Dodany: 07.02.2012 18:33|Autor: szlonko

Dobre, tylko po co?


„Dobre, tylko po co?”. Słowa koleżanki z pracy, która skończyła czytać „Saturna” dwa dni po mnie, a którą zapytałam o jej ocenę książki, wprowadziły mnie w stan wtórnej refleksji nad tą powieścią. Otóż jako osoba, która czyta, bo lubi (nie wiem, co ma mocniejszy wydźwięk – zauważone gdzieś tu w Biblionetce „czytam, bo żyję”, czy wcześniejsze stwierdzenie – cóż, w moim przypadku bardzo blisko prawdy jest nawet dalej idące: żyję, bo czytam) i chyba już nie zadaję sobie pytania, po co czytam książkę. Podręczniki pożegnałam dawno, kiedy zakończyłam formalny proces edukacji. Teraz książki czytam, bo szukam informacji, bo chcę mieć własne zdanie na tematy współczesne, lub po prostu, najczęściej, bo chętnie zapominam się w innym czasie i przestrzeni – w innych okolicznościach, w innych światach, wykreowanych, ukształtowanych i przedstawionych przez pisarza.

Przed usłyszeniem brzemiennego w skutki pytania koleżanki i egzystując wciąż w błogiej nieświadomości konieczności znalezienia przyczyny i celu powstania danego przedmiotu (i proszę mi wybaczyć przez moment sprowadzenie procesu twórczego autora do efektu pracy każdego innego rzemieślnika) – po zakończeniu lektury „Czarnych obrazów z życia mężczyzn rodziny Goya” byłam pozytywnie rozczarowana. Pozytywnie rozczarowana, bo Jacek Dehnel od czasu swojego debiutu w moich oczach dojrzał (nie jako człowiek, bo mam wrażenie, że publikując „Lalę” był już jednostką w pełni ukształtowaną emocjonalnie – ale jako pisarz). Język „Saturna” jest dużo bardziej konkretny, mniej rozpływający się w ciepłych nutach nostalgii. Wciąż w opisach osób, krajobrazów czy scen da się poczuć zamiłowanie pisarza do plastycznego rysowania rzeczywistości (co w odniesieniu do literatury nie jest tym, co mnie najbardziej do danego autora przekonuje – ale gusty są różne i nie o nich tu mamy dyskutować), lecz nie zaburza to wartkości akcji ani nie podważa wiarygodności wypowiadających się postaci. Wręcz przeciwnie, mężczyźni z rodziny Goya, bo to w ich ręce – a właściwie usta – Dehnel wkłada słowa historii, używają wyrazów dosadnych, czasem wręcz wulgarnych. Musiało więc tak być.

Francisco (de) Goya – postać historyczna, malarz, ojciec rodziny, dziadek, ekscentryczny pasjonat i miłośnik piękna (albo lepiej powiedzieć: natury i to nie tylko martwej), Javier – syn Francisca, prawdziwa postać, choć jego historia jest już w powieści wizją twórczą pisarza, żyjący w cieniu, nieumiejący sobie poradzić z presją psychiczną i siłą witalną sławnego ojca i otoczenia. Najmłodszy, Mariano – potomek tych dwóch, postać chyba z nich najzdrowsza, choć obciążona „grzechami” zarówno dziadka (pycha, próżność, zamiłowanie do pieniędzy), jak i ojca (nienawiść/lekceważenie/pogarda do rodzica). Jest i czwarty rodzaj narracji, której rola we wszystkich przeczytanych przeze mnie do tej pory recenzjach „Saturna” jest niedoceniona. Byłoby tak zapewne i w moim przypadku (i tu wracamy do wątku koleżanki z pracy), gdyby nie pytanie „po co?”, które kołacząc się w mojej głowie, otworzyło drzwi do „drugiego” spojrzenia na książkę. Narrator jest w każdym rozdziale jeden, ale w wielu odsłonach – to postaci z obrazów Goi, mówiące z perspektywy osoby obserwującej perypetie rodziny. Pozornie kolejne sceny – wtrącone w historię rodzinną opowiadaną na przemian z perspektywy Francisca, Javiera i Mariana - są opisem obrazu przedstawionego na płótnie. Za każdym razem jednak teksty te są przesiąknięte emocjami postaci tam ukazanych. Za pomocą tego podstępu - pułapki, w którą czytelnik wpada nieświadomie (sądząc, że grafiki mają pomóc w bardziej obrazowym wprowadzeniu nas w świat narracji), Dehnel przygotowuje stan ducha - przed przejściem do kolejnego rozdziału - niczego niepodejrzewającego odbiorcy.

Wracam do pytania „tylko po co?”. No i mogłabym powiedzieć, że Duchem Świętym nie jestem, a pana Jacka Dehnela mogę o to zapytać, jeśli go kiedyś spotkam osobiście, ale… na tym właśnie polega piękno literatury, że każdy sam z przeczytanych słów może wyciągnąć wnioski. Powracając do „Saturna”, jestem w stanie spróbować przedstawić kilka hipotez. Po pierwsze, po to, by w charakterystyczny dla artysty-pisarza sposób wnieść swój wkład w dyskusję na temat tego. czy Francisco Goya jest autorem „Kolosa”* i tzw. „Czarnych obrazów”. Po drugie, by przedstawić historię, która nie musi być prawdziwa jedynie w przypadku rodziny noszącej sławne nazwisko: Goya. Na przestrzeni lat pokazana jest złożoność charakterów i relacji pomiędzy ojcem i synem - wpływ cech charakteru rodzica na życie i rozwój psychiki dziecka. Egoizm, próżność oraz zamiłowanie do kobiet Francisca kształtuje Javiera, wpływa na jego stopniowe zamykanie się w sobie i w świecie równoległym – w rzeczywistości na sennej jawie, budowanej trochę na podstawie czytanych książek, trochę w oparciu o wpatrywanie się w sufit, ale głównie sytuacja ta ma źródło w zapętlających się i potęgujących w ten sposób obawach i przeświadczeniu o własnej niedoskonałości, niemożności spełnienia ambicji pokładanych w nim przez ojca oraz rodzących się z tego poczucia frustracji i nienawiści. Mariano z kolei zapatrzony jest w dziadka, nie mogąc zrozumieć letargu Javiera – pogardza jego osowiałym usposobieniem i ociężałą, niezdolną do działania naturą. Historia ta mogłaby zostać napisana przez osobę patrzącą z boku, ale wkładając słowa w usta kolejnych męskich członków rodziny Goya, autor daje im szansę przedstawienia ich własnego punktu widzenia na daną sytuację – jakże różnego od tego obiektywnego (weźmy na przykład zachowanie Francisca wobec żony Javiera – Gumersindy, które w opinii teścia jest przywitaniem w rodzinie i zapewnieniem ciepłego przyjęcia w kontraście do chłodu i obojętności syna; w oczach męża natomiast jest próbą uwiedzenia – i sprawia, że ten wycofuje się coraz bardziej z życia rodzinnego, będąc podświadomie przekonanym o niemożności konkurowania o względy żony z własnym ojcem i pogardzając sama myślą o byciu zmuszonym do zniżenia się do takiego kroku). Targające narratorami emocje skonfrontowane ze sobą pokazują z jednej strony zawiłość relacji panujących w rodzinie Goya, a z drugiej - także uświadamiają, jak blisko bywa nieraz od miłości do nienawiści (bo mimo padających bardzo często z ust ojców słów pogardy pod adresem synów i odwrotnie czytelnik nie ma wątpliwości, że gdzieś głęboko kryje się też tęsknota do cieplejszych uczuć). Pewne jest, że najgorsza jest bezbarwna obojętność (gorsza nawet od szalejącej w wybuchach emocji - nienawiści) występująca na kartach powieści w odniesieniu do rewolucji, biedy i śmierci, lecz również do ostatniej towarzyszki życia Francisca Goi - Leocadii i ich córki - Rosario. Na zakończenie dodam, że rozczarowująca jest trochę drugoplanowa (w pełnym tego słowa znaczeniu) rola kobiet – nie mają one głosu, a co za tym idzie, i prawa do narracji, do własnych emocji – stanowią one tylko tło dla mężczyzn rodziny Goya… ale cóż, zostało to jasno zapowiedziane już w tytule: to „czarne obrazy z życia mężczyzn”. Czarna tonacja emocji i czarne obrazy na ścianach (i kartkach powieści).

