbawiony pamięci w wyniku wypadku, po kilkudniowym pobycie w szpitalu wraca do domu. Pozbawiony wspomnień, musi poznać Lisę od nowa, częściowo budując wzajemne relacje od zera, cząstkowo je sobie przypominając. To, co początkowo wydaje się prostą historią, z każdym wypowiadanym słowem komplikuje się, gmatwa i ujawnia tajemnice.
Wydaje się, że historia jest tu równie prosta jak ta z „Oskara i pani Róży”. Wydaje się, że porusza temat, z którego trudno wykrzesać coś nowego, gdyż mocno jest już wyeksploatowany w literaturze. Ot, para w średnim wieku, kryzys, rozwiązywanie konfliktu. Schmitt wydobywa jednak na wierzch istotne szczegóły, których w codziennej egzystencji nie dostrzegamy. I robi to w taki sposób, że nawet będąc obarczonym najgorszym rodzajem uprzedzenia, jak w moim przypadku, trudno jego wysiłku nie docenić.
Éric-Emmanuel Schmitt poruszył w tej książce sprawę zacierania się znaczenia słowa. Opisał proces mówienia bez wyrażania, słyszenia bez słuchania i trwania bez refleksji i zaskoczenia. W prosty sposób podkreślił, że zaczynamy żyć w całkowitym oderwaniu i dopiero mocny życiowy wstrząs każe nam przewartościować swoje sądy i zasady kształtujące wspólne relacje. Ważne, że nie metaforyzując przypomniał, jak łatwo przestać być i zacząć grać rolę. Ponownie mi uświadomił, że literatura nie musi koniecznie jedynie naprawiać świata i eksperymentować z formą. Musi mieć także czasem charakter edukacyjny, a czasem rozrywkowy.
Na koniec pozostaje mi życzyć panu Schmittowi więcej małżeńskich zbrodni, a mniej melodramatyzmu w stylu „Oskara i pani Róży”.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.