Sama sobie jestem winna: założyłam, że skoro praktycznie wszystkie przeczytane do tej pory kryminały i thrillery autorów skandynawskich oceniłam co najmniej na czwórki, również i kolejne dzieło z tej półki okaże się warte poświęconego mu czasu. A czasu tego było co nieco, gdyż
Wołanie z oddali (
Edwardson Åke)
liczy sobie ponad pięćset stron.
Jest to chronologicznie druga z dziesięciu (i z pięciu wydanych po polsku) powieści z serii z komisarzem Erikiem Winterem w roli głównej. Czytelnik, który zapoznawanie się z serią zacznie od „Wołania z oddali”, dowie się, że bohater liczy sobie 37 lat, ma zamiłowanie do markowych ubrań, jazzu, a ostatnio i brytyjskiego rocka, za to najwyraźniej stroni przed jakimikolwiek cieplejszymi relacjami: puszcza mimo uszu nalegania swojej partnerki Angeli, by w końcu zalegalizować ich związek albo choć zamieszkać razem, z siostrą mieszkającą w tym samym mieście kontaktuje się od przypadku do przypadku, a do rodziców – którzy na stare lata wyprowadzili się do Hiszpanii – ma jakiś zadawniony żal, na tyle silny, że nie ma ochoty się z nimi spotkać, a podczas rozmów telefonicznych zbywa ich paroma sloganami. A oprócz tego miewa przeczucia i wizje, dzięki którym z rozwiązywaniem najtrudniejszych spraw radzi sobie lepiej, niż koledzy. Tym razem szuka morderców młodej kobiety, której ciało znaleziono za miastem w pobliżu jeziora – a której zaginięcia nikt nie zgłosił. Stwierdzenie podczas sekcji, że denatka kiedyś rodziła, wprowadza go w przeświadczenie, iż konieczne jest odnalezienie jej dziecka – dziewczynki, którą ujrzał w wyobraźni, studiując papiery sprawy. Jedyną wątłą poszlaką jest nagranie z monitoringu ruchu drogowego, na którym w dniu morderstwa zarejestrowano samochód, zmierzający w stronę miejsca, gdzie później znaleziono zwłoki…
Że akcja rusza z miejsca dopiero po jakichś dwustu dwudziestu stronach, wypełnionych głównie tasiemcowymi dialogami, w których funkcjonariusze wydziału śledczego powtarzają, czego nie wiedzą i co powinni zrobić, żeby się dowiedzieć, można by jeszcze wybaczyć. Choć czy te dialogi powinny wyglądać tak, jak poniżej, to już sprawa dyskusyjna:
„ – Mogła coś zobaczyć? – powiedział Ringmar.
- Mogła zobaczyć to? – odparł Winter.
- Mogła kogoś zaskoczyć?
- Może siedziała w samochodzie, myśląc o przyszłości?
- Czy ktoś mógł skręcić na parking, skoro w jednym z samochodów na placu ktoś siedział?
- Czy to było widać?
- Może mogła odjechać, ale bała się spróbować?
- Może ją to zaciekawiło?
- Może to ją ktoś zaskoczył?
- Może ktoś ją uderzył?
- Może ktoś ją stamtąd wywiózł?
- Może była w to zamieszana?
- Może była winna? ”[153] ( a to jeszcze nie koniec… - przyp. mój).
Że cała intryga kryminalna jest średnio przekonująca, a finałowa scena zupełnie abstrakcyjna, ostatecznie też byłoby do zniesienia. A może nawet – choć rzecz jest wybitnie nie w moim guście – i to, że komisarz Winter wykazuje jakieś uzdolnienia paranormalne, predestynujące go raczej do roli szwedzkiego odpowiednika Krzysztofa Jackowskiego, niż szefa poważnej jednostki policyjnej.
„To nie było zwykłe morderstwo. Wiedział to podświadomie.{57];
„Musi tam pojechać i sprawdzić. Czuł brutalną siłę płynącą ze zdjęcia, jakąś szaleńczą moc z innego świata, ze świata zła. Jak wiadomość z przeszłości, zostawiona kilkanaście godzin wcześniej wraz z ciałem kobiety. (...)
Według niego znak wyglądał na literę H. To by zresztą pasowało. (…) Dla niego została Helene, zanim jeszcze zaczął na poważnie badać znak na drzewie. Helene. Miał wrażenie, że imię pozwoli mu się dowiedzieć, kim była.” [95].
Niekoniecznie natomiast budzi mój zachwyt detaliczne opisywanie podświadomych manewrów, które ich wykonawcy – gdyby istnieli – zapewne woleliby zachować w tajemnicy:
„Lewą ręką chwycił się za krocze i poczuł, jak jądra i penis twardnieją mu w dłoni”[13]
„Swędziało go lewe jądro, podniósł się więc, chwycił ręką za krocze i pociągnął do siebie, aż poczuł ulgę” [146]
Ale nawet i to by jakoś uszło, gdyby cała reszta nadawała się do czytania. Niestety - trudno powiedzieć, czy to dzieło autora, czy tłumaczki, czy obojga pospołu, faktem jest natomiast, że obszerne partie tekstu sprawiają wrażenie, jakby wyszły spod pióra ucznia mającego stosunkowo ubogi słownik (wcale nie do wyjątków należy powtarzanie się po 3 razy tego samego wyrazu w jednym akapicie, i to w sposób wykluczający celowy chwyt stylistyczny), słabo radzącego sobie z konstruowaniem bardziej złożonych zdań i nie najmocniejszego w posługiwaniu się związkami frazeologicznymi. Gdyby nie adnotacje na okładce, pełne superlatyw na temat „międzynarodowego uznania” dla kunsztu pisarskiego autora, można by sądzić, że jest to kolejna superprodukcja typu „jak mały Kazio wyobraża sobie...” (w tym przypadku pracę policji). Oto reprezentatywne próbki stylu (czyżby Edwardson od czasu do czasu inspirował się twórczością Dryjera?):
„Wyglądała na blondynkę, ale trudno było to stwierdzić, ponieważ włosy miała mokre od porannej rosy. Miała na sobie krótką spódnicę, bluzkę i kardigan czy inny sweter (…) Zęby były odsłonięte, jakby chciała coś powiedzieć.” [48].
„(…) spojrzał w twarz martwej kobiety. Była okrągła, zaokrąglona. (…) Włosy długie, jakby od dawna nieobcinane, ale Winter nie był pewien. To chyba zależy od wieku, może też od mody” [49]
„Minął kilka innych sosen, ale z tego co widział, na żadnej z nich nie było nic namalowane. To musi coś oznaczać, pomyślał. Morderca, który maluje po ścianach czy innych drzewach” [51]
„Kiedy ciało było nagie, Pia E:son [pisownia oryg.; nigdy nie widziałam takiej transkrypcji nazwiska szwedzkiego – przyp.mój.] rozpoczęła oględziny. (…). Kobieta miała na sobie golf. Pod nim, na szyi, widać było wyraźne siniaki.”[52]
„Winter nie odpowiedział, wpatrywał się jedynie w rysunek na drzewie. Musi tam pojechać i przyjrzeć się konturom drzewa. Wygląda na to, że ten, kto malował na pniu, wzorował się na jego konturach. Na pniu widać było ślad po obciętym konarze. Spod niego wyrastała cienka gałązka. Znak wyglądał tak, jakby wpisywał się w drzewo. (...) Potrząsnął lekko głową. Myśli znowu zaczynały się rozchodzić koliście po jego mózgu.” [95]
„Facet nie zaprosił go do środka. Był niski, jakby guzowaty, i natychmiast, jak tylko wysoki Halders przed nim stanął, przyjął postawę obronną. Zapewne w ramach obrony własnej. Facet nie powiedział niczego więcej”[113]
„Właściciele twierdzili, że nie mają nic wspólnego ze wschodnią częścią Göteborga. Złodzieje natomiast mogli mieć. Kiedy samochody dojechały nad jezioro, miały już puste baki. Właściciele mieli alibi” [145]
„Facet, który dostał ataku serca, do połowy zanurzony w kochance” [149]
„Winter pochylił się i ukląkł przy Jonnem. Twarz miał białą jak niebo wokół słońca. Nie widać było ust. Podbrzusze miał zalane krwią. Nie mogli tego zobaczyć, leżąc za samochodem. Winter pomyślał, że buty i skarpety ma czyste. Skóra błyszczała jak lustro. (…). Winter słyszał płacz. Cały plac był w szoku. Czuł zapach kału od mężczyzny, który próbował się zbliżyć do ulicy.” [187]
„Pod jego paznokciami Halders zauważył cienkie kreski smaru i innego syfu. Sprawiało to sympatyczne wrażenie” [227]
„Śladów linii papilarnych zostawionych na stali nie da się zetrzeć. Są jak wyryte. Da się też znaleźć odciski na mokrym papierze.
Technicy zapakowali część przedmiotów w plastikowe torebki, które potem opieczętowali. Łatwiej będzie się w nimi zająć w laboratorium. Zapakowali też zabawki.
Na różne powierzchnie w całym mieszkaniu nanieśli czarny pył. (…) metal zawarty w pyle rdzewiał pod wpływem wilgoci i zostawiał plamy. To głównie przez zdejmowanie odcisków palców niszczy się mieszkania.
Technicy szukali odcisków głównie przy kontaktach, drzwiach, na stole i na innych powierzchniach, których zazwyczaj dotyka się rękoma. Nanosili pył, czekali, aż jego cząsteczki wnikną w odciski, a potem zdejmowali go taśmą.
Niestety czasem pył wnika na tyle głęboko, że nie da się go w ten sposób zdjąć. Czasami więc nie ryzykowali, tylko najpierw fotografowali odcisk, a dopiero później naklejali taśmę. Robili tak zwłaszcza wtedy, gdy chodziło o poważne przestępstwo. Fotograf zawsze używał czarno-białego filmu.” [240-41]
„W urzędzie stało biurko, a nad nim pochylały się trzy osoby, najwidoczniej wypełniały blankiety” [294]
„Po raz pierwszy od chwili kiedy wszedł, usłyszał wokół siebie głosy. Wcześniej jego organizm jakby się wyłączył. Słyszał je głośniej, jakby ktoś podkręcił głośność. Teraz słyszał szmer życia. Dwoje dzieci śpiewało coś, co brzmiało jak „matriken” czy „malinek”. Ludzie wchodzili i wychodzili. Bergenhem stał przed stojakiem z kopertami, z kopertą formatu A5 w ręku. Wyglądał na kogoś, kto uważnie dobiera koperty. Winter patrzył na niego cały czas, ale Bergenhem stał zwrócony w drugą stronę. Winter zauważył, że szaroniebieska wykładzina na środku jest sfałdowana. Wiedział, że to Bergenhem zaaranżował to w nierzucający się w oczy sposób” [294]
„Mężczyzna zobaczył blondyna w skórzanej kurtce biegnącego w jego stronę i coś krzyczącego. Wbił się do samochodu, wcisnął kluczyk do stacyjki i volvo zawyło.
Auto było już na wstecznym, ręczny spuszczony. Ruszył do tyłu na piszczących oponach.
Faceta w skórzanej kurtce, który uczepił się drzwi, nagle odrzuciło, kiedy zmienił bieg, szybko puścił sprzęgło i pognał jak szalony do przodu. Udałoby się, gdyby przy wyjeździe pieprzona suka nie wyjechała nagle wprost na maskę. Oba auta przeleciały na drugą stronę jezdni. Wreszcie zatrzymał się, ale nie mógł otworzyć drzwiczek, wyskoczył więc od strony pasażera i stanął na drodze. I wtedy wybiegł ten pieprzony łysol. Przyłożył mu z bańki prosto w brzuch, tak że uleciało z niego powietrze. Zrobił dwa kroki i padł na ziemię, krztusząc się, a łysol znów na niego ruszył.” [315]
„Patrzył na zapis słów z zakończonego etapu polowania na mordercę i zastanawiał się, jak podobne mogą być głosy: wiatr niosący ze sobą smród zniszczenia. Głosy są jak wiatr, a słowa jak kamienie miotane przez burzę. Tak właśnie jest. Słowa to kamienie, a głosy to wiatr.” [330]
„(…) i otworzył drzwi ważącym siedem kilogramów kluczem zrobionym z ołowiu powlekanego mosiądzem lub złotem” [405]
„Parę miesięcy później ojciec zmarł. To mogło być serce albo coś innego”[430]
„Poczuł, jak podnoszą mu się włókna skóry na ciele” [431]
„ Teraz Winter zobaczył jej twarz, a przynajmniej jej fragmenty. Miała ciemne okulary, bardziej brązowe niż czarne. Widział tylko zarys oczu, nic więcej. Włosy miała siwe, niezbyt dokładnie ułożone, a skórę kruchą, jakby pękała regularnie od dłuższego czasu. Winter domyślał się, że ma siedemdziesiąt lat, może więcej. Ale choroba, na którą chyba cierpiała, dodawała jej lat. Nie wiedział jeszcze, ile ma lat naprawdę.” [490]
„W piwnicy, pod cementową podłogą, znaleźli ubrania. Wszyscy próbowali przygotować się psychicznie, i nie tylko.” [323]
„Pokazała palcem w lewo. Droga się zwężała. Zadzwoniła z jego komórki. Zobaczyli polanę. (…) Wszedł na ganek i zobaczył, że polana dochodzi do wody” [532]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.