Dodany: 26.01.2012 22:54|Autor: maramara

Czytatnik: Izba Przyjęć

1 osoba poleca ten tekst.

Stawiając pierwsze "Kroki"... (część pierwsza)


Kroki w nieznane: Almanach fantastyki 2005 (antologia; Chiang Ted, Crowley John, Cadigan Pat i inni)


CHIANG — SIEDEMDZIESIĄT DWIE LITERY (2,5)
Toporna, sucha, pokraczna bryła, pozbawiona klasy i elegancji, niepotrzebnie animowany golem.

Wystarczy podgrzać dowolny roztwór alchemiczny, wymieszać go z plikiem cudnie kaligrafowanych, boleśnie abstrakcyjnych pojęć językoznawczych, popiołem wzniosłej Sefer Jecira, szczyptą demiurgicznego tupetu, ośmioma gramami kaszy z Marksa i Engelsa, nicią trzymającą w kupie Frankensteina, wszystkimi paznokciami Meyrinka oraz kawałeczkiem rdzewiejącej stali dla uzyskania gorzkawego, Reymontowego posmaku, a otrzyma się drugie "Siedemdziesiąt dwie litery" — kto wie, może nawet drukowane.

Nie jestem wrogiem odważnych skojarzeń, wręcz przeciwnie, ale tutaj grubo ciosana, agresywna biologizacja czegoś, co intuicyjnie wywodzę z obszaru skrajnie niebiologicznego, wyjątkowo mnie zirytowała.


CROWLEY — ZNIKNĘLI (4,5)
Dwa auta w jednym garażu — świeża, inteligentna autoironia, a zaraz potem liryczna, miękka i nostalgiczna autorefleksja z przesłaniem. Łatwo się w tym tekście rozsiąść, rozgościć, łatwo go zawłaszczyć.

"Wszelako nie należało strzelać do swojego elmera" i "Odwołuję nadętego" — mistrzowskie półpuenty, kto czytał, ten wie.


CADIGAN — PRAWDZIWE OBLICZA (4)
Wciągające, dowcipne kryminalątko o różnicach kulturowych i wariacja na temat zblazowanej pani detektyw, jej pomocnika oraz innych standardowych indywiduów w scenerii przypominającej klasyczne wnętrza spółki dekoratorskiej Christie & Poirot. Uniwersalne i strofujące jak życzliwy klaps — otwórz umysł, żongluj punktami widzenia, rozwiedź się z ksenofobią.

Nadto przyjemne, giętkie pióro. Tekst sprawia wrażenie, że się sam, radośnie i płynnie, napisał. Kilkanaście minut nieskomplikowanej i niegłupiej rozrywki.


MCKEE CHARNAS — KONCERT MUZYKI BRAHMSA (3,5)
Bardzo kruche epitafium dla ludzkości. Bardzo, bardzo kruche. Rzecz o pozorach i paradoksach. Mamy tu koncert, ale nie Brahmsa. Zagadkę, co każdemu w duszy zagra po scaleniu kilku rozmazanych, lekko fałszywych nut.

Długo nie potrafiłam tego orzecha opiniodawczo zgryźć. Kosmiczna, dojmująca samotność zawsze była jednym z kilku wewnętrznych obszarów, które pragnęłam zbadać nade wszystko, ponieważ ich rozumienie mogło całkiem dosłownie ułatwić mi życie. I za to właśnie zabrała się autorka. Jej bohaterowie nie mają luksusu pojawienia się PÓŹNIEJ, po długotrwałym (w domyśle) okresie adaptacji, ani nie funkcjonują W TRAKCIE, co by implikowało ruch, akcję, samoobronę. Oni budzą się w najgorszym możliwym momencie - ZARAZ POTEM (ponieważ wychodzą z komór hibernacyjnych, nie ma znaczenia, ILE faktycznie minęło czasu od zagłady, dla nich to i tak ZARAZ POTEM). Paraliżujące. Mocne. Już zacieram ręce.

Co robi autorka? Wprowadza dziennik, intymną formę wyrażania myśli. To jest największy mankament. Odwaga, ale i głupota, ponieważ nikt (z wyjątkiem eksterminowanych dinozaurów) nie wie, co w ogóle MOŻNA myśleć w takiej sytuacji. Ona próbuje to sobie wyobrazić, w dodatku przez pryzmat męskiej umysłowości. Ryzykowne. Zdania na poziomie przedszkolaka miesza ze zdaniami pseudofilozoficznymi. Rzadko udaje jej się osiągnąć złoty środek między nadmierną, manieryczną, sztuczną prostotą a martyrologicznym patetyzmem. Rzemieślniczka rzuca się z motyką na jajko Faberge. Zbudowała klimat? W jakimś stopniu tak, ale większość tego "klimatu" sami sobie empatycznie "dopowiedzieliśmy".

Niebezpieczeństwo pewnych tematów tkwi w ich obcości, w specyficznej sytuacji, kiedy wiadomo, że trzeba coś czuć i że to powinno być ogromne i nawet mniej więcej wiadomo, w którą stronę emocje powinny podążać, ale na najgłębszym poziomie odczuwania nie wiadomo nic i nie można tego nadrobić, naprawić bez znalezienia się w centrum problemu. Apokalipsa, gwałt na dziecku, pokatastroficzny kanibalizm... Rosyjska ruletka, podczas której większość autorów strzela sobie w łeb.

Niewątpliwie powinni próbować. Należy doceniać, że próbują, nawet wiedząc to wszystko, o czym wyżej napisałam. Głównie dlatego, że lwia część społeczeństwa jest wewnętrznie, autoanalitycznie upośledzona, zatem czytając takie, choćby średnio udane teksty, i tak wchodzą na Everest. Tylko komu mam wystawić ocenę, skoro naharowałam się przy tym opowiadaniu niewspółmiernie do jego faktycznej wartości? Mam ocenić je jako tekst czy jako platformę stymulacyjną? Próbowałam to połączyć, ale szew był zbyt widoczny. Najlepiej trzymać się literatury. W tym przypadku poturbowanej.

Dzięki, P.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 685
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: