Dodany: 26.03.2012 17:18|Autor: Małgorzata Gutowska-Adamczyk

"Podróż do miasta świateł" - fragment


Weszła do przestronnego hallu wprost na duży portret mężczyzny. Na prawo znajdowała się recepcja, za nią winda, nieco z lewej schody na piętro przykryte dywanem w kolorze burgunda. Meldując się, zapytała o kolację. Wskazano jej przeszklone drzwi do restauracji. Sądząc po ilości samochodów, musiało być tam dość tłoczno, jednak nie usłyszała żadnych chóralnych śpiewów, jedynie szum rozmów oraz sympatyczną, delikatną bossa novę, która nastroiła ją przyjemnym oczekiwaniem. Gdy zeszła odświeżona i bardzo głodna, przezornie zostawiwszy telefon w pokoju, kelner natychmiast podał kartę. Zamówiła sałatkę Gina, bo tak nazywał się pokój, w którym ją umieszczono. Uznała to za zabawny zbieg okoliczności, zresztą kombinacja sałaty, pomidora, ogórka konserwowego, gotowanego jajka i wędzonego szczupaka wydawała się interesująca.

Popijając herbatę, przyglądała się gościom. Jej uwagę zwróciła siedząca nieopodal rodzina. Ciemnowłosy, leciutko szpakowaty, przystojny mężczyzna w marynarce i elegancka, rasowa kobieta w koktajlowej sukience z dwójką kilkuletnich dzieci, które do matki zwracały się po polsku, do ojca zaś po angielsku. Jedli właśnie deser i choć wyglądali, jak wyjęci z banalnej reklamy, było w nich coś tak szczególnego, że raz po raz ściągali spojrzenie Niny. Szczęśliwa rodzina spożywa uroczystą kolację, potworny banał. Patrzyła na nich, jakby im czegoś zazdrościła. A może po prostu zaciekawiło ją to pomieszanie językowe? Zresztą, nie było się czemu dziwić, jest wiele podobnych par. Kobieta pewnie pojechała do Londynu, pracowała w jakimś pubie, poznała Anglika, zakochali się, pobrali, teraz przyjechali na urlop, żeby on zobaczył jej kraj i poznał rodzinę. Typowe. Kilka koleżanek Niny przeszło dokładnie tę samą drogę.

Kolacja okazała się smaczna. Świeża sałatka i kieliszek białego wina oraz przyjemne dźwięki fortepianu spowodowały miłe rozluźnienie. Angielsko-polska rodzina wreszcie spostrzegła się, że przykuwa uwagę Niny. W odpowiedzi na jej przepraszający uśmiech, kobieta skinęła głową. Siedzieli jeszcze, kiedy wstała od stołu.
Recepcjonistka na pytanie o kije do nordic walking nie zapytała, co to takiego, stwierdziła natomiast, że ma kilka par do wyboru. By rano nie stanąć wobec problemu, że ktoś ją uprzedził, Nina od razu poprosiła o najlżejsze. Jako trasę marszową, recepcjonistka polecała drogę wzdłuż jeziora.

- Do Gromisława jest jakieś osiem kilometrów, do Cieciórki około pięciu, do Długołąki trzy. Trasy są bardzo ładne, oznakowane, wiodą przez zagajnik, a potem przez las, rozdzielają się na polanie. Nie zabłądzi pani, bo jest tam duża tablica z uproszczoną mapką.

Nina podziękowała i gdy się odwróciła, aby wrócić do pokoju, raz jeszcze spojrzała na obraz wiszący w hallu, przedstawiający ubranego w surdut, eleganckiego mężczyznę, około trzydziestki, siedzącego w lekko niedbałej pozie przy okrągłym stoliku, na którym stał kieliszek szampana. Podeszła bliżej.

- To dawny właściciel pałacu, hrabia Tomasz Zajezierski – niczym wykutą na pamięć lekcję, wyrecytowała płynnie recepcjonistka – Obraz namalowała Róża Wolska. Niektórzy mówią, że mieli romans – dodała tajemniczo.

Nina zauważyła oczywiście sygnaturę: „R.W. 1892”. Pomyślała, że hrabiego sportretowała jakaś utalentowana szlachcianka, zapoznany talent, wiele takich obrazów napotyka się w antykwariatach. Autorki, nudzące się panny albo panie domu, czasem nawet dość sprawne, nie znajdowały siły woli ani stanowczości, aby uczyć się i szlifować rzemiosło. Zresztą ich ambicja ograniczała się najczęściej do roli żony a i rodzina często wywierała presję, by porzucały zainteresowania, które mężatce nie przynosiły chluby.

Jednak ten obraz był zbyt dobry, przykuwał uwagę, malarka znała się na rzeczy. Co więcej, mimo upływu czasu i zmieniających się mód, wyglądał zaskakująco współcześnie. W oczach hrabiego tliły się niemal filuterne ogniki, wpółotwarte usta sugerowały prowadzoną z kimś interesującą rozmowę. Świeża karnacja twarzy i pięknie wymodelowane dłonie nasilały wrażenie prawdziwości, zaś dystynkcja i pewna galanteria postaci budziły w oglądającym tęsknotę za dawnym wytwornym światem i nieśpiesznym życiem, które sądząc po pieczołowitym, nawiązującym do epoki, wystroju hotelu, jego właściciele najwyraźniej próbowali tu wskrzesić. Wydawało się, że sportretowany mężczyzna zaraz wstanie, dopijając szampana i przejdzie przez pokój, choćby po to, by zamknąć drzwi na taras, bo powiew wieczornej bryzy znad jeziora wzdymał lekko zasłonę.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2300
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: Zbojnica 27.03.2012 16:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Weszła do przestronnego h... | Małgorzata Gutowska-Adamczyk
Mój apetyt na książkę został skutecznie rozbudzony...jak przystało na powieść z cukiernią w tle :D.
Użytkownik: misiak297 27.03.2012 22:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Weszła do przestronnego h... | Małgorzata Gutowska-Adamczyk
Widzę, że nie pożegnaliśmy się z bohaterami "Cukierni..." tak na zawsze. Jak to dobrze!
Użytkownik: Pani_Wu 02.04.2012 17:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Weszła do przestronnego h... | Małgorzata Gutowska-Adamczyk
I miejsca są te same, ale czasy inne. Może jeszcze wyjaśnią się tajemnicze historie z trylogii? Stale mnie ciekawi pierścień. Na czyim palcu go znaleziono i dlaczego?
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: