Dodany: 16.03.2004 22:20|Autor: kayoinka
bez tytułu
Przyznam, że zabrałam się do tej książki już po przeczytaniu "Hobbita..." i trylogii "Władcy Pierścieni". Chyba dlatego spodziewałam się znowu jakichś wielkich awanturniczych wypraw czy stosów mitologiczno-realistycznych podań, będąc już w stanie bezkrytycznego uwielbienia Wielkiego Mistrza T.
I muszę stwierdzić, że nie zawiodłam się. Jest tu wszystko, co zaczarowało mnie w w/w książkach - czyli posępność, poczucie fatalizmu misji, jak z "Władcy..." i zafascynowanie tym wielkim, nieznanym Czymś - tajemnicą świata, uczuciem, że nagle to tak bezpieczne i dotychczas dobrze znane otoczenie straciło swe granice i otworzyło okno na nowe horyzonty - coś jak w "Hobbicie".
Ale najbardziej podobało mi się w tej książce to, że z pozoru wydawała się coś jakby podręcznikiem do historii, tyle że całkiem innego świata. I co najdziwniejsze czytało się ją tak dobrze jak normalną, pełną akcji powieść (a akcji tu jest niesamowicie dużo, oczywiście posypane tą szczyptą mistycyzmu a' la Tolkienowską), bezboleśnie przyjmując tę dosyć dużą dawkę historii wirtualnej przecież Ardy.
Wreszcie, dzięki tej monumentalnej w swoim zarysie powieści zrozumiałam dotychczas niepojęte dla mnie we "Władcy..." odwołania do bogów, ichnich herosów i starodawnych, przez wielu zapomnianych (oczywiście mowa tu o mieszkańcach Tolkienowego świata) przygód. A jednocześnie było to tak wszystko zgrane, pasujące do siebie, jakby te wszystkie historie wydarzyły się naprawdę.
Głęboki więc pokłon dla Tolkiena i apel do Ministerstwa Edukacji - uczmy się "Sillmarilliona" w szkołach - przecież to jest o wiele ciekawsze niż niektóre wydarzenia rzeczywiste. Może dlatego, że nieprawdziwe?
Pozdrowienia - kayoinka
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.