Dodany: 29.12.2011 13:58|Autor: 0liwkab
Szczerość, bezkompromisowość, erudycja
Nieprzerwanie od czasów chrztu Polski Kościół w mniejszy lub większy sposób wpływa na losy państwa, a nawet ingeruje w wiele aspektów życia, które można uznać za ewidentnie świeckie i osobne. Przemawia za tym samo to, że dzieci z rodzin ateistycznych/agnostycznych lub wyznających wiarę inną od chrześcijańskiej są uznawane za gorsze. Dowody? Powszechny wstyd, że ośmiolatek nie idzie wraz z rówieśnikami do pierwszej komunii (często podobnie traktowane są rozwódki – jakby popełniły jakąś niewybaczalną zbrodnię), brak lekcji i nauczycieli etyki w wielu szkołach, a więc niezapewnianie uczniom alternatywy wobec katechezy.
W takim wypadku oczywistym wydaje się fakt, że niewiele osób ma odwagę głośno analizować czy podsumowywać działania duchownych, nie mówiąc już nawet o jakiejkolwiek krytyce.
Na rynku wydawniczym pojawia się naprawdę niewiele pozycji poruszających sprawy wiary w sposób rzetelny i niestronniczy.
Na szczęście są jeszcze autorzy, którzy nie boją się pisać. Nie boją się pisać szczerze, z pasją, wiarą w siebie, a jednocześnie dystansem. Jednym z nich jest były zakonnik, a obecnie filozof, teolog, tłumacz średniowiecznych tekstów i eseista - Tadeusz Bartoś. W artykułach na łamach gazet, wywiadach i swoich książkach stara się w zrozumiały dla czytelnika, a jednocześnie odważny i pełen erudycji sposób komentować życie współczesnego Kościoła zarówno jako społeczności ludzi wierzących, jak i instytucji.
Jedną z jego ważniejszych – bo zawierających szerokie spektrum tematów – książek jest wydana w 2007 roku przez W.A.B. „Wolność, równość, katolicyzm”, w której zawarł teksty z kilku poprzedzających tę edycję lat. Wielkim plusem jest fakt, że tym miniesejom można zaufać. Autor przywołuje wiele faktów i postaci z życia Kościoła i nie tylko: m.in. ks. Wacława Hryniewicza, Jacques'a Dupuis, Tomasza z Akwinu (wielokrotnie) oraz wskazuje (niekiedy paradoksalne) różnice między tym, co pisał kardynał Ratzinger, a pismami Benedykta XVI.
Bartoś nie boi się tabu. Mówi o trudach życia w zakonie, odkrywając przed czytelnikiem gorzką prawdę o praktykach stosowanych przez przełożonych klasztornych oraz - mówiąc oględnie - wysoko postawionych urzędników kościelnych. Przy tym wszystkim nie jest antyklerykalny, ale zwyczajnie sprawiedliwy i skrupulatny. Nikogo ostatecznie nie potępia ani nie stara się „głaskać po główce”.
W pewnym momencie powstaje pytanie, skąd u autora takie bezkompromisowe stanowisko. Skąd wzięła się chęć poruszania tych spraw i dlaczego właśnie w taki sposób. Bartoś odpowiada, pisząc w jednym z tekstów: „Zobaczyłem jak ten abstrakcyjny byt – idea Kościoła – staje się Molochem, dla którego poświęca się dobro konkretnego człowieka. By jednak być dobrze zrozumianym – nie mówię: »Kościół jest Molochem«, raczej: ludzie Kościoła tak mu służą, że czynią sobie z niego bałwana”[1]. Odważne i stanowcze stwierdzenie, prawda? To jeszcze nie koniec. Dalej autor twierdzi: „fałszywa sakralizacja sprawia, że wiara zaczyna przypominać jakiś barbarzyński kult”[2].
Mimo wszystko były dominikanin nie chce stać na pozycji skrajnego antagonisty Kościoła. Często zwraca uwagę na przykazanie miłości i różne jego interpretacje. W pewnym momencie otwarcie przyznaje: „rezygnując z funkcji oficjalnego reprezentanta instytucji Kościoła, pozostaję jednak związany z katolicyzmem: wiarą, skłonnością intelektualną, wychowaniem, osobistym wyborem. Nie chcę, by moje słowa (choć wypowiedziane otwarcie) były odbierane jako atak na Kościół. Mają być raczej głosem w obronie ludzi”[3]. Czyżby jednak asekuracja? Raczej nie, gdyż właśnie w takim duchu zdają się przemawiać wszystkie teksty zebrane w tej książce. Ich osią jest człowiek.
Mówiąc o pisarstwie Tadeusza Bartosia nie można zapomnieć, że wyjątkowo sprawnie włada on piórem. Książkę, choć porusza tematy trudne, czyta się płynnie. Nie sposób nie zauważyć erudycji, świadomości słowa, a przede wszystkim otwarcia na czytelnika. Bartoś nie narzuca autorytatywnie swoich poglądów, ale stara się przedstawić je w sposób klarowny i wiarygodny, powołując się przy tym na liczne fakty i dokumenty. Co ważne, autor, mówiąc kolokwialnie, nie próbuje popisywać się wiedzą, nie pyszni się; sprawia raczej wrażenie, jakby traktował każdego czytelnika jako równego sobie. Zostawia mu miejsce na własne interpretacje i refleksje, dzięki czemu książka nie jest nachalna, a przecież właśnie tak bywa z wieloma pozycjami tego typu. Z Bartosiem można się nie zgadzać. Można go nawet potępiać. Przede wszystkim należy jednak dać mu szansę dialogu. Poświęcić czas na przeczytanie i przemyślenie tego, co chce nam przekazać. Zapewniam, że warto.
---
[1] Tadeusz Bartoś, „Wolność, równość, katolicyzm”, wyd. W.A.B., Warszawa 2007, str. 118.
[2] Tamże.
[3] Tamże, str. 120.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.