Dodany: 05.12.2011 13:00|Autor: artur k

Recenzja nagrodzona!

Książka: Czarodziejki
Starobinski Jean

6 osób poleca ten tekst.

Abra-cadaver


"Czarodziejki" Starobinskiego zdobyłem dzień wcześniej, na Targach Książki, teraz natomiast jadę pociągiem podmiejskim, na zewnątrz jest ciemno, bo te kilka kilometrów to serce Puszczy Niepołomickiej. W środku pomarańczowy półmrok i jestem skrajnie wyczerpany. Wszystko, co mogłem zepsuć, zepsułem w najgorszy sposób. Mój komentarz do moich błędów streściłby się w przeciągłym, wielogodzinnym wyciu, które przerywałbym tylko wgryzaniem się w sklejkę zdobiącą przedziały. Chęć zatopienia zębów w tę mdłą imitację drewna to żaden nowy pomysł. Założę się, że codziennie w całej Polsce armia zrozpaczonych, którzy po swojej klęsce, czymkolwiek by ona była, muszą na domiar złego jeszcze przejechać jakiś odcinek pociągiem, zanim padną w domu albo jeszcze przed nim, zanim zwiną się w kłębek i zaczną się trząść – założę się, że oni wszyscy łypią na te podstawki, to parapeto-cośtam i marzą, żeby ich zęby połamały się o to badziewie, które uśmiecha się do wszystkich swoją mdłością. Perwersyjnie to obłe, z aluminiowym obramowaniem, najczęściej ponacinanym jakimś ostrym narzędziem przez wszystkich tych chłopców o niekształtnych twarzach. I żeby chrupało, łamało się, żeby można było to wyrzygać i paść, i pociąg i tak jechałby dalej.

I piekące pięty, i skurcze w łydkach, szczypiące oczy, ból głowy, który prosi się o wbicie gwoździa w skroń, żeby trochę tego ciśnienia uszło. I świadomość, że dla niej to już nie ma znaczenia, najprostsza ze wszystkich świadomość, a jednocześnie zupełnie nieprzyswajalna. Tyle czasu minęło – i nic, i minie więcej czasu i też nic będzie. Chciałem napisać, że stukot pociągu bierze w ramy wszystko, zawsze. Wszystkim nam zawsze szumi w uszach i lubimy, gdy czasem szumi nam miarowo.

Starobinski pisze jak prorok:

"Spojrzałem w przeszłość, jakbym się obejrzał przez ramię. Założyłem, że oczarowanie miało pierwotnie mocny sens, że najpierw była magia i że jest kilka ważnych figur, które owe czary i magię reprezentują. Reprezentują? To pytanie każe mi przekreślić użyte przeze mnie słowa »pierwotni« i »najpierw«. O wielkich czarach zawsze się opowiada z daleka, po fakcie, jak o wydarzeniach z innych czasów"[1].

Patos, a jakże, ale ja będę tak dalej: kiedy tak stałem, wyczerpany, w tym pociągu, naprzeciwko mnie stanął Starobinski – jakkolwiek wygląda, ma 91 lat. Dostojny, na pewno. Szwajcarski filozof, krytyk literacki, jeden z kilku ważniejszych reprezentantów (obok np. Pouleta, który swego czasu również wywołał u mnie szok poznawczy) szkoły genewskiej. Szkoły, która, z grubsza rzecz ujmując, zakłada, że aby analizować dzieło literackie, czytelnik powinien "wczuć się" w autora, ale wczuć w głębszym sensie (co brzmi śmiesznie w epoce, kiedy wczuwanie się kojarzy się raczej z nastolatkiem słuchającym muzyki w ciemnym pokoju). To umożliwia godzenie wielu wewnętrznych sprzeczności, wyjaśnia właściwie wszystko. Odkrywamy w sobie drugą osobę i konfrontujemy ją z tym, co uważamy za naszą osobę, z czasem przewidujemy następny krok narratora, ale też samego pisarza – i to już jest czysta rozkosz.

Więc jazda pociągiem, zmęczenie – i to wcale nie koniec dnia, a na nic nie ma siły. I nagle robi się namacalnie jasno, cicho, naprzeciwko mnie staje starszy mężczyzna i wypowiada zdania. Nawet nie opowiada, tylko właśnie wypowiada zdania, każde z osobna. On mówi stawiając kropki, a ja mimowolnie kropki łączę. Starobinski pisze jak prorok:

"Owe opowieści przywołują dal czasową i przestrzenną. W zamierzchłych czasach, o których się opowiada, przestrzeń nieznanego świata otwierała się z pewnością »głębiej«, niż otwiera się dla nas w znanym nam świecie. Najstarsze czary pojawiają się już w postaci opowieści, przedstawienia – to, o czym mówi mit, istniało tylko w micie"[2].

