Dodany: 30.11.2011 23:23|Autor: sylkwiatek

Powrót Flawii de Luce


Pisząc o kolejnym tomie przygód Flawii de Luce, nie zaryzykuję zdradzania szczegółów fabuły, żeby nie narazić się nikomu, kto pod wpływem lektury zmontował już sobie w domu minilaboratorium chemiczne i nauczył się produkować zatrute ciasteczka czy szminki powodujące wypryski. Co to, to nie. Nie ma głupich. Powiem za to, że co prawda akcja jest troszkę mniej wartka, ale robi się mroczniej i więcej dowiadujemy się o przeżyciach wewnętrznych Flawii, która tak bardzo chce się zaprzyjaźnić z kimkolwiek.

Jeśli ktoś jeszcze Flawii nie zna: to ekscentryczna jedenastolatka pałająca miłością do chemii, obdarzona nieprzeciętną wiedzą o truciznach, raczej paskudnymi siostrami (z których jedna najbardziej w życiu kocha swe własne nieskazitelne oblicze, a druga czytanie dość niepospolitych książek) oraz ojcem-sztywniakiem, w którego oczach najcięższą zbrodnią jest okazywanie uczuć i słabości. Tak jak w poprzednich częściach serii, senne miasteczko Bishop’s Lacey musi się na chwilę ocknąć z letargu na skutek morderstwa. W centrum wydarzeń znajduje się Flawia, ciekawskie dziecko puszczone samopas, wyposażone w bystry umysł i wierny rower Gladys. Zawsze o krok przed dość nieudolną policją, Flawia rzuca się w wir wydarzeń, w których niebagatelną rolę tym razem odgrywają czytająca ze szklanej kuli Cyganka i jej wnuczka, zaginione przed laty dziecko, fałszerze antyków, wymyślona na potrzeby powieści heretycka sekta Kuśtykan, praktykująca specyficzny rytuał chrztu. Wszystko to w trochę przerysowanych realiach rozpadającego się ze starości Bucksahw, podziemnych labiryntów, opuszczonego złomowiska. Ten mroczny klimat Bradley przełamuje ironicznym poczuciem humoru – opis ucieczki Flawii przed krwiożerczym kogutem wywołał u mnie autentyczny wybuch śmiechu i pewnie długo jeszcze będę na myśl o tej sytuacji chichotać.

Mam jednak wrażenie, że Flawia jest troszkę inna niż w poprzednich częściach. Nadal jest błyskotliwa, nadal pomysłowa, nadal obdarzona sardonicznym poczuciem humoru, nadal nierozumiana przez bliskich. Ale jakby doroślejsza emocjonalnie, a może nie tyle doroślejsza, co dojrzewająca. Sama czasami nie rozumie budzących się w niej odruchów współczucia, poczucia winy, potrzeby przyjaźni. Jednocześnie jest skupiona na sobie, swojej samotności i inności. Przestaje być dzieckiem, staje się podlotkiem. Myślę, że na miejscu Bradleya pozwoliłabym jej dorastać, bo na moje oko zaczyna się zachowywać jak typowa trzynasto-, czternastolatka – coraz mniej beztroska, coraz bardziej świadoma, ciągle nie do końca pewna swojego miejsca w świecie. Tylko że takie podejście wywołałoby lawinę porównań do "Harry’ego Pottera", a tego, jak sądzę, Bradley wolałby uniknąć.

Cykl o Flawii de Luce uznaję również za pean na cześć moli książkowych, reprezentowanych przez Daphne, zawsze malowniczo rozciągniętą w fotelu z książką w ręce. Tym razem jest to "A Looking Glass for London and England", sztuka Thomasa Lodge’a i Roberta Greene’a, dramatopisarzy współczesnych Szekspirowi, którego fama znacznie ich jednak przyćmiła. Owszem, są czytywani nadal, ale raczej przez badaczy literatury niż szerszą publiczność. Z tej właśnie sztuki zaczerpnięty został angielski tytuł "A Red Herring without Mustard", ale - jak się okazuje - nie tylko tytuł. O czym jest "A Looking Glass..."? Ano, o historii Jonasza, tego samego, co to został połknięty przez wieloryba. U Bradleya zaś na pierwszy plan wysuwa się zapach ryby, który czuć w miejscu przestępstw, fascynacja architekturą wodną jednego z przodków rodziny de Luce, fontanna z Neptunem, która odgrywa w książce dość makabryczną rolę, widelec czy też inny sztuciec do homarów jako narzędzie zbrodni i koszmarne wspomnienia Flawii z dzieciństwa związane z tranem. Bawią mnie takie aluzje nieodmiennie i wybaczę Bradleyowi wszystkie niedociągnięcia, byle tylko nadal pisał w ten sposób. Zresztą zabawy z literaturą jest więcej: aluzje do Dickensa, Szekspira, Blake’a – można by długo o tym pisać.

Podsumowując, wielbię Flawię de Luce. Jestem jej bezkrytyczną fanką. Będę czekać z niecierpliwością na kolejny tom. Tym bardziej, że tytuł brzmi bardziej niż intrygująco. "I am half sick of shadows", bo tak właśnie ma brzmieć – to fraza z "Pani na Shalott" Tennysona, którą to balladę uwielbiam. Czy będą aluzje do legend arturiańskich? I jakich cieni oczy znieść nie mogą? Z czym będzie się musiała uporać Flawia? Czy z tej jedenastoletniej poczwarki wyrośnie kopia Harriet, czy też Flawia upora się z jej duchem? Na odpowiedzi przyjdzie mi trochę poczekać i mam nadzieję, że się nie zawiodę.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 944
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: