Dodany: 10.11.2011 20:27|Autor: moreni

Dwóch złodziei w cenie jednego


Kiedy czytałam tekst z czwartej strony okładki „Królewskiej krwi. Wieży elfów”, nic nie zapowiadało niespodzianki. A była. Okazało się mianowicie, że jest to tzw. omnibus i otrzymałam dwie powieści w cenie jednej, co samo w sobie nastawiło mnie pozytywnie. Czy jednak relacja z przygód dwóch nietuzinkowych złodziejaszków pozwoliła mi to nastawienie utrzymać?

Royce i Hadrian to prawdziwe szychy w złodziejskim półświatku. Chcesz, żeby jakiś przedmiot zmienił właściciela? A może pragniesz odzyskać ważne precjoza zagarnięte przez jakiegoś złośliwego markiza? Albo sam markiz ci przeszkadza i lepiej by było, gdyby zniknął? Riyria (bo takim mianem posługuje się ta dwójka) to najlepszy, chociaż nie najtańszy wybór. Jednakowoż bandyta też człowiek i samo utrzymywanie się z ryzykownych rozgrywek miejscowej szlachty, choć niezwykle intratne, nie wystarcza. Każdy ma bowiem czasem ochotę spełnić dobry uczynek. A to poratować nieszczęśnika, który zbyt natarczywie przyglądał się pięknej żonie najlepszego szermierza w kraju, a to pomóc nadobnemu dziewczęciu uratować ojca przed straszliwym potworem i własną głupotą. Jak powszechnie wiadomo, kto ma miękkie serce, ten powinien mieć twardą… no, coś innego, toteż z powodu swego gołębiego serca nasi bohaterowie nieodmiennie pakują się w kłopoty. Na skalę światową, rzec by można.

Jak już wspomniałam, książka zawiera dwie powieści. „Królewska krew” jest typową powieścią łotrzykowską, podobną w konstrukcji do pierwszego tomu przygód niejakiego Locke’a Lamory. Głównym motorem fabuły jest przyjęte zlecenie i wszystkie komplikacje, jakie z niego wynikły. Od siebie dodam, że tych komplikacji niejednemu autorowi wystarczyłoby na pełną trylogię. Akcja, niczym w powieści awanturniczej, toczy się niezwykle żwawo, nie dając czytelnikowi chwili wytchnienia, chociaż końcówka przytłacza spektakularnością. „Wieża elfów”, mimo że zawiera motyw przyjęcia zlecenia, odchodzi już od schematu powieści łotrzykowskiej. Sama miałam nieodparte skojarzenie z wiedźminem. Zupełnie jak on, bohaterowie pomagają rozwikłać zagadkę potwora. I zupełnie jak u Sapkowskiego nagle okazuje się, że potwór to tylko czubek góry lodowej, a pod nim są Ważne Sprawy. Zdecydowanie mniej tu galopującej akcji, zaś więcej intryg. Wpływa to na zwolnienie tempa powieści, ale na poprawę jakości raczej nie.

Bohaterowie Sullivana wpasowują się nieco w znany z gier schemat złodzieja i wojownika. W „Królewskiej krwi” są bardzo podobni do kanonicznego tandemu Fafryda i Szarego Kocura, jednak tutaj barczysty wojownik jest bardziej wygadany, zaś drobny włamywacz to mrukliwy odludek. Hadrian i Royce mają jednak mnóstwo uroku i kilka bardzo intrygujących tajemnic, co sprawia, że mimo pewnej schematyczności są na swój sposób oryginalni i prawdziwi. Ich prywatne sekrety zainteresowały mnie bardziej niż główny wątek, ale nie wiem, czy świadczy to o świetnej konstrukcji bohaterów (którzy chcą uchodzić za mało bohaterskich, ale jakoś im się nie udaje), czy raczej o słabej kondycji intrygi. Pozostałe postacie wypadają różnie. Mamy świetnie napisanego księcia Alrica, który pięknie ewoluuje od rozrywkowego paniczyka do odpowiedzialnego władcy, ale mamy też jego siostrę, która mimo swoich dwudziestu paru lat zachowuje się jak podatna na wpływy, niestabilna emocjonalnie nastolatka (podczas gdy z jej życiorysu wynika, że powinna być potrafiącą postawić na swoim bystrą, pewną siebie i odważną młodą kobietą). Trudno więc stosować jakieś uogólnienia.

Sullivan ma bardzo lekkie pióro i potrafi się nim posługiwać, opisując dynamiczne pościgi, walki czy fortele stosowane przez bohaterów. Zdecydowanie gorzej wychodzą mu intrygi: im ich w tekście więcej, tym nudniej. W dodatku udało mi się większość z nich rozgryźć przed rozwiązaniem, a tak być nie powinno. Dlatego mam nadzieję, że autor jednak zrezygnuje ze zbytniego rozbudowywania tej części powieści.

Klika słów o stronie technicznej. Bardzo boli mnie niechlujna korekta. Brak kropki czy przecinka jest zjawiskiem dość częstym. Zdarzają się też błędy gramatyczne i składniowe, o takich drobnostkach jak błędy fleksyjne nie wspominając. Równie często pojawiają się dziwne kwiatki, jednak nie wiem, czy to zasługa tłumacza, czy autora. Mamy np. bohatera uzbrojonego w „masywny oręż sieczny”[1] (czyli miecz dwuręczny), który „wypruwając narządy wewnętrzne mężczyzny”[2] przemierza „tereny leśne porośnięte choinkami”[3]. Po wydawnictwie takim jak Prószyński i S-ka spodziewałabym się większej dbałości o produkt finalny, zwłaszcza że pod innymi względami wydanie jest bardzo dobre.

Jeszcze osobista laurka ode mnie dla tłumacza. Postarał się on bowiem przełożyć stylizację językową, jaką zastosował autor, aby zaznaczyć różnice między wymową sprzed dziewięciuset lat a współczesną. Efekt trochę mi zgrzyta (wyszło coś w rodzaju stylizacji sienkiewiczowskiej okraszonej zwrotami z gminu – a tu przecież mędrzec się wypowiadał), ale i tak brawa dla tego pana – bo niestety, nie każdemu się chce.

Powieści Michaela J. Sullivana nie są wybitnymi dziełami i nie należy od nich tego oczekiwać. Za to rozrywką są bardzo dobrą. Żałuję, że ta siedmiusetstronicowa cegła nie wystarczyła mi na dłużej, bo poczułam ogromną sympatię dla dwóch bandytów do wynajęcia, którzy skradli mi trzy wieczory intensywnego czytania. I z pewnością niejednemu czytelnikowi jeszcze ukradną.

Mimo niedociągnięć polecam tego złodzieja czasu – to chyba jedyna okazja, kiedy poczujemy radość z faktu, że jesteśmy okradani.



---
[1] Michael J., Sullivan, "Królewska krew. Wieża elfów", przeł. Edward Marek Szmigiel, wyd. Prószyński i s-ka, 2011, s. 40.
[2] Tamże, s. 670.
[3] Tamże, s. 219.


[Recenzję zamieściłam wcześniej na moim blogu.]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1587
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: