Dodany: 21.11.2011 21:06|Autor: zsiaduemleko

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Biesy
Dostojewski Fiodor (Dostojewski Teodor)

6 osób poleca ten tekst.

O Niej


Ilekroć biorę na widelec Dostojewskiego, czuję mające swoje epicentrum w brzuszku, a rozchodzące się błyskawicznie po całym ciele przyjemne wibracje. Mógłbym to nazwać fascynacją, motylkami w brzuszku, a nawet zakochaniem - w każdym słowie jego prozy z osobna i we wszystkich jednocześnie. Z "Biesami" nie mogło być inaczej, choć przyznaję, że powieść leżała na mojej półce blisko rok, a kiedy już wziąłem się za lekturę, to początki naszego romansu nie prezentowały się obiecująco. Pierwsza randka była ze wszech miar rozczarowująca, a wynikało to z nie do końca przekonującej mnie narracji i mocno sennej treści, którą Ona mnie raczyła przy kawie i papierosie. Swoista kronika rozmów, opisu kolejnych postaci, plotek, idei, przebiegu rozwoju społecznego czy politycznego, w takiej formie nie przekonała mnie aż do ostatnich stron - po prostu w trakcie lektury pogodziłem się z tą wadą i pokochałem Ją nie za zalety (których ma multum), a raczej pomimo nieznacznych skaz na charakterze. To oczywiste wręcz, że wraz z bliższym poznaniem nabierałem do Niej zaufania, przywiązania i cieszyłem się wyśmienitym samopoczuciem, jeśli tylko Ona była obok. Każdorazowo pieściłem ją dłońmi wzdłuż grzbietu i z namaszczeniem rozkładałem to, co ma do rozłożenia. Tak, to był udany romans i nie żałuję ani minuty z czasu, który Jej poświęciłem.

Trudno w kilku zdaniach oddać bogactwo treści, którym obdarzyła mnie Ona podczas naszych regularnych spotkań. Kiedy tylko znajdowałem chwilę wolnego czasu, szparko i ochoczo biegłem w Jej objęcia. Opowiadała mi o narodzie rosyjskim u progu totalitaryzmu, o zagrożeniach z tym związanych. W dusznej atmosferze fascynująco paplała o złowrogich spiskach, konspiracyjnych intrygach z wyraźnym niebezpieczeństwem, jakie niesie ze sobą tak zwana "wspólna i wielka sprawa". Swada i wdzięk, z jakimi zdawała relację z kolejnych wydarzeń, coraz celniej trafiały w moje poczucie piękna i nigdy bym nie przypuszczał, że pozornie miałkie sytuacje można ubrać tak powabnie w słowa i z taką pasją przekazać drugiemu człowiekowi. W historii, którą mi recytowała, tłoczno było od różnorakich wzajemnych relacji, swatów, niejednoznacznych, pokręconych romansów o jakże głębokim podłożu. Cały czar tkwił w palecie bohaterów, którymi operowała w swojej opowieści. Wielowymiarowe, barwne i z arcymistrzowskim kunsztem naszkicowane postaci to coś, czego w naszych spotkaniach nie zabrakło. Oburzone kobiety, krzykliwi młodzieńcy, lubiący popić szelmy, nikczemnicy, dobroduszni naiwniacy, fanatycy, denuncjatorzy kończący z nożem w żebrach - to zaledwie niewielki procent z przepychu charakterów, o których mi opowiadała. Wtrącający co drugie zdanie francuskie zwroty Stiepan Trofimowicz Wierchowienski budził sympatię, ale już jego syn - Piotr - ziębił mnie swoją diaboliczną naturą i paskudnym usposobieniem. Porywająco prezentował się też Nikołaj Stawrogin - złowrogo tajemniczy, wyraźnie dręczony przez jakiegoś demona młodzieniec, czyli wisienka na obfitym torcie skomplikowanych psychologicznie postaci.

W trakcie tej urzekającej i wielowątkowej historii, Ona zawsze zdołała znaleźć chwilę, by rozładować wyjątkowo subtelne napięcie, od którego relacja aż drżała i wibrowała, niczym linie telegraficzne zimą. Przezabawny fragment "głosowania za zebraniem" oczarował mnie swoją nienachalną abstrakcyjnością, nasuwającą skojarzenie z naszym Mrożkiem. A scena zwrotu rewolweru, gdzie Szatow ściera się słownie z Lamszynem, cudownie mnie rozbawiła. Gdzieś w Jej treści pojawiła się także złośliwa drwina z poetycznego stylu, którym raczą nas niektórzy autorzy - przekombinowanych opisów natury i okoliczności, kalamburów słownych. Aż zacytuję fragment:

"Koniecznie więc dookoła musiał rosnąć janowiec (koniecznie janowiec ciernisty czy jakieś tam inne zielsko, którego nazwy trzeba szukać w botanice). Niebo ma przy tym koniecznie jakiś taki fioletowy odcień, którego, ma się wiedzieć, nigdy nie dostrzegł żaden śmiertelnik, to znaczy niby wszyscy go widzieli, ale nie potrafili dostrzec, a tu, proszę, »ja tylko spojrzałem i już wam, głupim, opisuję jak najzwyklejszą rzecz pod słońcem«"*.

A ja dojrzałem wtedy w Niej szczególne poczucie humoru, ironię oraz charakter, a moje Nią zafascynowanie pachnąco zakwitło.

Metodycznie rozkręcająca się opowieść swoją kulminację osiąga w trzeciej, ostatniej części. Rewolucyjno-spiskowe elementy nabierają namacalnych efektów, a opowieść niepohamowanie brnie w szpiegowski kryminał pełną gębą. Wydarzenia następują po sobie w zawrotnym tempie, a Ona, rozgorączkowana, dostaje niezwykłych i wyjątkowych rumieńców w trakcie snucia historii. To właśnie wtedy jest najbardziej pociągająca i obezwładniająca swoim urokiem. To właśnie wtedy można stracić dla Niej głowę, zakochać się, muskać Ją opuszkami palców, wdychać Jej zapach i pożądać, odkładając ostatnie z Nią spotkanie jak najdłużej.

Nieodwołalnie jednak wygłosiła nieśpiesznie ostatnie zdania swojej opowieści, pocałowała mój policzek i odeszła, pozostawiając subtelne wspomnienia i ulotną woń w powietrzu wokół mnie.

Stoi na półce, zawsze gotowa do mnie wrócić.



---
* Fiodor Dostojewski, "Biesy", przeł. Adam Pomorski, wyd. Znak, Kraków, 2010, str. 480.

[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3803
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: pred89 13.01.2012 00:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Ilekroć biorę na widelec ... | zsiaduemleko
Bardzo ciekawa forma recenzji.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: