Dodany: 08.06.2007 11:04|Autor: Macabre

A jednak magia...


Domyślam się, że niektórzy widząc kolejną opinię, tekst, recenzję poświęconą tej książce, odwracają wzrok albo zaczynają ziewać ze znudzenia. W końcu można sobie zadać pytanie: Po co właściwie o niej pisać, skoro wszystko zostało już powiedziane? Odpowiedzi dokładnej nie udzielę. Ot, po prostu przeczytałem, więc postanowiłem wyrazić, co myślę na temat tego dzieła. Poza tym, dobrze jest opowiedzieć się po którejś ze stron. "Mistrz i Małgorzata" ma bowiem wprawdzie wielu zwolenników, ale nie brakuje też ludzi, którzy czują awersję do utworu Bułhakowa.

O czym jest więc ta powieść? Czy trzeba pisać? Za każdym razem, gdy jest przytaczany tytuł tego dzieła, gdy widzimy ją w księgarniach, gdy czytamy noty od wydawcy, otrzymujemy podstawową informację: Satyra na rzeczywistość w Rosji radzieckiej lat 20. i 30. XX w. I to jest prawda. Szatan Woland i jego świta przybywają do Moskwy i demaskują kolejne absurdy stalinizmu. Też prawda. Ale jeśli ktoś szuka jawnej i uderzającej po oczach krytyki sytemu totalitarnego, to nie znajdzie jej tutaj. Na to Bułhakow pozwolić sobie nie mógł. Dlatego też można ulec wrażeniu, że autor koncentruje się uparcie tylko wokół problemu sprzedajnych literatów i obcej waluty, której posiadanie w ZSRR groziło dużymi nieprzyjemnościami. I w ten sposób czytelnik nabiera przeświadczenia, że ktoś się pomylił, oceniając tę książkę jako jedną z najlepszych satyr na życie w Rosji radzieckiej. Ale to tylko złudzenie, a cenzura i tak nie ominęła książki.

W wielu miejscach Bułhakow posługuje się mową ezopową, ale o tym za chwilę. Najpierw wypada jeszcze wspomnieć, co zostało wyraźnie skrytykowane w powieści. Z pewnością jest to podkreślany przez Bułhakowa wszechobecny ateizm, często zresztą o dość chwiejnych podstawach. Jak mówi jeden z bohaterów utworu, Berlioz: "W naszym kraju ateizm nikogo nie dziwi"*. Pisanie antyreligijnych artykułów, poematów, wierszy, ogólnie utworów było w Moskwie, jak i w całym ZSRR, codziennością. Jednym słowem, religia i wiara nie miały prawa bytu. A sztuka? Sztukę reprezentowali wspomniani już przeze mnie sprzedajni literaci. Znakiem czasów był dom Gribojedowa, gdzie spotykali się wszelkiej maści twórcy, bardziej zainteresowani zdobywaniem kolejnych urlopów i wczasów, aniżeli pisaniem. Tworząc pod dyktando władz, nie przypominali w żadnym wypadku artystów. Swoimi refleksjami na ten temat dzieli się z Iwanem Bezdomnym (notabene jednym z takich pisarzy-służbistów) sam tytułowy bohater powieści. W tym wypadku mówi on o literatach atakujących napisaną przez niego powieść, ale nie trzeba być wybitnie mądrym, żeby domyślić się, iż słowa te dotyczą znacznie szerszego kręgu pisarzy. Mistrz mówi: "Nieustannie odnosiłem wrażenie i nie mogłem się od tego wrażenia uwolnić, że autorzy owych artykułów piszą zupełnie co innego, niż chcieliby napisać, i że właśnie to jest powodem ich furii"*. Szczerość i autentyzm z pewnością nie były czymś oczekiwanym przez władze totalitarne. Religia została zepchnięta na margines, czego symbolem jest tutaj zakurzona ikona stojąca w kącie jednego z zapuszczonych moskiewskich mieszkań. Sztuka zarezerwowana była dla wąskiej grupy uprzywilejowanych, sprzedajnych literatów. Co więc zostawało ludziom? Szarość, pustka, sprawy małej wagi, pieniądze, wygryzanie się ze stanowisk. Wszystko to składało się na niezbyt sympatyczny obraz Moskwy.

Resztę Bułhakow stara się już trochę bardziej ukryć. Pojawiają się aluzje i niedopowiedzenia. Ludzie legitymowani są z byle powodu, znikają i często już nie wracają lub lądują w klinice psychiatrycznej, która w powieści opisana jest jak na złość sielsko, niczym arkadia miodem i mlekiem płynąca. To może zmylić i przyznam, że początku uderzyło mnie takie idealizowanie. Kolejne słowa doktora Strawińskiego pozbawiły mnie jednak wszelkich wątpliwości. Ironia! Bez dwóch zdań. Nawet piewca stalinizmu by tak nie pisał. W "Mistrzu i Małgorzacie" pojawiają się także napomknięcia na temat tajemniczych panów, którzy zjawiają się nagle i mają w zwyczaju zabierać obywatela w bezpowrotną podróż. O tym wszystkim wspomina się między wersami. Bułhakow spróbował też fortelu z umiejscowieniem treści podlegających cenzurze w rozdziale, który raczej podejrzeń nie powinien budzić. Mowa tu o balu u szatana. Na tę dosyć oryginalną uroczystość przybywa baron Meigel, którego Woland wita takimi oto słowami: "Drogi baron był tak ujmująco uprzejmy, że dowiedziawszy się o moim przyjeździe do Moskwy, natychmiast zadzwonił do mnie i zaofiarował mi swoje usługi w dziedzinie, w której osiągnął biegłość, to znaczy zapragnął pokazać mi to, co w Moskwie godne uwagi"*. I czego się dowiadujemy? Ot, pan baron zostaje przedstawiony po chwili jako szpicel i donosiciel. Tą swoistą mową ezopową zostajemy uprzejmie poinformowani, w czym baron osiągnął biegłość i co tym samym było w Moskwie godne uwagi.

