Dodany: 14.03.2012 02:44|Autor: A.Grimm
Rządy głupoty
Wiedziony perwersyjnym pragnieniem zakosztowania grafomanii w czystej postaci, sięgnąłem w ostatnich dniach po zapomniany utwór - złośliwi powiedzieliby "potwór" - Teodora Jeske-Choińskiego pt. "Po czerwonym zwycięstwie". To nie jedyny jednak powód tej szaleńczej decyzji czytelniczej, inaczej moje ambicje zaspokoiłaby z powodzeniem lektura "Domu nad rozlewiskiem". Otóż czasami jest tak, że grafomania broni się szczątkami wartości intelektualnej, ewentualnie samym tematem. Poza tym grafomania grafomanii nierówna, szczególnie gdy jest podlana sosem dydaktyzmu, a tak jest właśnie w "Po czerwonym zwycięstwie" - komunistycznej antyutopii. Poza więc czysto ludycznymi motywami kierowały mną również poznawcze aspiracje. Wyznanie, które teraz poczynię, byłoby godne poematu heroikomicznego. Czuję bowiem niedosyt!
Powieść rozpoczyna wielki exodus arystokratów, burżujów i, o dziwo, artystów z komunistycznego raju. O dziwo, bo to zazwyczaj z tej ostatniej grupy rekrutowało się i rekrutuje wciąż najwięcej pożytecznych idiotów gotowych prostytuować się, a czasami oddawać za darmo w imię pięknie brzmiących idei. Po tej masowej emigracji, do której dołączą jeszcze przedstawiciele wolnych zawodów, Utopijski i jego młodzi towarzysze rozpoczynają swój nierząd. Wypada w tym miejscu powiedzieć, że o ile autor nie daje sobie na wstrzymanie w odmalowywaniu różnych absurdów komunistycznego raju, popadając przy tym często w jaskrawą karykaturę, o tyle rząd pięknoduchów charakteryzuje się u niego sporą naiwnością, nieporadnością, względną łagodnością i brakiem wyrachowania, co stoi w wyraźnej sprzeczności z poglądami (słusznymi!) Jeske-Choińskiego na temat natury ludzkiej. Trudno mówić tu o właściwych dla totalitarnej władzy próbach cementowania ustroju, represjonowania, monopolizacji rzeczywistości czy kreowania bytów nierzeczywistych za pomocą nowomowy. Są wprawdzie napomknienia o wyrugowaniu pluralizmu z życia publicznego, radykalnej uniformizacji społeczeństwa i karkołomnych zabiegach przy podziale pracy i dóbr, ale za każdym razem wykonawcy tych rozporządzeń znajdują się w pozycji podrzędnej wobec idei. Wszystko jest bardziej konsekwencją głupoty, naiwności i nieznajomości ludzkiej natury, aniżeli wynikiem celowej gry, egoizmu i okrucieństwa rządzących.
Zasadnicza linia krytyki przebiega gdzie indziej. Jej ostrze skierowane jest w ludzką naturę, z tym że o jej egoizmie i wadach poświadcza zachowanie się mas, a nie rządzących. Destrukcja idzie więc od dołu, wbrew obiegowemu powiedzeniu, że ryba psuje się od głowy. Ludzie nie stanowią bowiem jednego kolektywnego organizmu, ale zbiór jednostek, które kierują się własnymi pragnieniami i emocjami. Jest to banał, ale banał nieustannie wart przypominania. Jeske-Choiński z wyjątkową gorliwością koncentrował się na tym aspekcie utopijnych fantazmatów, zwracając uwagę na ich nienaturalny, nieludzki (w sensie: niezgodny z ludzką naturą) projekt. Nie inaczej jest w "Po czerwonym zwycięstwie".
Dla każdego, kto ma chociażby śladowy kontakt z literaturą piękną, spotkanie z utworem Jeske-Choińskiego może być niezwykle bolesnym doświadczeniem - nie z powodu ideowej zawartości dziełka, ale z powodu jego estetycznych uchybień. Trudno odsunąć od siebie myśl, że mamy tu do czynienia z najzwyczajniejszym przykładem grafomanii. Pod względem kompozycyjnym na pewno jest lepiej niż w trylogii poświęconej Rewolucji Francuskiej, ale wynika to z mniejszej objętości "Po czerwonym zwycięstwie". Jeske-Choiński był łaskaw zamknąć swoją powieść na kilkudziesięciu stronach, dzięki czemu uniknął rażących powtórzeń, przeskoków i fabularnych luk. Wątek romansowy jest oczywiście lekko upośledzony, jak to już u tego pisarza bywa, ale z racji mniejszej liczby stron także i w tym wypadku jest trochę lepiej. Przynajmniej nie tracimy z oczu bohaterów, by zobaczyć ich ponownie dopiero po kolejnych dwustu stronach. Wciąż jednak pozostaje rażący dydaktyzm powieści, może bez skłonności do jadowitej publicystyki, ale stawiający czytelnika w pozycji dziecka, by nie powiedzieć idioty, którego autor prowadzi łaskawie za rękę. Świadczą o tym liczne pytania retoryczne, które z upodobaniem stosuje narrator, a także ironia z wpisanym komentarzem i emocjonalnym nacechowaniem, co w rezultacie pozbawia ją znamion lekkości i pozorów obiektywizmu, a przecież ten ostatni uwiarygodniłby tylko krytykę. Jeske-Choiński nie mógł się jednak na to zdobyć, pewnie nawet nie z tyle z powodu zaangażowania ideologicznego, co w wyniku braków warsztatowych. Gwoździem do trumny może być wyjątkowo pieczołowite eksploatowanie wątku wolnej miłości, który to wątek wiąże się z relacją Utopijskiego i Wandy. Marginalny, zdawać by się mogło, element retoryki komunistycznej przybiera tu monstrualne rozmiary cywilizacyjnego raka, który musi strawić wszystko na swojej drodze.
Sadystą nie jestem, toteż polecać nikomu nie będę tego reliktu twórczości literaturopodobnej. Po doświadczeniach obu totalitaryzmów znajdziemy wiele utworów opisujących system kolektywnego myślenia i represjonowania jednostki. U Jeske-Choińskiego trafne jest - chociaż również dość powierzchowne - zdiagnozowanie ideowych przyczyn narodzin komunizmu, sam projekt tej rzeczywistości grzeszy miejscami ogromną naiwnością i nie da się tego wytłumaczyć literacką konwencją. Z drugiej strony, warto jednak wziąć poprawkę na czas powstania "Po czerwonym zwycięstwie". Antycypacje totalitaryzmów siłą rzeczy nie grzeszyły wtedy wyczuciem, chyba że posiłkowały się przy opisie historią (np. Rewolucja Francuska u Anatole'a France'a). Każda próba konkretyzacji w ramach utopii czy antyutopii niosła ze sobą ryzyko uproszczeń i błędów, które nam, współczesnym, łatwo oceniać krytycznie.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.