Dodany: 19.07.2007 19:54|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Naprzeciw przeznaczeniu


Co przeciętny rodak wie o Islandii? Jeśli pilnie uczył się geografii, pamięta jej położenie, nazwę stolicy i największą osobliwość przyrodniczą – gejzery. Jeśli słucha kanałów muzycznych albo czytuje rubryki kulturalne w czasopismach, kojarzy sobie ten kraj z ekscentryczną piosenkarką Björk. Do Islandii nie organizują wycieczek biura turystyczne, nie jeździ się tam na wczasy ani na saksy (przynajmniej masowo, bo indywidualnie Polak jest w stanie zawędrować wszędzie), nie importuje stamtąd przepisów na towary, metod medycyny niekonwencjonalnej ani egzotycznych pamiątek. Zadziwiająco mało, jak na kraj leżący przecież w Europie. I oto niespokojny duch, który to dziwne miejsce wybrał sobie na port przeznaczenia, zaprasza nas tam na krótką wycieczkę w dwóch etapach.

Pierwszy z nich – pierwszy chronologicznie, choć drugi w tytule – przenosi nas w czasie o kilkadziesiąt lat wstecz, do maleńkiej osady, gdzie tylko „zimny ocean, pola lawy, ziemia rodząca same kamienie, kurz, wichry, zawieruchy i siarkowe wykwity na skałach”[1]. Surowa, nieubłagana natura, człowiek i Bóg – a może nie Bóg, lecz jedynie ślepy los. Młody wieśniak Tomas niewiele zaznał w życiu dobrego – tylko ciężkiej pracy w tych skrajnie prymitywnych warunkach, pracy, która wpędziła do grobu oboje jego rodziców, nim skończył 20 lat – i niewiele widział piękna; ale na przekór temu wciąż rośnie w nim dojmująca tęsknota za prawdziwym domem, miłością i za czymś, co ubarwiłoby ponurą monotonię wyspiarskiego krajobrazu, wybiło się ponad szarość nieba, ziemi i wody. I próbuje to osiągnąć w każdy możliwy sposób: dając z siebie tyle, na ile go stać, siłując się z naturą i dyskutując z niewidzialną Siłą Wyższą. Tomas ma krzepę, pracowitość i spryt swoich przodków, kształtowanych przez wieki borykania się z nieprzyjaznym klimatem i nieurodzajną ziemią, ma wiarę, nadzieję i miłość. Czy to za mało, by zbawić ten „mały świat od jeziora do morza, od kościółka do Grindaviku”[2]?

Druga odsłona to już zupełnie inne czasy – może rok, może pięć lat temu. Polski emigrant, gnany ciekawością świata i niepokojem własnej duszy, próbuje zbudować swoje nowe życie „z dala od zgiełku Europy”[3], w mieście nieprzypominającym żadnej innej europejskiej stolicy, ale wyposażonym już we wszystkie atrybuty nowoczesnej cywilizacji. Także w miejsce, gdzie ludzie starzy i chorzy mogą spokojnie (przynajmniej tak się wydaje) dochodzić swoich dni, oszczędzając swoim bliskim kłopotów z upokarzającą fizjologią i słabnącym umysłem. Tam właśnie Hubert znajduje pracę; tam styka się z cierpieniem jednych, bezdusznością i brutalnością innych; tam spotyka niezwykłą kobietę, której los dowodzi, jak bardzo człowiek jest igraszką w ręku przeznaczenia, a ona sama uświadamia mu, że mimo wszystko lepiej wyjść temu przeznaczeniu naprzeciw niż uciekać...

Obie te historie, połączone – jak się okaże – wspólnym motywem, składają się na naturalistyczną opowieść o naturze człowieka, o jego walce z przeciwnościami losu, o heroizmie lub małoduszności, jakie potrafi okazać w zetknięciu z tragedią i cierpieniem.

Za samą tę wymowę chciałoby się książkę ocenić jak najwyżej, także i za kreację Tomasa, której prostota i wyrazistość przywodzi na myśl Kaziuka z „Konopielki” Redlińskiego. Przeszkadzała mi w tym jednak zbytnia dosłowność niektórych scen z „Domu Róży”, zwłaszcza tych obracających się wokół tematyki genitalno-wydalniczej (wiem, wiem, trudno udawać, że ta sfera nie istnieje; niemowlęctwo i zaawansowana starość to dwa okresy życia, kiedy cały świat kręci się wokół toalety... albo raczej niemożności korzystania z takowej... ale np. obraz pielęgniarza „używającego sobie” na sparaliżowanym pensjonariuszu jest już dla mnie stanowczo zbyt drastyczny, po prostu niesmaczny), i trochę za duża dawka wulgaryzmów (wiem, wiem, ludzie tak NAPRAWDĘ mówią; sprzątaczkę Bogusię jestem w stanie rozgrzeszyć z uwagi na jej prymitywizm – ale czy i narrator musiał...?). Ale, tak czy inaczej, jest to na pewno rzecz, którą zapamięta się na dłużej.


_ _ _

[1] Hubert Klimko-Dobrzaniecki, „Krýsuvík/ Dom Róży”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2006, „Dom Róży” s. 30 (w przypisach podaję osobno strony jednej i drugiej noweli, gdyż taki układ tekstu zastosował wydawca).
[2] Tamże, „Krýsuvík”, s. 43.
[3] Tamże, „Dom Róży”, s. 8.



(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3285
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: dansemacabre 20.07.2007 14:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Co przeciętny rodak wie o... | dot59Opiekun BiblioNETki
Hmm... a nie powinno się najpierw przeczytać "Domu Róży", a potem "Krysuviku"? Ja tak zrobiłem i uważam, że ta droga dała mi o wiele więcej estetycznej przyjemności. Myślę, iż gdybym najpierw przeczytał "Krysuvik" postać Róży nabrałaby jakichś znamion rodzicielskich, nie poznawałbym tej postaci z taką fascynacją, nie byłaby dla mnie "nowa", odkrywcza.
Zresztą chyba porządek w tytule od razu wskazuje ścieżkę dla czytelnika. A książka fenomenalna. A na marginesie- zastanawiam się, co jest grane, że Klimko- Dobrzaniecki tak wędruje po wydawnictwach ( jedna książka Czarne, druga Portret, trzecia Ha! art). Taka migracja to doprawdy ewenement na polskim rynku wydawniczym.
Użytkownik: nataba 28.07.2011 20:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Hmm... a nie powinno się ... | dansemacabre
Przeczytałam najpierw "Krysuvik" i w zasadzie nie żałuję tej drogi.
W "Krysuviku" dużo o narodzinach, młodości, marzeniach.
"Dom róży" - rzecz o starości, przemijaniu.
Taka kolej rzeczy i zgodnie z nią przeczytałam ten dyptyk.

Bardzo dobry język Dobrzanieckiego. Wielki plus.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: