Funeralna proza
„Pankrok nie żyje, rok jest martwy (…)” - Krzysztof Varga celuje w dziwacznych monologach. Nie inaczej było z „Tequilą”. Powieść oparta jest na zaskakującym pomyśle: muzyk pankrokowy - tak to się pewnie według autora pisze - bierze udział w pogrzebie frendsa z bendu, niesie trumnę z jego ciałem i rozmyśla, bo „Tequila” zbudowana jest z wewnętrznych monologów bohatera, który w momentach wolnych od utyskiwań pod adresem nieboszczyka, ciężaru jego zwłok i niewygodnych butów wspomina chwile świetności, imprezki, panienki.
Język Vargowej prozy jest potoczysty, składnia przyjemna, styl imprezowo-codzienny. Jak rodzynki w cieście występują w nim spolszczone słowa i wyrażenia: mulen róże, browce, nołfjuczery, ałtofkontole, błenawisty, szałery i lawendpisy, besktejdze… Soczysty i autentyczny. Oprócz żałoby i pewnej dozy Welstchmerzu zauwazyć można obezwładniające czytelnika fajerwerki humoru
„Tequilla” to opowieść o traceniu złudzeń, wypalaniu się idei i śmierci idealistów. Narrator nie potrafi odnaleźć więzi ze swoimi fanami- panowie w średnim wieku nie kupują wystarczającej ilości płyt, nastolatki są rozhisteryzowane i brudne, a ich bunt polega na tym, żeby się nie myć. Sex, drugs i muzyka nie są już te same. „Artysta musi być wolny, bo inaczej nie jest artystą.” Wbrew pozorom życie tekściarza z zespołu, który przed momentem złapał wiatr w żagle nie jest jedną wielką zabawą. Imprezki oczywiście, ale poza tym dziennikarze są niedouczeni, fani kapryśni, specjaliści od reklamy i marketingu złośliwi. Gruby - tak z powodu monstrualnych rozmiarów nazywano nieboszczyka - zapewne nic sobie z tych wspomnień nie robi, ale czytelnik ma niesamowita frajdę. Książka jest świetna i nawet gdyby nie miała do zaoferowanie już nic więcej, wybroniłaby się.
„Tequila” to nie tylko żywot artysty trapionego rozmaitymi bolączkami. To także test na oczytanie, znajomość kanonów literatury rodzimej i światowej Niespodzianką dla fanów literatury może być subtelna gra (subtelna, niesubtelna, ale jazda na maksa!), do udziału, w której Varga zaprasza wszystkich chętnych.. Gruby, na przykład, mieszkał na Czarodziejskiej Górze, która wedle narratora była miejscem w sam raz do umierania. Pewien lokal tytułuje się Rzeźnią numer pięć. Postacie z muzycznego półświatka noszą imiona wielce znaczące: Dolores Hejz, Henry Haler, Humbert Humbert, Dżejn Ejr, Jorik, Portnoj. Nie ważne, że u Vargi są tylko imionami, bo już znajomość ich życiorysów nadaje zabawie z lekturą pewien smaczek. Podobnie rzecz ma się z tytułami piosenek, nazwami płyt: „Jądro ciemności”, „Bramy raju”, „Duma i uprzedzenie”, „Auto da fe” (Elias Canetti), „Kronika zapowiedzianej śmierci”, „Ogród o rozwidlających się ścieżkach”, „Tortilla flat”, „Bunt mas", „Wściekłość i wrzask”, „Piana złudzeń” (Boris Vian). Wszystkie te tropy sprawiają, że funeralno-imprezowa książka zamyka w sobie coś więcej. Można zatrzymywac się przy tytułach i drążyć skojarzenia. Można upić nieco tej prozy i stwierdzić, że przednia to była rozrywka… do zobaczenia przy kieliszku! Choć to taka, używając określenia autora, „dołerska” książka…
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.