Dodany: 04.02.2012 22:48|Autor: Kuba Grom

Twardowski, czyli Faust Polski


Od dawna przymierzałem się do tej recenzji. Kiedy chciałem ją napisać, nie miałem zwykle czasu, gdy zaś miałem dużo czasu, odechciewało mi się za nią brać. W końcu zapisałem ją pewnego wieczoru, bardzo późno, w zeszycie. Wówczas pojawił się kolejny problem - tak pięknie stworzony tekst należało jeszcze przepisać na komputer, niestety na przeszkodzie stawały podobne jak wcześniej okoliczności i w efekcie zabierałem się do tego jak jaskółka do jeża za morzem. Teraz jednak, po blisko roku, przystępuję do tego żywiej.

Przyznam szczerze, że do napisania tej recenzji zainspirowało mnie kilku użytkowników Biblionetki, regularnie publikujących recenzje Kraszewskiego. Pomyślałem wówczas o pozycji jeszcze nieomawianej, którą z zaciekawieniem przeczytałem, stwierdzając, że mam do czynienia z powieścią fantastyczną - jedyną bodaj w dorobku tego autora. Bo przecież jest Kraszewski wielkim realistą, nawet nieliczne wątki nadprzyrodzone w "Starej baśni" dają się objaśnić jako element daleko posuniętej stylizacji, każącej, gdy sięga się do legend dziejowych, nie omijać właściwej im baśniowości i cudowności. Dlatego "Pan Twardowski" mnie zaskoczył.

Później znalazłem informację, że co nieco sobie pisarz fantazjował, stworzył nawet kilka powieści z wątkami fantastycznymi jak choćby "Ongiś", będące jakby przetworzeniem wątków powieści gotyckiej, czy opowiadanie "Leon-Leontyna", gdzie szatan zamienia mężczyznę w kobietę-uwodzicielkę (oczywiście zamierzam je znaleźć i zrecenzować). Zasadniczo jednak takie ekscesy naszego historiografa giną w ogólnej objętości jego dzieł.

Co do Twardowskiego, sprawa jego istnienia jest niejasna. Wprawdzie sam Kraszewski we wstępie[1] stwierdza, że jest to postać zapożyczona, urobiona na polski kształt i podobieństwo, a wzięta trochę z Fausta, trochę z Sowizdrzała, jednak w przedmowie wydawcy[2] Wiktor Hann stwierdza, że są dowody na autentyczność tej postaci - głównie wzmianki o jakimś czarnoksiężniku w pamiętnikach i listach - jednak, prawdę mówiąc, liche są to dowody, w dodatku można je różnie interpretować[3]. Byłby zatem Twardowski jakimś XVI-wiecznym Copperfieldem, którego legenda bardziej się stała popularną, niż on sam za życia, aż trafiła pod strzechy, skąd "z podań gminnych" wydobył ją Kraszewski? Nie byłoby to takie dziwne, skądinąd wiadomo przecież, że duża część ludowych przyśpiewek, znanych z dziada pradziada, została napisana przez miejskich poetów i pierwszych etnofilów, więc taka wtórna "ludyzacja" mogła i tu mieć miejsce.

Ale wracając do sedna.

Pewnego razu szlachcic Twardowski, jadąc samotnie przez podkrakowskie odludzia, zostaje napadnięty prze zbójców. Noc, burza, znikąd pomocy, woła więc: "Ratuj kto żyw, choćby diabeł sam!"[4]. Że zaś licho nie śpi, pojawia się nagle tajemniczy jeździec na czarnym koniu, który z grupą pachołków przepędza zbójów, ale - nie za darmo.

Diabeł żąda podpisania umowy, na której mocy szlachcic odda mu, co zastanie po powrocie do domu, a czego się nie spodziewał. C,i którzy czytali choćby Sapkowskiego, domyślą się teraz, czego dotyczyła umowa, zresztą podobny motyw przypominam sobie z greckiej mitologii.

Chłopiec urodzony pod nieobecność szlachcica jest zatem zaprzedany piekłu od urodzenia. Z trudem, wbrew przeciwnościom, ochrzczony i wychowany w największej pobożności. Jednak mimo to jedyną szansą jest dla niego odebranie diabłom cyrografu, co też chłopiec czyni. W tym miejscu odniosłem wrażenie, że młody jeszcze Kraszewski niespecjalnie się przykładał do opowieści, co przy tempie, w jakim zazwyczaj pisał, nie byłoby takie dziwne. Oto bowiem podany przezeń opis zejścia do piekła jest jakiś taki nijaki. Wielu autorów dawało w takim momencie popis wyobraźni, tworząc soczyste opisy z elementami społecznej satyry (jak choćby Quevedo w "Snach"), tu natomiast zwraca uwagę jedynie równość panująca w piekle, to jest obecność w nim wszystkich stanów, jakkolwiek bardzo ogólnikowo przedstawionych. Skoro mógł nam autor dać w środku jednego z rozdziałów kompletny szkic obyczajowo-socjologiczny o żebrzących dziadach i babach - mógł nam dać też ciekawy kawałek infernalny. Najwyraźniej się mu nie chciało.

Twardowski idzie drogą cnoty, poświęca się nauce i zgłębianiu tajemnic świata, osiągając w tym nadzwyczajną biegłość - i to właśnie staje się zalążkiem jego zguby. Cóż bowiem, gdy pragnąc poznać wszystko, dotrze do krańców mizernej wiedzy dostępnej człowiekowi, wiedząc zarazem, o czym miał okazję przekonać się naocznie, że nadprzyrodzona istota, w zamian za tak pospolitą rzecz jak dusza, ofiarować mu może, czego on tylko zapragnie?

Twardowski Kraszewskiego jest Polskim Faustem. Obie postaci zlewają się tutaj w jedno, przez co postać szlachcica w kontuszu nabiera tragicznych rysów. Jest to zatem odejście od pierwotnych podań, nie jedyne zresztą. Autor nie tyle bowiem rekonstruuje historię z rozproszonych opowieści, próbując przez porównanie wielu wersji stworzyć tę właściwą, co raczej tworzy własną jej interpretację, zaś opowieści są dlań tylko tworzywem, które wykorzystał zgodnie z literackim zamysłem, tak że jego dzieło bardziej jest literackie niż etnograficzne. Można by się zatem pokusić o przypisanie tej powieści do pierwocin literatury fantasy. Rzecz nieco trąci myszką, warto się jednak zapoznać z dziełkiem mało znanym, a mającym przecież ogromny wpływ na późniejszą literaturę.

Cały znany schemat legendy jest oczywiście zachowany - mamy więc próby mocy szatańskiej, cyrograf z paragrafem, że tylko w Rzymie Twardowskiego brać mogą; dalej małżeństwo, zdrada, podstęp z karczmą i wreszcie pozostawienie czarownika zawieszonego w pół drogi pomiędzy Ziemią a Niebem. Staje się jednak Twardowski człowiekiem ogarniętym żądzą wiedzy, przeniknięcia tajemnic świata i zyskania tkwiącej w poznaniu nocy, i dlatego, stojąc na wyżynach ludzkiej przenikliwości, gotów jest zaryzykować upadek.



---
[1] Józef Ignacy Kraszewski, "Mistrz Twardowski. Powieść z podań gminnych", Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1955, str. 22.
[2] Wiktor Hann, "Przedmowa", w: Józef Ignacy Kraszewski, "Mistrz Twardowski...", dz. cyt., str. 6-14.
[3] Jednym z wymienianych argumentów jest wzmianka w "Dworzaninie polskim" o magu Twardowskim, mającym uznanie na dworze. Wedle innej interpretacji Górnicki podkpiwał sobie z innego "maga" znanego w szlacheckich kręgach towarzyskich, Lorenza Dhura, nazywanego też Duranem. Łacińskie "Durus" znaczy "twardy", stąd możliwość spolszczenia niemieckiego nazwiska do takiej formy. Analogicznie inne wzmianki o Twardowskim mogły się odnosić do Johanna Fausta, którego nazwisko w zniekształconej formie "Fest" znaczy "Twardy" - rzecz trudna do rozstrzygnięcia i pokazująca, że dowody na prawdziwość Twardowskiego, nie są takie... twarde [patrz: Zdzisław Zwoźniak, "Alchemia - wszystko o...", wyd. KAW, 1978, str. 81-82 - tam szersza polemika].
[4] Józef Ignacy Kraszewski, "Mistrz Twardowski...", dz. cyt., str. 25.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2686
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: