Dodany: 23.03.2012 08:14|Autor: george_almighty

Książka: Taniec ze smokami: Część I
Martin George R. R.

2 osoby polecają ten tekst.

Bardzo powolny taniec


Na początek małe zastrzeżenie: czytałem książkę w wersji oryginalnej, nie wiem więc dokładnie, w którym miejscu występuje podział dokonany przez polskiego wydawcę, w związku z czym moja opinia może być nieco "przesiąknięta" zawartością drugiej części "Tańca…". Ponadto nie mogę ocenić w żaden sposób jakości przekładu.

Druga ważna uwaga: starałem się napisać nie tylko o tym, czy i jak bardzo powieść mi się spodobała (lub nie), ale też dlaczego. W związku z tym poniżej można znaleźć trochę szczegółów istotnych dla fabuły. Jeśli więc chcesz, aby treść książki pozostała dla Ciebie kompletną tajemnicą, pomiń moją recenzję lub przejdź od razu do ostatnich dwóch akapitów, gdzie przedstawiłem moje ogólne wrażenia.

Tom pierwszy "Tańca…" opisuje wydarzenia dziejące się równolegle z akcją "Uczty dla wron", przedstawiając losy Jona, Tyriona i Daenerys. Niestety losy te nie są specjalnie zajmujące. Mam wrażenie, że autor chciał rozbudować psychikę bohaterów i trochę się w tym zapędził, co powoduje, że wątki trójki głównych bohaterów bardzo się ślimaczą.

Pierwsze dwa rozdziały dotyczące Jona opisują wydarzenia znane już z perspektywy Sama, dorzucając jedynie rozterki Jona, czy i jak pogodzić honor dowódcy straży z pomocą królowi Stannisowi, czy dobrze czyni przepuszczając Dzikich przez mur itd. Rozterki te stanowią też główny motyw pozostałych rozdziałów. Można by powiedzieć, że zawsze coś się dzieje w Czarnym Zamku, ale tam również żadnej akcji nie uświadczymy – dzicy są spokojni, a Inni najwyraźniej czekają na środek zimy. Przeczytać za to będziemy mogli kilkustronicową relację z inwentaryzacji zapasów Straży.

Wątek Tyriona to typowa opowieść drogi, a że drogę tę pokonujemy powozem i statkami, nie jest to podróż zbyt dynamiczna. Na szczęście Karła nie opuszczają ironiczny humor ani spryt, co sprawia, że rozdziały o nim czyta się lekko i przyjemnie. Stanowią one też okazję do wprowadzenia kilku nowych postaci (z których co najmniej dwie mogą jeszcze nieźle namieszać w kolejnych częściach cyklu) oraz przywrócenia jednej nieco odsuniętej na drugi plan. Minus stanowią pojawiające się dość często wewnętrzne monologi Tyriona na temat ojca, siostry i Tyshy.

Daenerys po kilku wygranych bitwach postanowiła zostać w Meereen, żeby nauczyć się być dobrą królową, nauka ta niestety przychodzi jej z trudem, ponieważ mało kto w Meereen chce, żeby była tutejszą królową. Wewnątrz miasta grasują mordercy lojalni wobec poprzednich władców, a z południa zbliża się armia niewolników z Yunkai. Rozdziały o Daenerys okazują się przegadane, a sama postać straciła wiele w moich oczach – z wojowniczej khaleesi podbijającej jedno miasto za drugim zmienia się w królewnę męczybułę, użalającą się nad sobą i wzdychającą do pewnego kapitana najemników.

Książkę ratują postacie drugoplanowe: Bran, Davos i Fetor. Bran Stark jest chyba pierwszą osobą w historii cyklu, która dotarła do celu podróży - tak, poznajemy Trójoką Wronę! Szkoda tylko, że praktycznie na zapoznaniu się kończy, autor nawet nie zasygnalizował, jak Bran może w przyszłości wpłynąć na losy Westeros. Wątek Davosa jest najbardziej polityczny w całej książce, co ja uważam za zaletę. Namiestnik króla Stannisa w swojej misji będzie musiał zmierzyć się z intrygami, fałszem i na zimno kalkulującymi lordami, których opis z perspektywy poczciwego przemytnika czyta się świetnie. Trochę przypomina to problemy Eddarda w Królewskiej Przystani.

Fetor jest nowym bohaterem-narratorem, którego tożsamość początkowo jest przed nami ukryta (ale wystarczą ze trzy akapity, żeby się domyślić). Postać ta przechodzi największą przemianę ze wszystkich bohaterów "Tańca…", i co ważne, wystarcza na to tylko kilka rozdziałów. Ponadto pod koniec autor ładnie spina wokół Fetora kilka innych wątków.

Wątek Quentyna Martella jest, moim zdaniem, wprowadzony na siłę i zupełnie niepotrzebny, spokojnie można by historię jego podróży wpleść jedynie w formie skrótowej retrospekcji w momencie spotkania z Daenerys (w stylu "Przebyłem siedem gór i siedem mórz, aby Cię spotkać, o pani").

Ciekawostką jest pojedynczy rozdział napisany z perspektywy Melisandre, który co prawda nie wnosi wiele do fabuły, ale pozwala poznać tę dość tajemniczą, a niewątpliwie ciekawą postać z nieco innej strony.

Podsumowując, pierwsza połowa najnowszej części "Pieśni lodu i ognia" nie zachwyciła mnie. Jest strasznie przegadana, autor raczy nas długimi (niekiedy zajmującymi całe rozdziały) opisami wydarzeń, które można by streścić jednym zdaniem Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu. Postacie mają wielkie problemy egzystencjalne, o czym dowiadujemy się z ich wewnętrznych monologów, często gęsto przetykanych mantrami w rodzaju "Nic nie wiesz, Jonie Snow", "Dokądkolwiek idą dziwki" czy "Mam na imię Fetor…" (jestem ciekawy, jak tłumacz sobie poradził z rymami obecnymi w mantrze Fetora). Na szczęście w drugiej części akcja przyspiesza, ale nie uprzedzajmy faktów.

Książka nie jest zła, język i humor pozostają na wysokim poziomie, do jakiego przyzwyczaił nas Martin, ale nie czyta się jej niecierpliwie wyczekując kolejnego rozdziału dotyczącego ulubionej postaci. Mam wrażenie, że autor zakochał się w stworzonym przez siebie świecie (podobnie jak tysiące czytelników) i na siłę odwleka moment, w którym należy bohaterów doprowadzić do końca podróży, tajemnice rozwiązać, a wątki pozamykać.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2148
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: