"Zbyt wiele szczęścia"
Bywa, że wielcy artyści są niedoceniani za życia. Gorzka i smutna jest to egzystencja, tym bardziej że wcale nie wiadomo, czy przyszłe pokolenia rzeczywiście docenią talent potencjalnie genialnego twórcy. W tym przypadku zasadnicze pytanie brzmi: czy Alice Munro również jest taką artystką? Bo jeśli jest, wówczas recenzująca jej książkę spuszcza ze wstydem oczy i wyciąga swą nieodłączną dyscyplinę, by skarcić się za tę niesprawiedliwą ocenę, jaką śmiała wystawić najnowszej powieści wspomnianej autorki. Mimo wszystko w recenzującej tlą się jeszcze resztki nadziei na to, że jej przypadkowy głos krytyki nie zostanie uznany za świętokradczy atak na sacrum geniuszu.
"Zbyt wiele szczęścia" to już kolejny zbiór opowiadań tej – zasłużenie bądź nie – niezbyt znanej w Polsce pisarki. Uznawana w świecie za mistrzynię krótkiej formy Alice Munro uchodzi za jedną z najzdolniejszych współczesnych autorek, wymienianą nawet w kolejce do Nagrody Nobla (tu recenzująca chciałaby pozwolić sobie na znaczące uniesienie brwi). Uczciwość każe wspomnieć, że Munro jest laureatką różnych, w tym także międzynarodowych nagród: Governor General’s Award oraz Booker International Prize. Być może było to w pewien sposób uzasadnione, wiara czyni cuda – wierzmy więc, że ten nie do końca udany zbiorek jest tylko przypadkowym powinięciem się nogi pisarki.
Na książkę składa się dziesięć opowiadań skonstruowanych w mniej więcej podobny sposób. W każdym z nich autorka skupia się na jakimś wątku, by potem nagle przejść do następnego i jeszcze następnego, i jeszcze kilku innych, większości z nich jednak nie kończąc. A najpiękniejszy z tego wszystkiego jest fakt, że wspomniane wątki zwyczajnie nie mogą być dokończone, każde opowiadanie urywa się bowiem w martwym punkcie… Oczywiście, można by ten zabieg interpretować jako sugestywny ukłon w stronę czytelnika, który zyskuje w ten sposób prawo do samodzielnej analizy i ewentualnego dopowiedzenia poszczególnych rozwiązań, wydaje się to jednak nagięciem rzeczywistości. Znacznie bardziej trafne jest chyba założenie, że to po prostu niedopracowany i niedokończony tekst. Niestety, po prawie każdym z opowiadań czytelnik zostaje sam na sam z uczuciem rozczarowania i niedosytu. Krzyczącym neonem miga pytanie: po co to było w ogóle zaczynać? Inna sprawa, że same teksty tak naprawdę nie są złe. (...)
Zapraszamy do zapoznania się z całością recenzji w magazynie BiblioNETkowym "Literadar":
Autor recenzji: Joanna Marczuk
Recenzja ukazała się w magazynie BiblioNETkowym Literadar (nr 9-10)
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.