Lekturę powieści Richarda Paula Evansa odkładałem z przyjemnością, spodziewając się prawdziwej literackiej uczty (podobnie Róża Żabczyńska z "Cudzoziemki" Kuncewiczowej odkładała spożycie kawioru tak długo, aż jej się zepsuł!). Oczekiwałem drugiego Schmitta, nowego odkrycia literackiego, szybkiej decyzji, że bezwarunkowo zapełniamy sobie półkę wszystkimi książkami tego autora... Cóż, i zamiast zachwytu jest rozczarowanie. I to rozczarowanie ogromne!
Pełen najlepszych chęci zacząłem swoją przygodę od powieści
Stokrotki w śniegu (
Evans Richard Paul)
(dziękuję za pożyczkę Ktryo) i... na tym chyba moja przygoda się skończy. Co otrzymałem - współczesną wersję "Opowieści Wigilijnej" Dickensa. Samo nawiązanie nie jest niczym złym, tylko realizacja kuleje - a raczej jest wręcz kaleka.
Główny bohater, cyniczny James Kier jest bezwzględnym deweloperem, manipulującym i wyniszczającym kolejnych ludzi. Wydaje się, że nie ma ani odrobiny dobroci w sercu. Przypadek sprawia, że ten wpływowy biznesmen zostaje pomyłkowo uznany za zmarłego. Kilka komentarzy mieszających "denata" z błotem przeczytanych na forum internetowym sprawia, że Kier postanawia się zmienić. Chce naprawić całe zło, którego się dopuścił - zrekompensować krzywdy tym, których najbardziej dotknął. Jednak okazuje się, że nie jest to takie łatwe. Czy Kier wytrwa w swoim postanowieniu? Czy odzyska swoją ukochaną żonę Sarę, którą haniebnie porzucił?
Dobrze zapowiadający się pomysł - zwłaszcza jeśli przymkniemy trochę oko na jego względną "bajkowość" - został zupełnie spartaczony i to od strony czysto technicznej. Postaci są czarno-białe i płaskie, dialogi wydumane, a sama konstrukcja po prostu leży i kwiczy (Evans najpierw szczegółowo przedstawia historię jednej ze skrzywdzonych kobiet, potem historię Kiera, a w końcu streszcza, co takiego złego Kier zrobił pozostałym - nie oddaje nawet głosu tym postaciom, jak było w przypadku pierwszej osoby!). Sama opowieść jest koszmarnie wydumana, przepełniona patosem (gra na emocjach w bardzo tani sposób - mnóstwo sentymentalnych, kiczowatych scen, od których rzeczywiście łza się w oku kręci). I może za te łezki zakręcone wybroniłaby się na 3+, gdyby nie koszmarny epilog - autor po jednym akapicie streszcza, jak to wszyscy bohaterowie żyli długo i szczęśliwie, na zasadzie: "Ciocia Klocia pogodziła się z wujkiem Pachomiuszem, zamieszkali wspólnie i jedli co wieczór mus jabłkowy"). Taka dawka kiczowatego lukru jest zwyczajnie niestrawna:(
Cóż, panu Evansowi mówię stanowcze nie. Będę ostrożniejszy w swoich zachwytach przedlekturowych. Pora chyba na jakąś Axelsson, żeby znów uwierzyć w mistrzów.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.