Takich rzeczy wartych wychwycenia jest jeszcze wiele. Chociażby lekcja manipulowania ludźmi. Korowiew swoją przemową w sklepie łatwo trafia do słuchaczy i równie łatwo usprawiedliwia wybryki Behemota. Wystarczył stary schemat, według którego winę za nieszczęścia zrzuca się na bogatych. Nie jest to chyba obce komunizmowi.

Wbrew pozorom, dużo można tego nazbierać. Ale rzeczywistość Rosji radzieckiej to niejedyne, co możemy znaleźć w powieści. Równolegle do wątku współczesnego rozgrywa się akcja w Jeruszalaim za czasów Poncjusza Piłata. Otrzymujemy tutaj wolną interpretację jego losów, jak również ostatnich godzin życia Jezusa, który w utworze przedstawiony jest jako Jeszua Ha-Nocri. Ciekawie wygląda zestawienie tych dwóch światów. Kontrast widoczny jest nawet w stylu, jakim operuje Bułhakow w wątku o Piłacie i tym rozgrywającym się współcześnie. Pierwszy z nich jest znacznie bardziej dopracowany, bez żadnych kolokwializmów i mowy potocznej. Drugi natomiast, to - najprościej rzecz ujmując - przeciwieństwo pierwszego. Historia Piłata mówi nam o odpowiedzialności za to, co może nas bezpośrednio dotyczyć. Piłat nie uratował Jeszui, chociaż czuł, że coś w ten sposób stracił. Czy Bułhakow nie wysyłał sygnału Rosjanom, którzy także nie reagowali i godzili się z otaczającą ich rzeczywistością? Tego nie wiem. Grunt, że autor prezentuje dość ciekawy portret psychologiczny Piłata. Podobnie rzecz ma się z Jezusem, tutaj pozbawionym boskości i dostojeństwa, ale równie charyzmatycznym jak w Ewangelii, a może nawet i bardziej, właśnie przez swoją prostotę.

Naszą uwagę przykuć może też postać Wolanda. Chociaż przyznam się, że nie wiem, czy wprowadzający cytat z Fausta ("Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie dobro czyni") jest do końca trafny. Bo czy wszystko wychodzi na dobre? W istocie, Behemot i Korowiew wygłupiają się, robią, co im się żywnie podoba, płatają psikusy, można więc powiedzieć, że rzeczywiście czynią zło - i jednocześnie naśmiewają się ze zła obecnego w Moskwie; tym samym więc spełniają dobry uczynek, obnażając absurdalność tamtych czasów. W epilogu dostajemy jednak przykry obraz tego, co działo się w Moskwie już po zniknięciu świty Wolanda i jego samego. W sumie dobra tam nie uświadczymy. Wydaje się, że tylko tytułowi bohaterowie się z nim spotykają. Mało to pocieszająca prognoza na przyszłość. Wyczuwa się nostalgię i sceptycyzm autora, który nie dawał wielkich nadziei na poprawę życia w Rosji.

Książkę czytałem drugi raz. Z początku towarzyszyły mi mieszane uczucia. Nie do końca trafił do mnie język narratora, który ma w zwyczaju naprowadzać czytelnika na wszystko i tłumaczyć każdą rzecz niemalże jak chłop krowie na miedzy (przepraszam za ten zwrot). Z drugiej strony wydaje mi się, że jest to umiejętne odwrócenie uwagi od tego, co rzeczywiście zostało ukryte w treści. Ale narracja to jedno, a dialogi - co innego. Dialogi! Te do mnie trafiły, owszem, i to bardzo. Niektóre naprawdę potrafią rozśmieszyć. Końcowe sceny mogą zaś wzruszyć, bo chociaż demony narozrabiały w Moskwie, to jednak wprowadziły trochę życia do tego udręczonego miasta. Niestety, Woland i jego świta znikają, a czytelnikowi pozostaje świadomość, że to już koniec, że na Moskwę znowu spłynie przygnębiająca szarość.

Ogólnie po przeczytaniu pozostaje uczucie, że miało się do czynienia z czymś magicznym. Ale podobnie jak wtedy, gdy czytałem tę książkę po raz pierwszy, spostrzegłem to, dopiero gdy lektura dobiegała końca, gdy w mojej głowie ułożone były już wszystkie fragmenty, i te o Poncjuszu Piłacie, i te o wyczynach świty Wolanda, i te o miłości Mistrza i Małgorzaty, i wiele innych, które składają się w jedną, wyjątkową całość... Może dlatego jest to powieść, do której tak wielu ludzi chętnie powraca.



---
* Michaił Bułhakow, "Mistrz i Małgorzata", tłum. Irena Lewandowska i Witold Dąbrowski, Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza SA, Warszawa 2003.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 45217
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: