Oszczędna pełnia życia
Przyznać muszę, że do tej pory jakoś omijały mnie wszelkiego rodzaju recenzje tej małej, miłej książeczki. Owszem, doszły mnie gdzieś z oddali słuchy, że "Oskara i panią Różę" porównuje się do "Małego Księcia", ale poskutkowało to tylko wrzuceniem do schowka pozycji i już. Całkiem o niej zapomniałam.
Któregoś pięknego dnia - dnia dzisiejszego - sięgnęłam jednak po "Oskara...", korzystając z ustawowo wolnego od pracy dnia. W ciągu półtorej godziny rozkleiłam się trzy razy, ostatni raz tak bardzo, że do teraz boli mnie głowa. Nie, nie jest to wada opowieści. Wręcz przeciwnie.
Powieść, krótka i dość oszczędna (mowa także o ozdobnikach stylu, których w tekście niewiele) w słowach, trafia prosto do serca nawet dorosłego człowieka; być może właśnie dlatego, że autor nie traktuje nas jak dzieci. Może zresztą nikt nie zakładał, że będą ją czytać tylko dzieci i nastolatki? Błędnie na początku założyłam, że tak właśnie jest. Pewnie przez to porównanie z "Małym Księciem".
Napisana jest w formie listów do Boga; ich autor to jedenastoletni Oskar, któremu zostało tylko kilka dni życia; pomimo wysiłków lekarzy, chemii i przeszczepu, polepszenie nie następuje. Chłopca dwa razy w tygodniu odwiedza pani Róża, bardzo stara, ciepła wolontariuszka. To właśnie ona podsuwa dziecku-ateiście pomysł codziennego pisania listów do Istoty Najwyższej i ideę dołączenia do każdego listu prośby o jakąś rzecz. Duchową rzecz. Zaznajamia go również z regułami gry, która całkowicie odmieni chłopca.
Dzięki starszej kobiecie ostatnie dni życia Oskara dostarczą mu tylu wrażeń i emocji, ilu nie doznał w ciągu całego życia. Dwójka przyjaciół - bo tak chyba można nazwać tę dziwną parę - razem przejdzie przez bardzo trudne chwile, wzajemnie się wspierając, ucząc cierpliwości i zrozumienia.
"Oskar i pani Róża" to również alegoria życia. Gra, w którą "wchodzi" chłopiec, polega bowiem na tym, żeby każdy pozostały mu dzień życia traktować jak dziesięć lat. Zatem tego dnia, kiedy gra się zaczyna, mały bohater... rodzi się na nowo. Przychodzi na świat. Nowy, inny świat. Przeżyje życie jak godny, mądry człowiek. Od nowa.
Powieść - czy przypowieść? Podczas czytania odnosi się wrażenie, że... to drugie. Tak, alegoria życia właśnie wysuwa się tutaj na pierwszy plan. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jest to tłumaczenie metodą kawa na ławę, czym jest życie i jak sobie z nim poradzić. Bardzo mi się podobało, sądzę jednak, że mniej łopatologii, mniej konkretów i porównań zrobiłoby "Oskarowi..." jeszcze lepiej. Jest to niesamowicie ciepła, wzruszająca, chwytająca za serce i gardło opowieść, ale ma tę wadę. Zresztą nie tę jedną. Otóż myślę, że Oskar, jako dziesięciolatek, myślałby jednak i wyrażał się nieco inaczej. W nieco inny sposób. Taki, jaki zaprezentował autor, jest bardzo dorosły. Owszem, być może ogrom cierpień, przez które przeszedł chłopiec, przydał mu lat, ale nie zmienia to faktu, że - w miarę dorastania - zmienia się nie tylko wygląd człowieka, ale także sposób, w jaki się wysławia. Tymczasem Jajogłowy (tak nazywają go dzieci w szpitalu) wysławia się dokładnie tak, jak stara pani Róża...
Lecz... uśmiechy na twarz! Książka jest naprawdę fantastyczna, gorąco ją wam polecam. Wszystkim, którzy jeszcze nie zdążyli, z powodu różnych spraw, do niej zajrzeć, a także tym, których - jak mnie do tej pory - omijały wszelkie szczegóły na temat tego "dziecka" Schmitta. To naprawdę dobra opowieść. Dobra - i warto.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.