Obrazy – i ich rolę w książce - wciąż odkrywam, i im dłużej się im przyglądam, tym bardziej myślę, że to w tych fragmentach może być ukryty klucz do odpowiedzi „po co” – może nie aż do wytłumaczenia, w jakim celu powstała cała książka, ale z pewnością do tego, by być przekonanym, że one same mają tam do odegrania rolę większą niż tylko ilustracyjna. Czasami umieszcza się ilustracje jedynie dla zapewnienia satysfakcji tym, którzy wartość książki oceniają nie po treści, lecz po liczbie kolorowych obrazków. Niestety tu czeka takich amatorów rozczarowanie – przedruki grafik są bardzo niewyraźne i ciemne (a jakżeby - prawie zupełnie czarne!). Czy to przypadek, niedopatrzenie drukarni, może jakieś zawiłości wynikające z praw autorskich? Nie sądzę. Sam autor w posłowiu pisze: „Uważni czytelnicy mogą niekiedy zwrócić uwagę na rozbieżności między tym, co czytają w ekfrazach kolejnych obrazów, a tym, co widzą na reprodukcjach. Wynika to z przemalówek i przeróbek, którym podlegały »Czarne obrazy«”*. Myślę więc, że z premedytacją zamieszczono „słabej jakości” ilustracje, by pozostawić większe pole do działania wyobraźni czytelnika i „ukryć” ewentualne różnice w tekście Dehnela (konieczne do zawarcia przesłania-klucza) z dziełami Goi, ale to już może być moja (nad)interpretacja. Pisząc tę opinię wciąż wracam do fragmentów odnoszących się do obrazów, by odkryć coś, co umknęło mi podczas pierwszego czytania „Saturna”, i uwierzcie mi, zaskoczenie rysuje się na mojej twarzy – jak mogłam tego nie zauważyć (ja, zdawałoby się, wyga i mól książkowy – cóż, tym większa lekcja pokory i słowa uznania dla autora). Dla smaczku przytoczę jeden fragment z rozdziału „Pojedynek”: „Że tak długo wytrzymali, że zamiast się pogodzić, młócą dalej, nie bacząc na rany, że walczą ze sobą o miejsce, choć żaden z nich nie ustąpi, bo ustąpić nie może, uwiązany błotem jak wnykami. Jak okiem sięgnąć, nie ma żywego ducha. Ich jest cała ziemia, ale oni grzęzną w błocie coraz głębiej, mierzą się wzrokiem, planując kolejne uderzenie tak, by zabolało najmocniej”**.

„Dobre, tylko po co?”. Ja już nie pytam „po co”, bo zamysł pisarski autora widzę i subiektywnie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie – definitywnie powieść Jacka Dehnela wniosła coś w moje ostatnie kilka dni (przemyślenia, wartości estetyczne, emocje - pozostawiając po sobie ślad, w tym pozytywnym sensie). W związku z powyższym pozostawię i ja każdemu możliwość odpowiedzi na to pytanie „po co?” (choćby tylko po to, by mieć własne zdanie i móc z czystym sumieniem podsumować „w sumie: po nic”) – mnie pozostaje już tylko zgodzić się z koleżanką: „Dobre!”.



---
* Jacek Dehnel, „Saturn. Czarne obrazy z życia mężczyzn z rodziny Goya”, wyd. W.A.B., 2011, str. 267.
** Tamże, str. 210.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2532
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Monika.W 29.05.2020 08:06 napisał(a):
Odpowiedź na: „Dobre, tylko po co?”. Sł... | szlonko
Świetna recenzja.
Mnie ten Dehnel wymęczył i znużył. Ale pod wpływem recenzji zastanawiam się, czy przyczyną nie jest forma, tj. audiobook. Bez obrazów. Ale za to ze strasznie wylewającą się wulgarnością. Skłaniam się do tego. Bo niestety nie pamiętam obrazów, a jedynie wulgarność.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: