Ględźby na krańcu prawdy
Nie jest w zasadzie zaskakujące, że pod omawianym przeze mnie zbiorkiem Wita Szostaka brakuje jakiejkolwiek wypowiedzi czytelników Biblionetki, pomimo prawie stu ocen. "Ględźby Ropucha" są książką niejednoznaczną, trudną do jakiegokolwiek sklasyfikowania, a łatka fantastyki jest przypięta nieco na siłę i nie oddaje istoty zbioru.
Czytało mi się to ciężko; w zasadzie nic nowego, jeśli idzie o twórczość Szostaka. Początkowo zachwycają piękna, poetycka stylizacja języka, zamaszyste opisy przemyśleń i stanów wewnętrznych bohaterów, po jakimś czasie zaczynają nużyć i męczyć, wzrok się rozmywa, słowa bledną, koncentracja spada, z letargu z rzadka wyrywa jakaś mniej enigmatyczna, konkretniejsza ględźba. Niemniej cierpliwość popłaca, z tła opowiadanych historii, z prawd ukrytych za jedną, czy drugą warstwą świata przedstawionego, zaczyna wyłaniać się istota ględźb Szostaka.
Jeśli chodzi o kanwę fabularną wszystkich gędźb, to jest nią znany z wcześniejszych dokonań autora świat Międzygórza. Są tu historie królów, królewiczów, guślarzy, wiedzących, magików, trubadurów, morderców, błaznów, wyspiarzy i zakonników. Ględźby na pierwszy, drugi i trzeci rzut oka nie sprawiają wrażenia połączonych, prócz świata przedstawionego, spójną koncepcją, wydają się raczej zbiorem anegdotek i historyjek ludowych, przez który przewija się prawda o rzeczywistości, lub raczej poszczególne warstwy tej prawdy.
Czy więc jest to pozycja godna polecenia? Można by powiedzieć, że Szostaka warto brać w ciemno, ale nie jest to właściwe podejście. Trzeba czytać uważnie, ale nie dosłownie, gdyż to, co ważne, przemyka gdzieś na granicy pola widzenia terminatora rozumności i metafizyki. Świadczy o tym m.in. treść ględźby "Salamandra zagubiony na południowym bazarze", Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu
Szostak kreśli wielką wizję niepewności ludzkiej. Niepewność ta dotyczy wszystkich aspektów ludzkiej rzeczywistości, począwszy od prawd rządzących otaczającym jednostkę światem, a skończywszy na kosmosie wewnętrznym. W "Salamandrze..." nie można nawet mówić o jakiejkolwiek rzeczywistości,Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu Nie ma żadnej prawdy objawionej, wszystko jest wątpliwe, przez jedną sekundę istnienia przewija się tysiące światów:
"(...) Świat więc wyczerpał swoje możliwości i nie było żadnej nadziei, że uda mu się zaskoczyć Wikłacza czymś nowym. Tym samym skończyła się rola świata, skończyła się rola samych dziejów, które po to upływają, ciągnąc za sobą całą przeszłość, by ustąpić miejsca nowości czasów nadchodzących. A skoro ta nowość była pozorem, pozorem były dzieje i wszystko było pozorem. Świat toczył się siłą rozpędu, ale Wikłacz już zauważał pierwsze oznaki spowolnienia. Wszyscy żyli jakoś wolniej i leniwiej (...) Zanosiło się na koniec świata. A w świecie, który za najbliższym zakrętem spotka swój koniec, nic nie może być poważne. Nie mogą obowiązywać prawa, które trzymały go przy istnieniu przez całe wieki. (...) W świecie, który zmierzał do rychłego kresu wszystko stawało się grą. Grą była literatura i muzyka, miłość i wyrafinowane gry dworskie. Grą było żonglowanie smakami i aromatami, grą intelektualną szermierka na wyblakłe idee i argumenty (...)"[1].
Niektóre opowiadania sprawiają wrażenie, że Szostak przerwał w połowie drogi lub zwyczajnie się zgubił próbując przekazać pewne nieuchwytne subtelności. Są też jednak opowiadania ukazujące wielkość wizji autora, tak jakby był on tkaczem sieci, przez którą przenika rzeczywistość. Szostak zbiera następnie jej osad z sieci i tka swoje ględźby. Na szczególną uwagę zasługują ględźby "Księga", "Pielgrzymi", "Chata w górach", "Kłopoty z błaznem", "Salamandra...".
Oprócz tego nie należy zapominać, że Szostak jest magiem słowa pisanego. Kreśli swoje wizje niepokojąco plastycznie, a przekaz dzięki temu jest mocniejszy. Niech zaświadczy o tym fragment z "Chatki w górach", gdzie Szostak opisuje losy człowieka i jego synów dotkniętych klątwą nudy:
"(...) W to bowiem, że najstarszy jeszcze żyje, nikt nie wierzył. Tylko ojciec trochę wierzył, ale czasem zbyt żarliwie, więc znudził się tym wierzeniem i wierzył już jakoś mniej, odpychając nużącą go wiarę coraz dalej, aż zaniewierzył z nudów na zawsze. Siedział na przyzbie i patrzył, jak kolejny syn, którym też zdołał się należycie znudzić, rusza w świat po beznadziejny ratunek (...)"[2].
Intrygujący zbiór opowiadań, choć zdecydowanie nierówny, który polecam, ale który należy czytać uważnie i z zaangażowaniem, gdyż to, co istotne, pozostaje niewysłowione.
---
[1] Wit Szostak, "Ględźby Ropucha", wyd. Runa, 2005, str. 188.
[2] Tamże, str. 64.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.