Dzisiejsze zestawienie powinno się raczej nazywać KNOT 10, bo o rozczarowaniach ma być. No, niestety zdarzyło mi się kilka takich...
Pięć rozczarowań ma charakter szczegółowy - dotyczy konkretnej pozycji literackiej, natomiast pięć ma charakter bardziej ogólny - to raczej zjawiska okołoksiążkowe, ale mające wpływ na odbiór czytanych przeze mnie lektur.
Cień wiatru (
Ruiz Zafón Carlos)
- to jedno z największych rozczarowań ubiegłego roku. Zachęcona bardzo pozytywnymi recenzjami i ogólnym zachwytem nad książką wypożyczyłam, zabrałam się do lektury, przemordowałam kilkadziesiąt stron i... odłożyłam, bo bałam się, że mi się szczęka wywichnie od ziewania:(
Walkirie (
Coelho Paulo)
- dawno już nie przeczytałam czegoś tak... udziwnionego? głupiego? naciąganego? Nie bardzo wiem, jak się odnieść do tej książki. Bo gdzie tu sens i logika - pomieszanie skrajnego katolicyzmu, religi pogańskiej i sekciarstwa (nie przychodzi mi niestety inne określenie na zachowanie tytułowych Walkirii...). I jeszcze na początku autor zaznacza, że historia jest prawdziwa - z całym szacunkiem, ale udar słoneczny, któremu uległ na początku swej opowieści był chyba silniejszy niż myślał i jego skutki mamy na kartach tej książki.
Strażnik marzeń (
Surmacz Mariusz)
- moje wrażenia z tej lektury umieściłam w czytatce
Pisać każdy może, tylko czy od razu musi to publikować? więc nie będę się powtarzać...
Zwyczajny facet (
Kalicińska Małgorzata)
- podobała mi się rozlewiskowa trylogia, zachwyciły mnie wspomnieniowe "Fikołki na trzepaku" więc złapałam kolejną książkę Kalicińskiej i... niestety - nuda, nuda, nuda... Pisałam o tej książce tutaj - http://anek7.blogspot.com/2011/04/taki-zwyczajny-ze-az-papierowy.html więc jak kto ciekawy to zapraszam:)
Lądowanie w Garwolinie (
Chmielewska Joanna (właśc. Kühn Irena))
- uwielbiam Chmielewską, więc każdą jej książkę łapię z bibliotecznej półki bez zastanowienia licząc na dobrą zabawę. Niestety ta książka jakaś taka przekombinowana jest i humor w niej prezentowany zupełnie do mnie nie przemawia...
Porównywanie nowych książek do uznanych już i sławnych powieści - jest to bardzo irytujące, bo najczęściej niewiele te książki mają ze sobą wspólnego. A jeszcze te okładkowe opisy... Jakby im wierzyć to ze wszystkich stron otaczają nas same bestsellery i międzynarodowej klasy autorzy...
Polskie tłumaczenie tytułów - przykład pierwszy z brzegu
Dziewczyna, która pływała z delfinami (
Berman Sabina)
(zaznaczam, że sama książka baaardzo mi się podobała) - wszystko pięknie, poza tym, że o delfinach w książce jest ledwie parę zdań, a w oryginalnym tytule nawet śladu po tych sympatycznych ssakach nie ma...
Ponowne tłumaczenia klasycznych książek - tu dla przykładu wspomnę o
Drużyna Pierścienia (
Tolkien J. R. R. (Tolkien John Ronald Reuel))
(to jedna z ulubionych książek - ale w jedynie słusznym tłumaczeniu M. Skibniewskiej), gdzie w jednej z polskich wersji "Obieżyświat został Łazikiem, B. Baggins - B. Bagoszem a hobbici nie mieszkali w Shire a we Włościach. Jeżeli już z jakiegoś powodu trzeba robić nowy przekład niechże się tłumacz trzyma z daleka od nazw własnych...
Lektury z opracowaniem - staram się omijać z daleka ale akurat egzemplarz „Świętoszka”, który trafił w moje ręce to była właśnie taka lektura z opracowaniem. Obok tekstu znajdowały się ikonki oraz objaśnienia wskazujące na szczególnie ważne partie tekstu oraz wiekopomne uwagi w stylu „Elmira opisuje wygląd Tartuffe’a”. Jak dla mnie było to dosyć irytujące bo po pierwsze rozpraszało uwagę, a po wtóre jeżeli ktoś czyta to chyba widzi, że to o tej osobie jest rozmowa, a nie dajmy na to o proboszczu z pobliskiego kościoła. I potem się dziwimy, że ta młodzież (na całe szczęście tylko, mam nadzieję, niewielka jej część) jakaś taka niemrawa, bez własnego zdania, leniwa… A po co się wysilać jak wszystko jest podane na tacy.
Autor nie mający pojęcia o realiach o których pisze - szczególnie widać to u autorów debiutujących. I tak np. książka
Doktor Karolina (
Rogala Joanna)
opowiada o młodej pani weterynarz, która w czasie wakacji przeprowadza się na wieś. Odniosłam wrażenie, że autorka nie ma bladego pojęcia o życiu na wsi - gdyby jakiś weterynarz wpadł na pomysł szczepienia psów w okresie żniwnym, to chyba by go wieś śmiechem zabiła, tego typu akcje przeprowadza się zimą, kiedy nie ma prac polowych. Mnie zupełnie rozłożyła sprawa likwidacji szkoły opisana w tej książce - otóż 2 tygodnie przed rozpoczęciem roku szkolnego burmistrz (normalna wiejska gmina ma zazwyczaj wójta ale tutaj jest burmistrz) postanawia sprzedać budynek szkoły i dlatego placówkę likwiduje. W związku z tym na wsi robi się pospolite ruszenie, jedna z nauczycielek postanawia zostać dyrektorem a ludzie niemal "z ulicy" w tym pani weterynarz będą uczyć dzieci. No bzdura kompletna...
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.