A to była dwunasta strona lektury książki o operze, czyli o czymś, czego nigdy do końca nie rozumiałem. I to jest punkt – nie zrozumcie mnie źle, nie ma znaczenia, o czym opowiada ta książka. Nie chcę też przez to powiedzieć, że znaczenie ma to, jak opowiada. Nic więcej ponad to, że jest to literatura w czystym ruchu, przyłapana na czystym działaniu.

Starobinski pisze jak prorok. Dwa lata temu Bataille mówił mi: rób źle, to też droga. I chciałem, aby moja umarła suwerenność leżała na ulicy, chciałem wtopić się w kostkę brukową, zawsze wydawało mi się, że to się kiedyś stanie i to akurat na ulicy Poselskiej. Bataille nie pisał ani nie obwieszczał. Wstrzykiwał do głowy coś, co na papierze nie miało sensu i dopiero mieszając się z płynami ustrojowymi, zaczynało się razem zagryzać. To jakaś forma szeptania na ucho. Bataille pisał jak prorok, zwracał się do mnie, chciał mnie utopić, a razem chcieliśmy utopić więcej osób. Ceny miałem nie zapłacić, bo miało mnie już nie być.

W tych zdaniach bije też zresztą serce Bataille’a, Nietzschego, wszechobecne odnoszenie się do mitów – tonowane wprawdzie Rousseau i Monteskiuszem (bo to Oświecenie jest specjalnością Starobinskiego, zajmuje się on głównie jego "odczarowaniem"), ale profetyczne, proste, jasne.

"Uwodziciele i uwodzicielki czyhają od samego początku. Biblia mądrze umieszcza obietnice Złego u zarania dziejów. Figury stworzone przez wyobraźnię mityczną zrodziły się zapewne w momencie, gdy człowiek po raz pierwszy uświadomił sobie, czym jest kłamstwo"[3].

Miłośnicy opery znajdą w "Czarodziejkach" fantastyczną opowieść, ogrom faktów i anegdot zaprzęgniętych w służbę głębszego postrzegania. Żadna informacja nie służy ekwilibrystyce – na żadnym poziomie. Rozpisany na głosy portret Mozarta i jego muzycznej mądrości – jak pisze wydawca. No pewnie, na pewno. Jest to też przechadzka za jednym motywem – motywem czarodziejki, zwodniczego piękna (choć teraz wartościując je negatywnie, spłycam ogromnie). Wiele tez, jakie Starobinski formułuje, zachwyca już nawet nie samą treścią, a konstrukcją, świadomością, w jak błyskotliwy sposób pracuje jego umysł, skoro wydobywają się z niego takie rzeczy.

Rousseau, pisząc o mitycznych początkach społeczeństw, twierdzi, jakoby rodząca się mowa była melodyjna. Wielokrotnie powtarza, że muzyka była obecna w językach pierwotnych, zwłaszcza w grece. Że poezja Greków była muzyką, a ich muzyka - deklamacją, recytatywem. Podobnie jak pojawienie się moralnego zła, rozdzielenie muzyki i słowa nastąpiło później, z dala od czasów początku. Musimy szukać na to lekarstwa, a przynajmniej próbować temu zaradzić.

Wszystkim nam zawsze szumi w uszach i lubimy, gdy czasem szumi nam miarowo. Czytanie Starobinskiego, wtedy. Myślę tylko o pierwszym odsłuchu "Playthroughs" Keith Fullerton Whitman, dobre kilka lat temu, kiedy szedłem nie mniej zmęczony gdzieś po Ruczaju. Zajęcia skończyły się po dziesięciu godzinach, o 19. Śnieg sypał, temperatura około zera, było przenikliwie zimno i o każdy dźwięk za głośno. Zamknięte słuchawki i nagle ten błogosławiony, długi, jasny dźwięk.



---
[1] Jean Starobinski, "Czarodziejki", przeł. Maryna Ochab i Tomasz Swoboda, wyd. słowo obraz/terytoria, 2011, s. 12.
[2] Tamże, s. 16.
[3] Tamże, s. 20.


[Tekst opublikowałem wcześniej na swoim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4778
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: Anima 07.12.2011 20:11 napisał(a):
Odpowiedź na: "Czarodziejki" Starobinsk... | artur k
...Wszystkim nam zawsze szumi w uszach i lubimy, gdy czasem szumi nam miarowo... O, tak!!! Wspaniały tekst.
Użytkownik: artur k 12.12.2011 15:37 napisał(a):
Odpowiedź na: ...Wszystkim nam zawsze s... | Anima
Czy istnieje tu zwyczaj odpowiadania na miłe słowa? Dziękuję!
Użytkownik: Anima 21.12.2011 11:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy istnieje tu zwyczaj o... | artur k
Gratuluję nagrody!
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: